Bernardo Bertolucci: "Konformista"
Adaptacja powieści Alberto Moravii w wykonaniu Bertolucciego to z jednej strony jest kino bardzo w moim stylu: intensywne formalnie, jawnie przeciwne realizmowi, kreatywne, fabularne tylko w niezbędnym stopniu, starające się komunikować z odbiorcą lirycznie - kino o jawnie artystycznym ukierunkowaniu. Niemal bez przerwy coś się tu dzieje z artystycznego punktu widzenia: bogaty ruch kamery, skoki narracyjne, emocjonalne wykorzystanie lokacji, oświetlenia i barwy, symbolistyczne i metaforyczne sekwencje scen, ciekawe kadry, sceny na pograniczu fantazji i rzeczywistości, niepłynny montaż. Osobno jednak idzie słuszna konwencja, a osobno wdrożenie jej w życie i efekt. Ten czasem jest niezły, czasem bardzo dobry, ale trochę za często - i tu przechodzę do drugiej strony - dochodzi do pretensjonalnego przerostu formy nad substancją, a ze świata liryzmu przenosimy się nawet do świata kiczu. Manierystyczna jaskrawość zbyt rzadko znajduje tu uzasadnienie, a czasem sama w sobie bywa nieskładna i niesmaczna (montaż to czasem istny burdel). Wracając jednak do pierwszej strony, znajdziemy tu też momenty szczerze poetyckie, a i Bertolucciemu udało się ostatecznie zbudować dość sugestywny klimat posępnej dekadencji ostatnich lat włoskiego faszyzmu i przyjemnie odrealnioną diegezę.
Komentarze
Prześlij komentarz