Księże Wielkie. Rekordzista bez rozgłosu

Gdy byłem małym dzieckiem, wszystko wydawało mi się ogromne, jak to zwykle u dzieci jest. Wrocław miał dla mnie wtedy taką wielkość, jaką dziś ma co najmniej cała Polska, jeśli nie Europa, a zobaczenie tabliczki znakującej wjazd lub wyjazd z mojego rodzinnego miasta wzbudzało duże emocje. Wyobrażałem sobie, że są pewnie góra cztery takie miejsca, po jednym na każdą stronę świata. Dopiero później zrozumiałem, że dostać się i wydostać z Wrocławia można na dziesiątki, albo raczej setki sposobów, i że żaden z nich nie jest szczególnie spektakularny, bo graniczne osiedla tego (i zresztą chyba prawie każdego większego) miasta to w znacznej większości miejsca, gdzie diabeł mówi dobranoc. Jest jednak we Wrocławiu naprawdę wyjątkowy punkt graniczny i znajduje się on na Księżu Wielkim.

Na Księżu Wielkim, gdzie diabeł mówi dobranoc wyjątkowo donośnym głosem, bo prawie nic tam nie ma. Mimo że w granicach miasta obszar byłej wsi Gross Tschansch jest już od 1928 roku, mimo że wcale nie jest stąd wcale tak daleko do centrum i mimo że blisko stąd do pętli tramwajowej, to jest to doprawdy jedna z najbardziej outsiderskich lokalizacji Wrocławia. Nie bez powodu nie stanowi w administracji miasta osobnego osiedla, lecz wchodzi w skład dużej jednostki administracyjnej Księże. Graniczące z nim Księże Małe, umownie na linii ulic Świątnickiej i Górnośląskiej, już samo będące bardzo kameralnym osiedlem, przy Księżu Wielkim jest naprawdę bardzo miejskie i żywotne. Poza tym Księże Wielkie graniczy z Brochowem (przez prowincjonalną, ale długą ulicę Leona Popielskiego), na północy ze Świątnikami (na terenach wodociągów miejskich), a w końcu ze wsiami Radwanice i Mokry Dwór. Styka się punktowo z Bieńkowicami.


Największą ulicą osiedla jest wprawdzie Opolska - południowo-wschodnia wylotówka z Wrocławia - ale jego duszę najlepiej ujmuje ulica Księska, gdzie zobaczyć można chyba najciekawszy budynek tego terytorium: poniemiecką willę z ładnym drewnianym zwieńczeniem, jakich sporo we Wrocławiu. Poza tym Księże Wielkie to domki jednorodzinne, szeregówki, niedawno zbudowane osiedle niskich bloków, trochę zakładów pracy, odrobina działek i dość rozległa połać dzikich terenów zielonych.




Największym kulturalnym wydarzeniem na Księżu Wielkim jest Cmentarz Brochowski, istniejący już przed pierwszą wojną światową, właściwie całkiem spory i całkiem klimatyczny, dość gęsto zarośnięty roślinnością. Zgodnie z nazwą przynależny był do Brochowa, gdy ten był jeszcze osobną wsią, a nie częścią Wrocławia.




Praktycznie jedynym powodem, dla którego to osiedle warto odwiedzić, jest jednak tak zwany most kilometrowy - osobliwość, o której wie bardzo niewielu wrocławian. To wznosząca się na parę metrów nad ziemią kładka pieszo-rowerowa, której długość istotnie wynosi niemal równiutko kilometr (wyszło mi w obliczeniach dokładnie 1002 m). Jest wręcz niepokojąco prosta i powtarzalna, wygląda jak droga donikąd: z jednego jej końca nie sposób dojrzeć gołym okiem drugiego. W ciepły wiosenny dzień panuje tu radosna atmosfera, ale w nocy może być zabawnie przerażająco. Rozciąga się nad terenami wodonośnymi; została zbudowana jako droga awaryjna na wypadek powodzi. Na około 150 metrów przed swoim wschodnim końcem przecina granicę Wrocławia - łatwo to zidentyfikować, bo obok niej biegnie ulica Starodworska, na której widać znaki drogowe - i wchodzi na teren wsi Mokry Dwór. Spacer albo przejazd przez kładkę jest podróżą przez przyjemnie dziką i swobodnie rozrzuconą przyrodę.









Jeśli traktować tę konstrukcję jako most, to jest najdłuższym we Wrocławiu, a jeśli nie, to zawsze pozostaje najdłuższą kładką pieszą w całej Polsce. Nawet więc na tak zapomnianym przez wszystkich osiedlu można czasem znaleźć coś wyjątkowego, i to nie tylko w skali miasta, ale nawet w skali całego kraju. Księże Wielkie to przygoda raczej na raz (choć mieszkając bliżej, pewnie bywałbym na kładce stosunkowo często), ale dla dociekliwego wrocławianina bardzo zalecana.

Komentarze