Zoltán Huszárik: "Sindbad"

1971

Jest spora szansa, że to najbardziej poetycki film wszech czasów, mimo że nie jest najlepszym z poetyckich filmów. Reżyser wygłasza tu afirmację życia poprzez obrazy przemijania i jednocześnie maluje przepełniony tęsknotą, smutkiem i sentymentem szkic o przemijaniu poprzez obrazy życia - ciężko powiedzieć, co jest tematem, a co środkiem tudzież kontrapunktem i dochodzi się w końcu do wniosku, że jest to właściwie sytuacja symetryczna. To samo w sobie jest dość lirycznym konceptem, a jeszcze bardziej liryczna jest realizacja: zamglona historia sybaryty uwielbiającego kobiety i uciechy stołu, opowiedziana w pozbawionych chronologii strzępach, skąpanych w migawkowych retrospekcjach i symbolistycznych przebitkach na fragmenty przedmiotów. Wszystko to wykonane z kinematograficzną maestrią wspaniałych zdjęć (czy to intymnych mikrozbliżeniach, czy przestrzennych kompozycji z wieloma planami), swobodnego ruchu kamery i przede wszystkim odważnego, intensywnego montażu stylizowanego na strumień świadomości.

Ograniczeniem tego filmu jest jego własna główna broń: jest po prostu odrobinę przepoetyzowany i momentami ta jego poezja zalatuje duszną kawiarnianą zabawą, robi się zbyt pstro. Ma w tym swoją niechlubną zasługę koncepcja scenograficzna, osadzenie "akcji" w XIX wieku z wybujałymi, manierystycznymi, barwnymi strojami i wnętrzami - rodzący interesującą estetykę, ale być może nie najlepszy ruch, skoro już forma kinematograficzna jest wybujała i barwna. Utrudnia to wzniesienie się z poezji do transcendencji, którego reżyser wprawdzie się podejmuje, ale z dużo mniej imponującym skutkiem niż Tarkowski, który pojawiał mi się w myślach przez cały seans. Tym niemniej póki co to zdecydowanie najlepszy węgierski film sprzed czasów Tarra.


7.5/10

Komentarze