Wolfgang Amadeus Mozart: XI sonata fortepianowa

1783 / wykonanie: Maria João Pires, 1990

Sonaty fortepianowe Mozarta, jakkolwiek często pomijane w jego repertuarze i nie bez przyczyny, są swoistym Mozartem do potęgi, przynajmniej o ile uznać, że Mozart równa się lekkość, beztroska, melodyjność i zabawa (co nie do końca jest prawdą oczywiście, chociaż jak zawęzimy do młodego Mozarta, to już z grubsza tak). Ta jest jedną z dwóch najsłynniejszych i być może zresztą najlepszych, przy czym jej sława pochodzi z trzeciej krótkiej części, zgrabnego tanecznego fragmentu z tureckimi motywami, który słyszał kiedyś pewnie każdy, tymczasem jej jakość raczej z części pierwszej. Kwadrans uroczych wariacji na naiwnym, kołysankowym temacie, będącym uosobieniem łagodności i beztroski, nigdy nie przestaje być tym, czym jest, czyli muzyką leciutką, słodką, pieszczotliwą, przejrzystą i w ogólności oczywistą, a jednocześnie magią Mozarta urzekającą i w kojący sposób roztapiającą duszę. Jest to właściwie muzyczny odpowiednik łaskotek i doprawdy na koniec tej części mam ochotę się radośnie śmiać. Nie wiem, czy którykolwiek inny kompozytor byłby w stanie z takiej pierdółki uczynić muzykę tak przenikającą do wnętrza. Apoteoza bagateli.


7.5/10

Komentarze