Louis-Ferdinand Céline: "Podróż do kresu nocy"
Obrazoburcze, cyniczne, brutalne i posępne dzieło Céline'a to powieść, do której podejść można od wielu stron. Dla mnie jest przede wszystkim apoteozą poezji pesymizmu - bezpretensjonalnej, szczerej do bólu, ale wciąż poetyckiej. Sztuki "pesymistycznej" powstało mnóstwo, zwłaszcza w XX wieku, i chyba też zwłaszcza w literaturze. Są dzieła zresztą dużo bardziej pesymistyczne i ponure od tej powieści, natomiast nie znam żadnego, które byłoby w tym swoim mroku równie liryczne, kunsztowne i wciągające co Podróż do kresu nocy.
Autor przedstawia bardzo posępny obraz świata i ludzkości, wyciskając je jak cytrynę ze zezwierzęcenia, fałszu, biedy, rozpaczy, rezygnacji, smutku, przemijania, bezsensu, hipokryzji, tchórzostwa, chciwości, chorób, pozoru relacji międzyludzkich i wielu innych przyjemności. Rozpoczynając od dosadnych opisów horroru wojennego, zwalnia swojego głównego bohatera, narratora i alter-ego z frontu tylko po to, by w każdym innym miejscu, gdzie się znajdzie, odkrywać rzeczywistość równie ponurą i brutalną jak wojna. Czyni to z dużą intensywnością i konsekwencją, ale też z nie mniejszym polotem, lekkością i celnością i w tym cały klucz. Céline rzadko przesadza (jak już, to jest to zasygnalizowane jako poza i nie razi), a zazwyczaj po prostu celnie odnajduje w ludziach i w funkcjonowaniu świata te punkty, które proszą się o bezlitosną interpretację, brutalną redukcję - i dokonuje ich. Nadaje temu przesądzający o jego niepodrabialnej manierze literackiej balans w formie ironicznego humoru, żargonowego potoku słów i myśli oraz bezpretensjonalnej, autokrytycznej, cynicznej i nienachalnej głównej postaci. Bawi się tą posępnością, poetyzuje ją, nie odbierając jej autentyczności i ciągle niekomfortowej podstawy w rzeczywistości. Dopomaga w tym świetny, oryginalny język, który Céline chciał upodobnić do mowy potocznej, lekki i dynamiczny, ekspresyjny, pełen drobnych, nie wnoszących nic logicznie fraz, które się raczej wypowiada niż pisze; czasem jednak, jak choćby w znakomitych opisach tropików albo nocnych wędrówek po przedmieściach Paryża, bardzo liryczny. Efektem tego liryzmu jest też spory ładunek klimatu. Fragmentami Céline jest jednym z najbardziej obrazowych, sugestywnych pisarzy, potrafiących dosadnie przenieść do miejsca akcji. Rozdziały o pobycie w kongijskiej kolonii są tutaj szczególnie gęste.
To wszystko to doświadczenie jednocześnie rozkoszne i bolesne, i być może esencją znakomitości tej powieści jest właśnie gra takich wielorako dających się zestawiać kontrastów o różnym stopniu przeciwstawności. Cynizm i humanizm, horror i komedia, naturalizm i liryzm, bezpośredniość i złożoność, wściekłość i rezygnacja, brutalność i poezja. Tym bardziej wciągająca jest ta gra, że Céline najczęściej nie przeplata na zmianę na przykład fragmentów strasznych i komicznych albo lirycznych i naturalistycznych, lecz potrafi emanować nimi jednocześnie, w obrębie tego samego zdania. Tym co najmniej dołączył do grona pisarzy wybitnych i dzięki temu lektura jest świetna niezależnie od oceny myśli i przekazu autora, dość awanturniczej odmiany egzystencjalizmu.
Ta zaś ocena jest nieco problematyczna. Jestem na ogół zwolennikiem sztuki - a literatury w szczególności ze względu na jej najsilniejszą logiczność - bardziej "pozytywnej", nawet jeżeli posługującej się mocno (albo prawie wyłącznie) mrocznymi środkami wyrazu, to jednak gdzieś na końcu albo na dalszym planie dającej sygnał antynihilistyczny, i jeśli używającej choćby najbardziej minorowych narzędzi, to w celu w jakiś sposób konstruktywnym. Nie jestem jednak w stanie zgodzić się, że powieść Céline'a jest nihilistyczna, co nierzadko się jej przypisuje. Jeśli w ogóle chodzi o atak na obłudę, zezwierzęcenie, wojskowy patriotyzm, świętoszków, płytkość uczuć, zdradliwość, chciwość, to mrok Podróży... jest z gruntu wartościowy i to chyba wiadomo. Nawet gdy jednak autor uderza dość mocno w człowieka jako takiego, w uczucia jako takie, w egzystencję jako taką, moim zdaniem zatrzymuje się jeszcze trochę przed nihilizmem, i to zawsze. Są też tutaj momenty, krótkie i nieliczne, ale dla mnie ważne, gdzie nieśmiało przebija nadzieja, pragnienie wyzwolenia z egzystencjalnej pustki, żeby nie powiedzieć wiara w jego możliwość. Odczytuję tę powieść wciąż humanistycznie. Na życie można spojrzeć rozmaicie, a Céline prezentuje jedno ze skrajnych spojrzeń, przy czym wcale nie nieprawdziwych, po prostu jedno z możliwych, za którym nie trzeba też podążać, lecz warto znać, by szczerzej poszukiwać wartości. Tak to widzę. Gdyby Céline był filozofem, oceniłbym go pewnie negatywnie, natomiast jest artystą i jego dzieło jest wartościowe jako dzieło sztuki. Taki sobie paradoks.
Powieść nie jest równa - ma fragmenty zachwycające, ma trochę słabszych. Najmocniej traci impet na ostatnie sto stron, od epizodu z wyjazdem do Tuluzy, w trochę niewyjaśniony sposób. Impet mojego zachwytu również zdążył więc na koniec nieco wyhamować. Ale te zachwycające są całkiem długie, więc to moim zdaniem pozycja obowiązkowa.
Komentarze
Prześlij komentarz