Nadodrze. Blichtr i poezja wyklęta

Jeśliby chcieć wyłonić ten obszar Wrocławia spoza Starego Miasta, który wzbudza największe emocje, który jest najczęściej obecny w myślach przeciętnego mieszkańca i ma najbardziej wyrazistą tożsamość, poszukiwania skończyłyby się chyba na Nadodrzu, oddzielonym od starówki tylko południowym biegiem Odry. To kultowe wręcz osiedle zbudowało tak mocną pozycję siłą dychotomicznej natury: siłą emocji pozytywnych i negatywnych, myśli afirmatywnych i lękowych, tożsamości pociągającej i mrocznej. Nadodrze wspomina się ze skrajnie różnych powodów i w skrajnie różnych tonach, i być może właśnie dzięki temu wspomina się je tak często, mimo że sama nazwa osiedla i jego granice są sprawą stosunkowo świeżą.

Jak zapewne w każdym większym mieście, również we Wrocławiu są obszary nie bez powodu okryte złą sławą. Jeśli chodzi o intensywność i anegdotyczność tej złej sławy, nic chyba nie może równać się z niewielkim wycinkiem Przedmieścia Oławskiego, tak zwanym Trójkątem Bermudzkim, natomiast to naprawdę malutki kawałek miasta w porównaniu z rozległym Przedmieściem Odrzańskim, którego kamienice, podwórka, skwery i ciasne ulice mrok osnuwa w całości, przynajmniej w głowach większości wrocławian. Z jego trzech części - Ołbina, Kleczkowa i Nadodrza - to właśnie to ostatnie z kolei jest najbardziej znane i najczęściej przywoływane jako siedlisko zła.



Paradoksalnie na te przywołania zasługuje już chyba najmniej - nawet jeśli wciąż w jakimś tam stopniu zasługuje, zwłaszcza dzięki swoim wschodnim rubieżom. Kwestie bezpieczeństwa we Wrocławiu generalnie zmierzają ku lepszemu na wszystkich obszarach i żadne osiedle nie napawa już tak dosadnym i uzasadnionym niepokojem jak co najmniej parę z nich jeszcze kilka-kilkanaście lat temu. O ile jednak przykładowy Ołbin ciągle spowija zdecydowanie mroczna aura i jest tam do zrobienia dużo więcej niż zostało zrobione, by czuć się bezpiecznie i pogodnie, o tyle Nadodrze, dalekie wprawdzie wciąż od wyeliminowania wszystkich swoich wad, już teraz zaczęło żyć nowym życiem, które z roku na rok wypiera to stare.


Stare, ale nie najstarsze, bo aż do końca Breslau obszar dzisiejszego Nadodrza - Nadodrzem nazywany dopiero od niedawna - był jedną z pereł w koronie miasta, pereł niezarysowanych i czystych, której splendoru pewnie nigdy już nie odzyska (gdyby nawet odremontować wszystkie kamienice co do jednej, to nic raczej nie cofnie zniszczeń dokonanych przez polską myśl urbanistyczną). Po włączeniu w granice miasta wraz z Ołbinem i Kleczkowem - częściowo skutkiem zburzenia północnych fortyfikacji miejskich - teren ten był stopniowo urbanizowany, a w drugiej połowie XIX i na początku XX wieku został obdarzony mnóstwem wspaniałych, prestiżowych kamienic. Wówczas stanowił trzy osobne dzielnice: Dzielnica św. Macieja wokół placu św. Macieja, Kępa Strzelecka wokół placu Strzeleckiego i Kępa Mieszczańska. Po wojnie przyłączono cały ten obszar do Ołbina i wraz z nim zaczął on podupadać, a dopiero w 1991 roku z Ołbina wydzielono osiedle Nadodrze, które zyskało osobność i jedność administracyjną. Ostatecznie to obszar pomiędzy Kleczkowem (odgraniczonym wiaduktem kolejowym na północy), Ołbinem (zaczynającym się umownie na wschód za ciągiem ulic Jedności Narodowej, Poniatowskiego i Bema) oraz Szczepinem i Starym Miastem (za Odrą na południu i zachodzie).


Słodko-gorzkie Nadodrze jest dziś swoistym testem wrażliwości estetycznej, jaki u jednych kończy się odruchem miłości, a u innych odrazy, dzieląc ludzi na tych, którzy są skorzy odnajdywać piękno i atmosferę również pod warstwami deformacji, zaniedbania i niepokoju - albo nawet widzieć to piękno tym mrokiem urozmaicone - i na tych, dla których piękno nie obchodzi się bez czystości, niewinności i doskonałości. Mówiąc inaczej, jeśli ktoś Nadodrza nie jest w stanie strawić, prawdopodobnie nie będzie też miłośnikiem poezji Baudelaire'a, malarstwa Schielego ani muzyki Pendereckiego. Nie wartościując upodobań żadnego z tych dwóch wydzielonych z ludzkości ad hoc obozów, dołączam jednak zdecydowanie do pierwszego. W 2020 roku na całego zakochałem się w Nadodrzu, mimo że wciąż po zmroku nie zapuszczałbym się w nie zbyt głęboko i mimo że ma to moje uczucie momenty trudne.


Dzisiejsze Nadodrze to nawet coś więcej niż piękno architektury i urbanistyki okolic przełomu XIX i XX wieku, choć jego kamienice, odnowione czy nie - ich formy, detale, ornamenty, bramy - podziwiać można bez końca, a miejsca takie jak Plac św. Macieja wzbudzą nostalgię każdego miłośnika urbanistyki. Formujące się stopniowo nowe życie tego miejsca nie mniej niż renowacjom zawdzięcza opanowaniu jego budynków przez niezliczone warsztaty i pracownie rzemieślnicze, drobne usługi i często wysokiej jakości knajpy, kawiarnie i lodziarnie. Dokładając do tego bliskość Starego Miasta, w tym również Wyspy Słodowej czy Ostrowa Tumskiego, Nadodrze staje się obszarem bardzo żywotnym.




Paradoksalnie w granicach Nadodrza znajduje się miejsce, które skrajnie kontrastuje z całą resztą osiedla. Większość Przedmieścia Odrzańskiego kojarzy się ze starzyzną, zaniedbaniem i niższymi warstwami społeczeństwa, tymczasem na cyplu Kępy Mieszczańskiej - która, owszem, jest dziś częścią osiedla - wykrystalizowała się w ostatnich latach swoista bańka luksusu i nowoczesności, przyciągająca złaknionych blichtru ludzi z zasobnymi portfelami. Mowa o niedługim odcinku pomiędzy Mostami Pomorskimi i Mostami Uniwersyteckimi, gdzie zbudowane zostały nowoczesne apartamentowce, mieszczące w parterach jedne z najdroższych restauracji w całym mieście. Nie oznacza to wcale moim zdaniem, że też jedne z najlepszych, ale wciąż są co najmniej dobre, a rozciągające się z ich tarasów widoki na Odrę, marinę, uniwersytet i wyspy odrzańskie, to jedne z piękniejszych i najbardziej wedutowych we Wrocławiu. Zresztą sama ta wysepka zbytku, czy to oglądana ze Starego Miasta, czy z właściwego Nadodrza, prezentuje się niczego sobie, zwłaszcza po zmroku.








Na samym krańcu wyspy, na cypelku za Mostami Uniwersyteckimi, na tle Wyspy Słodowej można zobaczyć całkiem niezły pomnik Powodzianka, odsłonięty w pierwszą rocznicę powodzi tysiąclecia, czyli w 1998 roku. Cypelek jest właściwie tarasem widokowym z niezłymi panoramami.





Sama Kępa Mieszczańska poza tym cyplem nie jest bardzo interesująca, jako że była dogłębnie zrujnowana w czasie wojny i dziś wzrastają na niej głównie również dość prestiżowe i drogie apartamentowce, ale zachowały się na niej perełki, jak remontowany właśnie dawny gmach Głównego Urzędu Celnego z piękną neorenesansową fasadą (pierwsza dekada XX w.), różowa klasycystyczna willa z pierwszej połowy XX wieku (trochę absurdalnie zasłonięta drzewami iglastymi), w końcu dawna rafineria cukru z lat 1771-72, obecnie budynek Herbapolu. Z wyspy rozciągają się też ładne widoki na Stare Miasto.








Pewną atrakcją są też doprowadzające na Kępę dwa zabytkowe mosty: niebieski Most Sikorskiego (powstały w 1875 roku jako Most Królewski) i podobny mu, szary Most Mieszczański (rok młodszy i wcześniej Most Wilhelma).



Jeśli chodzi już o Nadodrze właściwe, to jego najbardziej reprezentatywnym i najbardziej żywotnym z racji bliskości Wyspy Słodowej punktem jest skrzyżowanie Dubois i Drobnera, gdzie podziwiać możemy zwłaszcza dwa budynki. Jednym z nich jest wspaniała kamienica na rogu tych ulic, pamiętająca jeszcze koniec XIX wieku, zachwycająca neorenesansowymi szczytami, kamiennymi balkonami i rozkosznym narożnym wykuszem-wieżyczką - prawie secesyjna. Bardzo atrakcyjne kamienice przylegają też do niej od Dubois.





Naprzeciwko stoi ceglany budynek dawnego aresztu, zbudowany w 1860 roku i przebudowany na przełomie XIX i XX wieku, stylizowany na średniowieczną budowlę obronną.



Tu można rozpocząć spacer bulwarami Nadodrza - idąc na wschód do placu Bema, rzucimy okiem na Ostrów Tumski i wyspy odrzańskie.



Skręcając z kolei na zachód po przekroczeniu Mostów Uniwersyteckich, wchodzimy na ulicę Strażniczą przechodzącą w Bulwar Józefa Zwierzyckiego. To nie za długie, ale urokliwe, obsadzone dorodnymi platanami deptaki z widokiem na współczesną architekturę Kępy Mieszczańskiej. Ciekawostką są zwierciadła akustyczne, pierwszy krok ku realizacji w tym miejscu projektu Bulwaru Fizyków.










W masywnym budynku za bulwarami mieści się niewielkie, składające się z jednej sali Muzeum Geologii. Choć muzea bardzo lubię, to akurat wizyta w pomniejszym muzeum geologii, polegająca na oglądaniu minerałów, skał i skamielin, wydawała mi się nawet jak na mnie bardzo geekowskim i nieco zabawnym zajęciem, a jednak byłem pozytywnie zaskoczony. Co z tego, że to dość zapomniana i mocno nadgryziona zębem czasu salka pełna "kamieni", do której przychodzi chyba bardzo niewiele osób poza wycieczkami szkolnymi, skoro są tam rzeczy niesamowicie piękne, wyprzedzające abstrakcyjną sztukę współczesną o miliardy lat i świadectwa życia na Ziemi starsze niż najstarsze zabytki. Spotkanie z czymś takim może być doprawdy przeżyciem. Szczególnie utkwiła mi w pamięci skała, przeplatająca w swym przekroju czerwonawe i niebieskawe pasy, która jest zapisem skokowego powstawania atmosfery kuli ziemskiej, oddawanym przez utlenione i nieutlenione warstwy żelaza (ostatnie zdjęcie). Okazałem się większym geekiem niż się po sobie spodziewałem i wrzucam mnóstwo zdjęć z tej wizyty.

































Zaraz za bulwarami można już podziwiać z oddali jedną z najbardziej charakterystycznych budowli w całym mieście - elektrociepłownię, a przede wszystkim jej dwa potężne kominy. To również w pewnym stopniu obiekt zabytkowy, bo elektrownia w tym miejscu istniała już w XIX wieku, a obecna elektrociepłownia jest jej bezpośrednią kontynuacją. Jest zresztą sporym nadużyciem powiedzieć, że można ją podziwiać dopiero za bulwarami, bo kominy przy odrobinie szczęścia i odpowiedniego ustawienia widoczne są z najbardziej odległych części miasta. Wyższy z nich, z lat 70. XX wieku, wznosi się na wysokość 186 metrów, co czyni go drugą po Sky Tower najwyższą budowlą we Wrocławiu, a przed powstaniem wieżowca przez kilkadziesiąt lat czyniło tą najwyższą. Drugi, nowy, bo z lat 2014-15, ma 115 metrów i plasuje się na miejscu czwartym, za pylonem Mostu Rędzińskiego. Nie można powiedzieć, żeby był to widok piękny, ale robi wrażenie, zwłaszcza z bliska, czyli z ulic Kurkowej i Łowieckiej.





Jeśli chodzi o piękno, to elektrociepłownia go jednak trochę dostarcza, a to za pośrednictwem siedziby spółki, ulokowanej w ślicznej, koronkowo zdobionej neoklasycystycznej willi z lat 30. XX wieku, gdzie pierwotnie mieścił się Urząd Stanu Cywilnego.




Wracając jeszcze jednak na chwilę do Kurkowej: powstał przy niej jeden z lepszych moim zdaniem, choć nie bardzo znany, obiektów współczesnej architektury w całym Wrocławiu - Medicus.





Z omawianych okolic niedaleko jest na prostokątny Plac Strzelecki, miejsce interesujące przez skomasowanie trzech znaczących punktów. Jednym z nich jest Skwer Sybiraków, będący właściwie wypełnieniem placu, niewielki i całkiem miły pasek zieleni, zwieńczony pomnikiem zesłańców Sybiru, odsłoniętym w 2000 roku.



Nad skwerem, poza kominami, góruje sylwetka kościoła św. Bonifacego, solidnej ceglanej bryły z 1898 roku. Przez bezkompromisową ceglaność i strzelistość wież robi trochę gotyckie wrażenie, ale w gruncie rzeczy to całkowity neoromanizm, podkreślany obficie przez liczne zaokrąglenia i formy biforowe. Kościół, co ciekawe, nie jest wolno stojący, lecz stanowi przód rzędu kamienic, jakie ciągną się przyczepione do jego tyłu. Robi trochę robotnicze, ale jednocześnie klimatyczne wrażenie; pasowałby świetnie na katowickim Nikiszowcu. Również wnętrze jest dość osobliwe i surowo-mroczne, bardzo już romańskie, z bizantyjską stylizacją.






Tuż przed kościołem stoi wspomnienie kolei wąskotorowej, łączącej Wrocław z Trzebnicą i Prusicami, oddanej do użytku w 1899 roku. Poza budynkiem miniaturowego dworca, który jest naprawdę uroczy (połączenie cegły z tynkiem i murem pruskim, śliczne kształty okien), zobaczyć tu można też zabytkową lokomotywę. W pobliżu placu da się odnaleźć pozostałości po torach.





Dużą wartość do nadodrzańskiej zieleni dokłada pobliski skwer, który w 2019 roku otrzymał patronat Pawła Adamowicza.




Z Placem Strzeleckim styka się większy, trójkątny Plac Staszica, którego wnętrze wypełnia z kolei Park Staszica, utworzony w 1906 roku na miejscu dawnego targu końskiego. Jeśli ktoś zastanawia się, dlaczego Wrocław ma Park Wschodni, Park Zachodni i Park Południowy, a nie ma Parku Północnego, oto odpowiedź: niemiecki Nordpark z jakiegoś powodu nie został po wojnie przemianowany na Park Północny, a w 1993 roku nazwano go Parkiem Stanisława Staszica. Może dlatego, że w porównaniu z trzema pozostałymi "kierunkowymi" parkami jest bardzo skromny. Gęściej zadrzewione są tylko jego krawędzie, wnętrze to w dużej mierze jedna wielka polana i parę wybetonowanych stref rekreacyjnych. Słynął jeszcze całkiem niedawno jako jedno z najbardziej niebezpiecznych miejsc w mieście, dziś jest raczej przyjemnym oddechem od miejskiego zgiełku, przynajmniej za dnia, choć nie ma startu do najładniejszych parków Wrocławia.







Na północ od parku mieści się chyba najbardziej rozpoznawalny obiekt na całym osiedlu: Dworzec Wrocław Nadodrze. To zaniedbany i obecnie marnujący swój potencjał neogotycki ceglany budynek, ale wciąż bardzo klimatyczny i zdradzający kunszt architekta. Wydaje się opuszczony, ale niezmiennie funkcjonuje jako stacja kolejowa i jest czwartą najczęściej używaną we Wrocławiu. W 2018 roku ukończył 150 lat istnienia.




Dworzec dzieli kilkadziesiąt metrów od kolejnego ważnego nadodrzańskiego placu: Placu Powstańców Wielkopolskich. Do niedawna straszący, dziś zachwyca jednymi z najpiękniejszych odnowionych kamienic w całym mieście, których początki sięgają ostatnich lat XIX wieku.





Nieco skromniejszy jest Plac św. Wincentego z trójkątem zieleni na środku, zza którego prześwitują kolejne architektoniczne perełki.




Ale zarówno z punktu widzenia architektonicznego, jak i urbanistycznego, nic chyba nie może się na Nadodrzu równać z Placem św. Macieja, ulokowanym na południe od powyższych kilku. Zaprojektowany w 1873 roku i powstający przez następnie kilkanaście lat, został istotnie oszpecony przez peerelowskie plomby, ale wciąż zachwyca. Ulokowany na planie prostokąta o rogach ściętych na jednym z krótszych boków, wypełniony obszernym i obficie zadrzewionym skwerem z fontanną na środku, otoczony perłami neorenesansowej i neoklasycystycznej XIX-wiecznej architektury. Dziś w dużej mierze wypartej przez wojenne zniszczenia i powojenne plomby, ale szczęśliwie z zachowanymi najważniejszymi kamienicami właśnie na tym ściętym krótkim boku, w południowej części placu. Częściowo odnowione już kamienice z cudownymi narożnymi wykuszami wzbudzają tęsknotę za dawnym splendorem tej okolicy.










Osobne zdanie muszę poświęcić pobliskiej kamienicy o numerach 16 i 18 przy ulicy Chrobrego, która jest chyba najbardziej spektakularnym przykładem nadodrzańskich renowacji; olśniewająca. Nadodrze odnowione w ten sposób w całości byłoby rewelacją na skalę europejską.




Nadodrze zaczyna się robić mocno problematyczne, w miarę jak coraz bardziej zbliża się do Ołbina - na wschód od ulicy Trzebnickiej i Placu św. Macieja. Gwałtownie na tym obszarze spada procent odnowionych kamienic, a wzrasta procent tych w stanie opłakanym; wzrasta też procent współczesnych plomb, zwykle zrealizowanych kompletnie bez gustu. Przede wszystkim czuć tam już wręcz na skórze, jak spada poziom bezpieczeństwa i jak rośnie niechęć do znalezienia się tam po zmroku. Ten obszar, a stanowi on jakąś jedną trzecią-czwartą całego osiedla, ma w sobie więcej z dzisiejszego Ołbina niż z reszty Nadodrza. I tu jednak znajdzie się parę interesujących punktów.


Jednym z nich jest okrągły schron przeciwlotniczy przy ulicy Ołbińskiej, posępny obiekt z 1941 roku.


Najbardziej pozytywne wrażenie w tej części Nadodrza robi kościół Opieki św. Józefa, którego główna część zbudowana jest na planie dwunastokąta foremnego. Zrealizowany został w 1823 roku według projektu Carla Ferdinanda Langhansa, który na swoim koncie ma też wrocławską operę i Synagogę pod Białym Bocianem. Projekt łączy elementy neoromańskie i klasycystyczne, a detale odwołują się też do gotyku, więc jest to budowla dość eklektyczna i wyjątkowa. W letnim okresie ciężko nieco to dojrzeć i uchwycić na zdjęciach, ale ma też ciekawy dach o namiotowej konstrukcji, zwieńczony latarnią. Najłatwiej podziwiać efektowną fasadę kruchty z potrójnym neoromańskim portalem. Świetliste wnętrze ma dość przyciągającą estetykę dzięki intensywności rozwiązań arkadowych. W pobliżu kościoła wart uwagi jest też ceglany klasztor karmelitów.






Niektórym podobają się kolorowe podwórka, skryte za kamienicami przy ulicy Roosevelta. Być może ożywiają to miejsce i czynią je pogodniejszym, ale niekoniecznie moim zdaniem piękniejszym, choć jedno z przejść z kilkoma cytatami to faktycznie kreatywny, ożywczy i udany projekt.







Park Słowiański i jednocześnie Wzgórze Słowiańskie, zlokalizowane na krańcu Nadodrza, gdzie zaczyna się już Ołbin, jest jednym z najbardziej niezgrabnych parków we Wrocławiu, jeśli tak go w ogóle traktować. Więcej tu piachu i żwiru niż trawy, drzewa rosną niezbyt gęsto, a zbyt gęsto z kolei - i chaotycznie - rozmieszczone są ścieżki; całość wieńczy wyschnięta fontanna. Jedynym chyba poważnym atutem tego miejsca jest wzniesienie, zawsze na plus w płaskim Wrocławiu, bo nie jest nim raczej nijaki Pomnik Wyzwolenia Wrocławia z 1980 roku.







Warto jeszcze zwrócić uwagę na dawny szpital przy ulicy Poniatowskiego, zaprojektowany pod koniec XIX wieku przez Alberta Graua - uroczy neogotycki ceglany budynek, niedawno odnowiony i obecnie w ostatniej fazie przerabiania na apartamentowiec.




Nie będąc w stanie opowiadać o każdej kamienicy z osobna, wrzucam jeszcze na koniec zdjęcia niektórych z nich bez podpisu. Gdzie na nie polować? Właściwie wszędzie: do głowy przychodzą mi zwłaszcza takie ulice jak Chrobrego, Łokietka, Trzebnicka, świętego Wincentego, Jagiellończyka... generalnie obszar pomiędzy Pomorską a Trzebnicką i Probusa to esencja Nadodrza i raj dla miłośnika kamienic sprzed stu lat.




















Osobnej uwagi domagają się murale, których Nadodrze stało się w ostatnich latach chyba największym zagłębiem w mieście.






Z oczywistych względów sporo w tym wpisie wątków architektonicznych, ale nie trzeba być pasjonatem XIX-wiecznych kamienic i wpatrywać się uważnie w ich detale, żeby to miejsce docenić. Nadodrze z roku na rok zyskuje coraz silniejszy vibe żywotnej, intrygującej, bohemiarskiej niemal dzielnicy z bogatym życiem gastronomiczno-społecznym, dla którego architektura, jeśli się chce, może być tylko klimatycznym sztafażem. Taka wizja Nadodrza jest oczywiście wizją optymistyczną i przedstawiona koncepcja jest bliżej pieleszy niż formy pełnej, ale potencjał moim zdaniem jest ogromny. Życzę temu osiedlu wszystkiego najlepszego.

Komentarze

  1. "Miasta żyją dłużej niż narody, którym zawdzięczają swoje istnienie i języki, w których porozumiewali się ich budowniczowie". Te słowa idealnie pasują do Wrocławia. Czeski, piastowski, czeski, niemiecki/pruski i znowu polski. Ale Wrocław to właściwie miasto-państwo, podmiot niezależny. Rajcowie, kupcy i możni zawsze mieli w nim wiele do powiedzenia. Oni decydowali o jego tożsamości i handlowej, wieloetnicznej specyfice. Był po prostu ośrodkiem wielkomiejskim. W pejoratywnym (aryjskim) kontekście "bramy wypadowej niemieckiej kultury na wschód/bastionu niemieckiego Wschodu" postrzegano go przez krótki czas, ale złe wyobrażenia trudno się wykorzenia. A to właśnie wielokulturowość, pluralizm,otwartość i tolerancja powiny być znakami rozpoznawczymi Wrocławia. Bo taki był niemal od początku istnienia. I jako Wratislav i jako Breslau. I teraz jako "polski Wrocław". Ostrów Tumski, ratusz i Sky Tower - gdzieś finezyjnie, w duchu wielokulturowości i otwartości łączą się. Handel und Wissenschaft - słowa klucze do zrozumienia duszy tego wspaniałego miasta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Piękny cytat i piękny komentarz. Chciałoby się tylko czasem, by ta wielokulturowa, otwarta i niezależna tożsamość miasta mocniej wpływała na dusze niektórych jego mieszkańców niż wpływa. Choć może lepiej się skupić i cieszyć z tych, na których faktycznie wpływa.

      Z ciekawości - jesteś z Wrocławia, mieszkasz tu, mieszkałeś?

      Usuń
  2. Z tą wielokulturowością i niezależnością Wrocław i tak chyba nie wypada najgorzej. Ale zgadzam się, dobrze, że są tacy, którzy jeszcze potrafią to docenić i którzy dostrzegają pozytywny wpływ.
    Tak, jestem związany i z Katowicami i z Wrocławiem.

    OdpowiedzUsuń
  3. Dodam jeszcze, że bardzo interesujacy wpis. Duzo treści i dokumentacja fotograficzna, naprawdę przyjemnie się czyta. Lubie chodzić po mieście, wyszukiwac ciekawostki, od historii, po współczesność i restauracje. Dlatego blog idealnie trafia w moj gust :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz