Angelo Morbelli: "Boże Narodzenie pozostawionych"

olej na płótnie / 1903 / Galleria d'Arte Moderna, Wenecja

Obrazy Angela Morbellego, starające się ująć osamotnienie poprzez przedstawienia mniej lub bardziej opustoszałych sal włoskich przytułków - z których ten, jeden z ostatnich, wydaje mi się najlepszym - to zasadniczo rzeczy bardzo udane. Koncepcja sceny jest wybitnie wymowna i właściwie wystarczająca, by dostarczyć naprawdę znakomitego wyrazu osamotnienia: prawie pusta, chłodno surowa sala, w której przesiadują opuszczeni przez świat starcy. Oddaleni od siebie i nienawiązujący ze sobą kontaktu, świadomi, że na niewiele się zda przelewanie z jednego do drugiego pustego naczynia. Nie oni są głównymi bohaterami płótna, lecz przestrzeń między nimi i wokół nich: dusznawe, zapylone lekko powietrze, które objawia się poprzez główne medium formalne. Czyli światło - oszczędne, ale tym większe robiące wrażenie, rozświetlające tę mroczną, surową przestrzeń błyskiem o transcendentnej ambicji, który stara się wprowadzić kontrast z naturalistycznym charakterem sceny, choć bynajmniej nie wprowadza ciepła ani optymizmu.


Ale...? Ale nie ma tu wielkiej sztuki i nie bez powodu Morbelli nie został zapamiętany zbyt dobrze. Gdyby za taką tematykę zabrał się Rembrandt, pewnie wyszłoby jedno z najlepszych płócien w historii (czyli jeszcze jeden obraz Rembrandta), natomiast spod pędzla umiejętnego i bardzo profesjonalnego, ale nieśmiałego dywizjonisty wyszedł po prostu dobry, teoretycznie skuteczny i poprawny, ale nie przejmujący obraz, o którym lepiej się mówi niż go przeżywa. Gwóźdź programu - magia światła - jest jak na swoją istotę dość płytko zrealizowana, a próba transcendentna moim zdaniem raczej nieudana niż udana (choć nie nieudana zupełnie).


6.5/10

Komentarze