Księże Małe. Hegemonia przyrody zakamuflowanej

Niewielu mieszkańców Wrocławia obruszyłoby się na wieść, że od jutra już na zawsze osiedle Księże Małe jest terenem zamkniętym, albo że po prostu zostaje wymazane gumką z tego wszechświata. A powinni by byli się obruszyć, chociaż dobrze ich rozumiem - i dla mnie przez dwadzieścia lat mieszkania w tym mieście ta nazwa nie znaczyła nic więcej niż nigdy niepoznany kres trasy niektórych linii tramwajowych. Przez dwadzieścia lat omijało mnie Księże i omijał mnie tym samym park, który według pewnych kryteriów jest bezdyskusyjnie najlepszym parkiem Wrocławia, zaś z uwzględnieniem wszystkich możliwych kryteriów i z subiektywnym ich wartościowaniem stał się dla mnie drugim parkiem tego miasta. A to znaczy bardzo wiele dla wagi osiedla.

Księże Małe to jednak nie tylko Park Wschodni, a również bardziej rozległy obszar mieszkalny, który też kryje parę wartych odnotowania punktów. Ale najpierw parę suchych faktów.

Historia to wrocławski standard - była wieś, wzmiankowana już w średniowieczu (XIV wiek), dołączona do Wrocławia jako osiedle w XX wieku, dokładnie w 1928 roku. Wraz z kilkoma innymi osadami, które razem składają się dziś na rozległe, rozlane na Odrze i Oławie, południowo-wschodnie osiedle administracyjne Księże: Bierdzany, Świątniki, Nowy Dom, Opatowice i Księże Wielkie. Księże Małe są z nich wszystkich najbardziej miejskim sub-osiedlem.


Granice są nieoczywiste. Od północnego zachodu Księże Małe styka się z Przedmieściem Oławskim: wzdłuż krótkiej ulicy Skibińskiego, a następnie wzdłuż Oławy. Rzeka jest dla osiedla granicą również od północy (z Bierdzanami), a następnie od wschodu (ze Świątnikami). Od mostu na ulicy Świątnickiej granica wraca wraz z tą ulicą wgłąb "lądu", gdzie przedłużona Tarnogórską, Górnośląską i Hajducką styka się z Księżem Wielkim. Dochodzi do torów kolejowych, które z kolei oddzielają Księże Małe od Brochowa, a ostatecznie, na krótkim odcinku, od Tarnogaju. Trochę zawiłe i można znaleźć w Internecie artykuł, który wspomina, że nawet niektórzy mieszkańcy osiedla nie są pewni, gdzie mieszkają.

Na Księżu mało wrocławian się zatrzymuje, ale sporo przejeżdża każdego dnia ruchliwą, często zakorkowaną ulicą Opolską/Krakowską. Przejeżdża i dokładnie w miejscu, w którym Opolska zmienia się w Krakowską lub na odwrót, ogląda całkiem wysoki ceglany komin z osmalonym szczytem, wyrastający z nie mniej ceglanego budynku dawnej pralni i farbiarni, funkcjonujących od 1901 roku. Jeśli ktoś skusi się zboczyć z dużej ulicy i zajść głębiej, odkryje niezłą gratkę dla miłośników klimatów postindustrialnych - może nie tej rangi co port miejski na Kleczkowie, za to ze wzrastającą mini-sceną gastronomiczną.




Bardziej na południowy wschód, tam gdzie tramwaje znajdują kres swojej podróży, Opolska jest też bramą do "wrocławskiego Nikiszowca" (to porównanie, bardzo hojne dla Księża, nasuwa się tym bardziej, gdy spojrzymy na nazwy ulic na osiedlu - Katowicka, Chorzowska, Bytomska, Gliwicka...), czyli modernistycznego osiedla, które powstawało w latach 1924-30, zaprojektowane przez Paula Heima i Alberta Kemptera. Pozornie to właściwie nic specjalnego, ale stare mury w połączeniu z wyraźnie nieprzypadkowym rozplanowaniem przestrzennym i drobnymi urozmaiceniami architektonicznymi (przede wszystkim półkoliste wykusze) sprawiają, że to faktycznie jest coś do zobaczenia i to czuć, gdy się tam znajdzie. I wydaje się - mimo starzyzny i powodziowej przeszłości - całkiem sympatycznym miejscem do życia.







Trzeba już wjechać bardziej wgłąb niskiej zabudowy Księża, by odkryć jego jedyną świątynię, położoną w zasadzie na granicy Małego i Wielkiego. Kościół pw. Najświętszej Maryi Panny Wspomożycielki Wiernych, zbudowany w 1909 roku, a poświęcony 2 stycznia 1910. To nietypowa dla Wrocławia, bo neoromańska budowla, która zarazem przez modernistyczne naleciałości przybrała wygląd, w moich oczach, z lekka futurystyczny (głównie chodzi o wieżę, która chcąc nie chcąc kojarzy mi się z rakietą). Powiem szczerze, że średnio mi się podoba, choć może byłoby inaczej, gdyby elewacja była pokryta czymś innym niż brudnoszary tynk. Być może cegła, kamień lub nawet jakaś barwa wydobyłyby potencjał z jej rytmicznych arkad o różnym stopniu szerokości, długości i "ślepości". Również trójnawowe wnętrze o nieco bizantyjskim charakterze cierpi przez nadmiar gołego tynku. Nie jest to najpiękniejszy kościół w mieście, ale oryginalności nie można mu odmówić.








Po paru przystawkach, nie oszukujmy się, raczej bagatelnych, mogę przejść do miejsca, które sprawia, że na Księże Małe będę powracał przynajmniej kilka razy w roku tak długo, jak długo będę mieszkał we Wrocławiu. Park Wschodni to fenomen, bo zapewnia bliski i komfortowy, mocno odurbanizowany kontakt z naturą, a zarazem przy dobrych wiatrach można się w nim znaleźć w 15-20 minut, startując ze ścisłego centrum. Jest dużo bardziej dziko niż w Grabiszyńskim, Południowym, Szczytnickim, Zachodnim - miejscami bliżej tu do lasów miejskich. Jednocześnie jest przyjemniej niż w lasach miejskich, bo jednak widać pewien zamysł, jakąś wizję, no i można przysiąść na ławce. 





Fenomen parku wynika z jego niezwykłego rozlokowania i faktu, że można się do niego dostać tylko w jeden sposób. Choć powierzchnią nie ustępuje lub ustępuje nieznacznie kilku największym parkom miasta, do których można wejść właściwie w setkach miejsc, tutaj każdy odwiedzający musi przekroczyć mostek na Oławie Dolnej. Do mostku z kolei można dostać się tylko odbijając z ulicy Krakowskiej w niepozorną uliczkę, doprowadzającą do ogródków działkowych. Parku z Krakowskiej praktycznie nie widać. Wszystko to sprawia, że nawet w lecie jest tu bardzo mało ludzi w porównaniu z innymi parkami. Niedługo być może będzie ich nieco więcej, bo budowana jest druga kładka od powstających na południe od parku bloków mieszkalnych, ale nawet z nią będzie na pewno relatywnie luźno.











Odcięcie to, jak i zresztą piękno parku, to konsekwencja rozlokowania na dwóch bezimiennych wyspach otoczonych przez odnogi Oławy - Oławę Dolną i Górną. Na drugą, bardziej wschodnią, mniejszą wyspę można dostać się jednym z dwóch mostków. I to nadrzeczne tereny są tu najpiękniejsze, a jest ich dużo, bo park ma kształt ryby w typie, powiedzmy, dorsza, karpia lub łososia. Wschodnia wyspa, ogon tej ryby, to szczególnie piękne miejsce, zwłaszcza na północnym brzegu, gdzie Oława Dolna rozszerza się i zapewnia kojące i urzekające widoki oraz odgłosy. Po drugiej stronie znajdują się ogródki działkowe, w dodatku zasłonięte przez wysokie drzewa, więc jest się doprawdy na łonie natury. Miasta nie widać zresztą prawie nigdzie, jedyne drobne wyjątki występują w południowo-zachodniej części parku. Na samym wschodnim krańcu jest tylko o tyle cywilizacji, że widoczne są linie wysokiego napięcia i jaz na Oławie, od którego rozlewa się ona na Dolną i Górną odnogę.












Nie licząc mostów, na obszarze parku znajduje się tylko jedna budowla. Dzisiaj to kompletnie niepozorny, mały, obsmarowany graffiti okrąglak, który instynktownie można uznać za coś bez żadnego znaczenia. A jednak - to odsłonięty w 1937 roku pomnik chwały SA, czyli Sturmabteilung, oddziałów szturmowych NSDAP. Lub raczej resztki tego nazistowskiego klocka.



Parkowa infrastruktura ogranicza się do ławek, koszów na śmieci i ścieżek - nie ma oświetlenia. W miesiącach, gdy słońce zachodzi szybko, w głębi parku można dać się zaskoczyć ciemności i przenieść do klimatów dość Hitchcockowskich. Niech dla jednych będzie to przestrogą, a dla innych zachętą, choć bez towarzystwa w tak odciętym od miasta miejscu chyba lepiej nie ryzykować. Kiedyś, niezamierzenie, zdarzyło mi się to z towarzystwem i wrażenia były wystarczająco silne, bym mimo upływu lat ciągle dobrze to pamiętał. Co chyba wciąż pozostawia przestrogę dość zachęcającą.

Komentarze