Tyler, the Creator: "Igor"
Rozpatrywanie tego albumu jako najlepszej muzyki roku kończy się rozczarowaniem o standardowych dla tej dekady rozmiarach rozczarowania, natomiast abstrahując od takich obietnic to naprawdę udana i przyjemna rzecz. Przekonujące zestawienie ciężkich hip-hopowych struktur z dotychczasowej kariery muzyka, na których rozkwita romantyczny, wrażliwy, sentymentalny soul. Zestawienie synergiczne, bo pierwsze bez drugiego i drugie bez pierwszego byłoby najprawdopodobniej banalne i nudne. Produkcja tego albumu: ciężkie, dość złożone i dość ekscentryczne brzmienie nie jest niczym olśniewającym, ale zasługuje na pochwałę; wprowadza do tej muzyki jakże potrzebny element nieprzewidywalności i delikatnie psychodeliczną poświatę. Teoretycznie utwory są przejrzyste i pełne mainstreamowych konwencji, ale to zestawienie kontrastów i te zabiegi brzmieniowe nadają im schizofreniczną nutkę i nie wiadomo tak do końca, "o co chodzi". Poza tym, choć poświęcenie całego albumu tematyce rozstania i te wszystkie sentymentalne zdania i melodie mogą trącić lekkim kiczem, to mimo wszystko jest to i emocjonalnie całkiem ładne, bo jednak nieraz ładne są te melodie, a czasem można zawiesić ucho nawet na jazzowych harmoniach. W sumie to jedno z bardziej przekonujących mnie obliczy hip hopu, na jakie natrafiłem.
Komentarze
Prześlij komentarz