Kurt Vonnegut: "Syreny z Tytana"

1959 / przekład: Jolanta Kozak

Moja znajomość z Vonnegutem długo nie mogła się zacząć, za to polubiłem go dość mocno od pierwszego wejrzenia. I to od wejrzenia w powieść, która nie jest jedną z jego najbardziej znanych. Syreny z Tytana zjednały mnie autorowi od pierwszych stron albo nawet pierwszych zdań. Chcąc jak najkrócej streścić, dlaczego to świetna książka, powiedziałbym, że wynika to z faktu, iż jest ona jednocześnie czterema głównie dość osobnymi rzeczami i każdą w sposób świetny. Jest satyrą na literaturę science-fiction, jest bardzo dobrą literaturą science-fiction, jest satyrą na rzeczywistość i w końcu jest inspirującą do refleksji, liryczną sonatą na wielkie tematy filozoficzne. Wydawałoby się tymczasem, że w jednej powieści raczej nie ma dość miejsca na trzy z tych rzeczy, a tym bardziej cztery.

Vonnegut stroi sobie żarty z SF, posługując się zabiegiem podnoszenia do absurdu typowych dla gatunku niesamowitości technicznych, dziwacznych futurystycznych nazw i w końcu całych motywów fabularnych. Jednocześnie jednak z pewnego punktu widzenia jego pomysły są rewelacyjnie pobudzające i niejeden etatowy fantastyczno-naukowiec mógłby mu ich pozazdrościć. Również jednocześnie - futuryzm Vonneguta jest mocno sprzęgnięty ze światem, jaki znamy, z ludźmi jakich znamy i z przywarami ludzkości, jakie znamy. Opowiadając nieprawdopodobną historię, raz po raz ironicznie, celnie i bezlitośnie komentuje ludzkość, jednak raczej z żyłką humanisty niż cynika. W końcu - jakkolwiek komiczna, absurdalna i jakkolwiek lekko i niepoważnie przedstawiona byłaby ta historia, to w naprawdę umiejętny sposób porusza ona tematy wolnej woli, czasu i przestrzeni, sensu istnienia jednostki i sensu istnienia ludzkości, i nie tylko.

Emocjonalnie to zestawienie ze sobą paru skrajności skutkuje również dość fascynującym kontrastem - dzieło Vonneguta bawi, rozbawiając i wciągając, a jednocześnie jednak udaje mu się napawać co najmniej umiarkowanym niepokojem, trochę wynikającym z dystopijnej, Orwellowskiej wizji z fragmentów o Marsie, ale przede wszystkim z dość brutalnie postawionych tu wspomnianych motywów kosmologicznych i psychologicznych.

Ze szczegółowych cech warto wymienić bardzo dobry styl autora, nieprzesadnie ornamentacyjny, raczej rytmiczny, konkretny, wartki, ale przewrotny i inteligentny - piękny w trochę inny sposób niż na zasadzie budowania pięknych, lirycznych zdań. No i fabularnie to w sumie jedna z bardziej kunsztownych powieści, jakie czytałem. Nie jest to literatura prze-piękna ani prze-głęboka, ale mocna; takie trochę mniej gęste Solaris, tylko że Solaris buffo zamiast serio.


8.0/10

Komentarze