Éric Rohmer: "Moja noc u Maud"
1969
Chyba pierwszy, a patrząc na dotychczasową statystykę chyba też ostatni francuski film, który mnie tak w pełni usatysfakcjonował. Dzieło Rohmera to hipnotyzujący, intensywny, nowofalowy kammerspiel ze znakomitym skryptem, bardzo dobrymi kadrami i bezbłędnym aktorstwem, ale jakość tego filmu wykracza ponad takie ogólne zalety. Reżyser wybitnie zgrabnie wplótł w swoją fabułę filozoficzne i moralne treści, zaznaczając je otwarcie i drążąc, ale z umiarem odpowiednim dla ograniczoności filmowego medium, po prostu z dobrym balansem między głębią a polotem. Stworzył co najmniej dwie pełnokrwiste, archetypiczne - a w dodatku pełnokrwiste i archetypiczne jednocześnie - postacie. A w najlepszej, tytułowej właściwie scenie filmu, udało mu się uzyskać jedna po drugiej dwie rzeczy: poetycką atmosferę późnowieczornej pogadanki między małą grupą ludzi na głębokie tematy oraz potężne napięcie, nie tylko erotyczne, pomiędzy wspomnianymi dwiema postaciami. Samo to napięcie jest archetypiczne i czymś, dla czego samego warto film obejrzeć, a to tylko kawałek jego zalet. Co do pełnej satysfakcji, to może jednak trochę przesadziłem, bo koncepcyjnie wcale mnie ten film nie przekonuje - za dużo zwyczajnego gadania. Ale efekt bardzo mnie wciągnął.
Komentarze
Prześlij komentarz