Stephen King: "Lśnienie"

1977

Przez długi czas lektury myślałem, że będę mógł zacząć od słów "duże pozytywne zaskoczenie", a jednak muszę zacząć od stwierdzenia, że King to nawet słabszy pisarz, niż się spodziewałem. Pierwsza jedna trzecia, może nawet połowa "horroru wszech czasów" robi spore nadzieje - oczywiście żadna to literatura piękna, ale imponował mi intensywny psychologiczny podkład pod to, co miało się wydarzyć później. Portret byłego alkoholika zmagającego się z nawet złożonymi problemami emocjonalnymi i dysfunkcyjnymi myślami jest naprawdę niezły, ciężka historia rodziny Torrance'ów szczera i dość wiarygodna, prowadzenie opowieści wciągające, a ilość akcentów grozy znakomicie wyważona i zawieszona między wyobraźnią a rzeczywistością. Liczyłem już na naprawdę poważny horror psychologiczny, w którym, jak w najwybitniejszych i w gruncie rzeczy jedynych wartych zachodu horrorach, rzeczywistość makabry jest niedopowiedziana, zaś sednem są trudne myśli i emocje.

Wszystko to szlag trafia, podkład psychologiczny okazuje się być podkładem pro forma, bo gdy zaczyna się "konkret", King bardzo szybko pozbawia odbiorcę możliwości własnej interpretacji zdarzeń i rozkoszy przebywania pomiędzy realnością a wyobrażeniem i otwiera swój cyrk pełen ruszających się gaśnic, ożywionych zwierząt wyciętych z żywopłotu, groteskowo niesubtelnych myśli, którymi przemawia hotel, rozkładających się ciał - bombarduje tym wszystkim bez zbędnego budowania napięcia z prędkością karabinu maszynowego. Poczytny pisarz nie daje złudzeń: to wszystko się dzieje, tak, mamy do czynienia z infantylną opowieścią o obdarzonym siłą sprawczą hotelu nawiedzonym przez duchy złych ludzi, którzy popełniali w nim przez lata nieładne rzeczy - a nie z rzetelnym obrazem stopniowego popadania w obłęd pod wpływem osamotnienia, łaknienia alkoholu, tłumionych emocji i natrętnych myśli, na jaki można było liczyć.

Wraz z degeneracją treści pada też forma - o ile na początku język Kinga jest prosty i nieciekawy, ale przyzwoity, o tyle im dalej w las, tym więcej momentów grafomańskich, zdarzy się nawet pod koniec bardzo mdły patos. Przebijanie narracji nagłymi myślami bohaterów, z założenia zabieg bardzo fajny i na początku wychodzący co najmniej nieźle (choć Faulkner to to nie jest), z czasem jest wykorzystywany coraz bardziej koszmarkowato.

Pierwszą połowę przeczytałem szybko i z dużą przyjemnością, więc nie mogę się za bardzo znęcać w ocenie, ale to jest aż smutne, jak "niekoronowany król horroru" zawiódł w kluczowym momencie. Niesamowite, jak świetne kino Kubrick potrafił wydusić z tej mielizny.


5.0/10

Komentarze

  1. mówiono o nim King w mieście świętej wieży / pamiętam z podstawówki jak całował się z papieżem

    szacunek ziomku za w ogóle chęć do lektury czegokolwiek Kinga. od czasów podstawówkowych nigdy nie wpadłem, by coś jego przeczytać.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz