Rage Against the Machine: "Rage Against the Machine"
Niemal fascynujący jest rozdźwięk pomiędzy konstrukcją a wydźwiękiem tego świetnego albumu. Ten drugi jest skrajnie jednorodny, punktowy, a jest nim buntownicza wściekłość - w tym przypadku wściekłość silnie polityczna, wymierzona w otaczający twórców system, szczególnie w chyba najpodatniejszą na buntowniczą wściekłość instytucję wszech czasów, czyli konstrukcje rządowe USA. Myślę jednak, że prawie każdy buntowniczo wściekły człowiek, obojętnie na co i w jaki sposób, odnajdzie tu swoje emocje. Prawdę powiedziawszy, to może być najcelniejsza próba muzycznego ujęcia tej emocji w historii muzyki, choć widzę paru konkurentów.
To imponuje tym bardziej, gdy spojrzeć na fakt, że na początku lat 90. muzyka miała już za sobą sporo takich prób. Rage Against the Machine wpadło jednak na pomysł niezwykle błyskotliwy w tym kontekście - by połączyć dwa nurty muzyczne, które dzieliło zgoła wszystko poza tym, że oba w bardzo dużej mierze zrodziły się na buncie. Ale ostateczny sukces bynajmniej nie zapewniło proste zmieszanie hip hopu z rockiem (pod postacią metalu). Self-titled RAtM to blend kilku różnych rzeczy z odmiennych bajek. Oczywiście hip hop dostarczył rapu i wyeksponowanego rytmu, metal ciężkiego brzmienia gitar, ale tu jest wiele więcej: hardrockowe, melodyjne podejście do budowania riffów; post-punkowe naleciałości w zmianach rytmicznych i fragmentach eksponujących bas i perkusję, w których pobrzmiewa spuścizna Minutemen, no i generalnie atmosfera bezkompromisowego buntu w odcieniu punkrockowym; w końcu kręcący się niedaleko post-punku funk słyszalny w ostrej, tanecznej, pociągającej synkopie (bez której ten album byłby właściwie pyłem marnym).
Wybija się najbardziej popularna i najbardziej błyskotliwa piosenka, Killing in the Name, skupiająca w sobie większość cech albumu: ostateczny hymn rockowo-hiphopowej wściekłości i buntu, bawiący się rytmem jak zespoły post-punkowe, splątany w riffach łączących hardrockową melodyjność z funkową taneczną synkopą, rewelacyjnie operujący emocjonalnym suspensem, zrzucający bomby gniewu, brzmieniowo miażdżący brutalnym, wściekłym rapem i metalowym ciężarem gitar.
W pozostałych utworach jednych rzeczy jest mniej, a innych więcej. Bombtrack na przykład to święto synkopy - nie tylko rytm i podążający za nim gitarowy riff są ostro synkopowane, ale i wyjątkowo udana w tym kawałku partia rapowana. W Settle for Nothing wściekłość przybiera rozmiary szaleństwa dzięki morderczemu wokalowi, złowrogim riffom i kontrastowaniu brutalnych refrenów z uspokojonymi "zwrotkami". W Bullet in the Head wyjątkowo silny jest funk - bas, synkopa i częste zmiany rytmiczne napędzają ten pogodnie wściekły kawałek bardziej nawet niż gitary i wokal. Know Your Enemy owładnięte jest przez rewelacyjne, skrajnie chwytliwe riffy, których nie powstydziłyby się najlepsze grupy hardrockowe - co niezwykłe, udaje się je idealnie sparować z rapem. Fistful of Steel to inny udany przykład budowania suspensu wściekłości poprzez zmiany brzmieniowe i dynamiczne. Township Rebellion rozkosznie balansuje pomiędzy monochromatycznymi, zawieszonymi zwrotkami na post-punkową modłę a refrenami z cudownym, ostro synkopowanym riffem, przeciętych zmianą rytmu.
Zack de la Rocha mógłby nawijać nawet o kwiatkach na łące w popołudniowym słońcu, a i tak wiadomo by było, o co naprawdę chodzi - teksty są tej muzyce właściwie niepotrzebne (co jest zawsze dużym komplementem). Oczywiście Rage Against the Machine to nie jest jakieś skończone arcydzieło, ma swoje ograniczenia, ale nie wiem, co można by o tym albumie powiedzieć złego - chyba tylko to, że zainspirował mnóstwo zespołów upiornie złych.
7.5/10
Z tego co wiem to basista RATM przepraszał za inspirowanie Limp Bizkit.
OdpowiedzUsuńChoć Limp Bizkit to przynajmniej idealna rzecz do wyśmiewania.
Nie wiedziałem o tym, ale zaprawdę jeszcze bardziej szanuję teraz RATM...
Usuń