Ludwig van Beethoven: XXI sonata fortepianowa "Waldstein"

1804 / Op. 53 / wykonanie: Emil Gilels, 1986

Jeden z najpiękniejszych wyrazów radości, jakie wyszły spod ręki Beethovena. Napisał tę sonatę w początkowej fazie problemów ze słuchem, co potwierdza paradoks, że im więcej doświadczył w życiu cierpienia, tym większym geniuszem radości się stawał, potrafiąc ją jak sądzę bardziej cenić i chcąc stawiać na piedestał. To radość niejednoznaczna i dlatego tak prawdziwa i przekonująca: przełamywana typowym dla heroicznego okresu twórczości kompozytora dramatyzmem, akcentami niepewności, refleksji, a nawet sama w sobie zwykle zaprawiona pewnym sentymentem lub nostalgią. Tę złożoność, głębię Beethoven uzyskał za pomocą rosnąco wyrafinowanej formie - buduje ją nie tylko zmianami harmonicznymi, ale właściwie całym wymiarem dzieła, tutaj w szczególności rytmiką i dynamiką.

Pierwsza część jest wulkanem nie tylko wspaniałych emocji - radości przeplatanej z nostalgią i dramatyzmem - ale też wyrafinowania formalnego utworu, skąpanego w różnorodnych, znakomitych tematach, częstych zmianach rytmicznych i dynamicznych, bogatej chromatyce, ekscytujących crescendi, inteligentnych kontrastach między staccato i legato, wirtuozerskich glissandach i wielu innych, a być może najpiękniejsze jest to, jak płynnie wszystko jest sklejone, jak logicznie jeden fragment wynika z poprzedniego, jak wzajemnie one na siebie oddziałują i potęgują swoją wymowę emocjonalną. Ekspozycja sama w sobie jest tak znakomita, że przetworzenie wydaje się wręcz nadmiarem luksusu.

Pozostałe trzy części są właściwie jednością: obsesyjnie powolne i rozrzedzone, proto-impresjonistyczne adagio okazuje się nieautonomiczne, będące jedynie trampoliną dla wystrzałów radości w rondzie, opartym na znakomitym temacie, który w zależności od tego, jak Beethoven prowadzi akompaniament i dynamikę, jest albo łagodnie pogodny i sielankowy, albo niemal dionizyjsko ekstatyczny. Finał jest z kolei tylko dobudówką do ronda, jeszcze ostrzej posługującą się skrajnościami dynamicznymi. 

To już jest głębia emocjonalna i mistrzostwo formalne nieosiągalne dla prawie żadnego kompozytora przed Beethovenem, a facet tak naprawdę dopiero się rozkręcał i miał przed sobą jeszcze ponad dwadzieścia lat pracy.


8.5/10

Komentarze