Polanowice. Cisza na froncie północnym

Większość nazw wrocławskich osiedli - jak i zresztą większość tego typu nazw na całym świecie, jeśli się nad tym zastanowić - jest praktycznie rzecz biorąc abstrakcyjna i w jakimkolwiek sensownym stopniu nie koresponduje z charakterem miejsca, któremu jest przypisana. Jednym z nielicznych, jeśli nie jedynym oprócz Starego Miasta wyjątkiem są Polanowice, znajdujące się na północnych rubieżach Wrocławia i faktycznie pokryte głównie polami czy jak kto woli polanami.

Podobnie jak sąsiednia Widawa, Polanowice znalazły się w "paczce" wsi, które zostały przyłączone do Wrocławia póki co ostatnim razem, czyli w 1973 roku. Pierwsza wzmianka o wsi Polamnovice pojawiła się w połowie XIII wieku, a w XIX wieku była ona już osobnym sołectwem. Na wieczysty los zadupia, której kilka inwestycji deweloperskich z ostatnich lat raczej nie odmieni, skazała Polanowice II wojna światowa, która nie zostawiła tu prawie nic z przeszłości. Dziś to dość zapomniane miejsce, sąsiadujące z Widawą, Poświętnem, Sołtysowicami i jako granica Wrocławia z wsią Krzyżanowice.



Z doświadczenia wiem, że Polanowice to jedno z najbardziej niszowych osiedli miasta - w tym przynajmniej sensie, że wyjątkowo wysoki odsetek mieszkańców w ogóle go nie kojarzy. Względnie znane jest jeszcze Poświętne, wraz z którym wchodzi w skład osiedla administracyjnego Polanowice-Poświętne-Ligota, natomiast o Polanowicach nie słyszał prawie nikt z osób, którym powiedziałem, że się tam wybieram albo wybrałem. Nie słyszałem o nich właściwie nawet ja, dopóki maszyna losująca nie wskazała mi ich na kolejną wycieczkę miastoznawczą.



Nic w tym szczególnie dziwnego, bo jeśli się tu nie mieszka - ani w żadnej z podwrocławskich wsi na północ od osiedla - to nie ma się i nie będzie się raczej miało potrzeby nawet przez Polanowice przejeżdżać, jako że tutejsza wylotówka z Wrocławia nie wylatuje wprost na żadne inne miasto. O przyjechaniu specjalnie na to osiedle nie wspominając - nie ma tu knajp, ładnych budynków, innych niż pola terenów rekreacyjnych. Osiedle wcale nie jest też specjalnie urokliwe jako była podwrocławska wieś jak Jerzmanowo czy Widawa - wiejski urok zabiera mu brak starej zabudowy (poza dawną szkołą z 1903 roku, widoczną poniżej) i w gruncie rzeczy zaskakująco niemała ruchliwość jego głównej ulicy, Kamieńskiego, ciągnącej się aż od Różanki (być może jednak więcej osób niż przypuszczam ma potrzebę właśnie tędy wyjechać z miasta). Nie pomaga raczej mało estetyczny kościół NMP z lat 80. XX wieku.



A jednak jest coś, co na pewno określoną grupę osób tutaj regularnie przyciąga i może będzie przyciągać coraz bardziej. Jeden z zaułków przy ulicy Polanowickiej skrywa prawdziwą rewelację dla osób zainteresowanych Wrocławiem w kontekście XX-wiecznych wojen - Fort Piechoty nr 6, zaskakująco rozległą ruinę poniemieckiego umocnienia militarnego.









Placówka powstała w latach 1890-91 jako schron z kazamatami, studnią i latryną. Na znaczeniu zyskał już w XX wieku, przebudowany w 1910 roku na fort - otoczony szańcem ziemnym i wzbogacony między innymi o najbardziej sugestywną dziś część: betonową pozycję strzelecką, długi zaokrąglony pas okopów, podobno bardzo nowoczesny jak na tamte czasy. W czasie II wojny światowej pełnił funkcję magazynową, został jednak zmobilizowany w trakcie oblężenia Wrocławia i wziął udział w walce ze zwiadowczymi patrolami wroga. Nie został zdobyty w walce, lecz poprzez kapitulację całego miasta. Aż do 1987 roku użytkowało go wojsko polskie, by po okresie ruiny przejęło go pełne pasjonatów Wrocławskie Stowarzyszenie Fortyfikacyjne, które stara się zadbać o ten zabytek.









Obiekt jest zapuszczony, ale naprawdę imponujący. Wpisany w krajobraz gęstego zagajnika, stwarza ciekawą, senną i wanitatywną aurę, w której ciszy można poczuć duchy złowrogiej przeszłości. Można więc polecić krótką wizytę na Polanowicach nie tylko miłośnikom XX-wiecznych fortyfikacji - do których ja zdecydowanie się nie zaliczam - ale po prostu wszystkim ludziom zainteresowanym światem jako takim.

Komentarze