Steven Soderbergh: "Seks, kłamstwa i kasety wideo"

1989

Nie tak łatwo dziś zrozumieć, dlaczego ten dramat psychologiczny (o ile nie po prostu dramat seksuologiczny), którym nie za wiele osób zawraca sobie dziś głowę i który właściwie nie wyróżnia się wcale jakoś wyśmienicie z puli wszystkich filmów, jakie powstały do 2020 roku, jest przedmiotem wielu rozważań historyków kina i uznawany jest przez nich za jeden z najbardziej przełomowych w tejże historii. Nie jest to jednak niemożliwe, zwłaszcza gdy zobrazuje się sobie kształt kina amerykańskiego lat 80., kina widowiskowego, dużego, kina wielkich historii, niezwykłych postaci, kina blockbusterów, wobec którego debiut Soderbergha jest rzeczywiście znaczną odmianą, jeśli nie wytchnieniem. Stosunkowo intymny, skoncentrowany na skomplikowanych wprawdzie problemach, ale problemach życiowych, problemach zwykłych ludzi; niezainteresowany budowaniem napięcia i ekscytacji, nieprzesadnie zainteresowany fabułą, zupełnie niewidowiskowy, obdarzony niezwykle lekkim, niewymuszonym tempem, dość naturalnymi dialogami i nienachalnym aktorstwem, może nie do bólu głęboki, ale szczerze humanistyczny. Taki właśnie jest i są to jego kardynalne zalety - to dość czułe na człowieka i niewymuszone kino, które ogląda się lekko i gładko, mimo że momentami jest telenowelowate. A inna już sprawa, że wnosi ten film powiew tylko właśnie w opozycji do poprzedzających go kilku, kilkunastu lat kina i to konkretnie kina amerykańskiego, bo w gruncie rzeczy co tu takiego jest, czego nie było chociażby (zaledwie chociażby) w kammerspielach Bergmana, których jest skarlałą, odessaną z artyzmu i filozoficznego zacięcia wersją? Tak czy inaczej to całkiem sensowny film na wieczór.


6.0/10

Komentarze