Igor Strawiński: Koncert skrzypcowy
Podobno wielu krytyków uważa to dzieło Strawińskiego za muzykę bez autentycznej treści, napisaną dla czysto formalnego eksperymentu, abstrakcyjną, parodiującą wręcz muzykę barokową. Cóż, bardzo możliwe - Strawiński był geniuszem, więc miał jak najbardziej prawo tworzyć w tak "bezduszny" sposób kompozycje o wartości nieosiągalnej dla wielu twórców nawet w ich najlepszych i najżarliwszych momentach. Owszem, czuć tu pewną lekkość, błahość wręcz utworu, ale jednocześnie niepodważalna jest gęstość i kunszt formalny, za którymi idzie ogromna przyjemność z odsłuchu. W ogóle jest to dość fascynująca rzecz: pozornie późnobarokowa/klasycystyczna muzyka na małą orkiestrę, w którą jednak wchodzi subtelnie acz zdecydowanie modernizm Strawińskiego: manierystyczna melodyka, asymetria rytmiczna i genialna, koronkowa, pełnoorkiestrowa faktura, sieć wysmakowanych kontrapunktów na granicy dysonansu. Jest zresztą co kontrapunktować, bo przewodnie partie skrzypiec są małymi majstersztykami same w sobie.
A czy jest to muzyka bezduszna? O ile trzecia część epatuje smutkiem rzeczywiście niezbyt szczerym, sztucznym po prostu, zwłaszcza okolona przez części pozostałe, o tyle w pierwszej i zwłaszcza ostatniej, najwyśmienitszej części, jest akurat moim zdaniem treści sporo, nawet jeśli ukrytej pod neobarokowymi igraszkami - to witalistyczne wybuchy energetyczne, czasem bardzo pogodne, czasem nieco niepokojące. Czyli, jakby nie patrzeć, core świata emocji Strawińskiego.
8.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz