Dan Gilroy: "Wolny strzelec"
Trochę neo-noir, trochę farsa, trochę satyra, trochę nienachalna diagnoza społeczna: całkiem sporo jak na bezpretensjonalny film rozrywkowy, który nie zapisze się jakimiś szczególnie złotymi zgłoskami w dziejach kina. Momentami jest już za bardzo przesadzony, jest dość schematyczny i dość przewidywalny, nie ma w nim za dużo zacięcia artystycznego, ale to ciekawy twór. Poza dość wciągającym scenariuszem i niezłą grą Jake'a Gyllenhala jest tu trochę mniej oczywistych atutów: zgrabny portret kolejnej odsłony American psycho, bezlitosne choć milczące skwitowanie jednego z najobrzydliwszych zawodów świata, satyra na korporacyjną nowomowę (czy raczej korporacyjne nowomyślenie), podskórny wyraz obłędu współczesnego kapitalistycznego społeczeństwa i eleganckie przebitki na nocne (i nie tylko) Los Angeles, które budują przyjemny klimat i stają się jeszcze jedną, naprawdę godną uwagi sonatą estetyczną o tym mieście. Kino może nie wdzierające się do duszy, ale godne wieczoru.
6.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz