Joachim Patinir: "Krajobraz ze św. Hieronimem"
Odrobinę zapomniany jest dziś Joachim Patinir. Mimo że był ojcem malarstwa pejzażowego - nie pierwszy wprawdzie malował krajobrazy, ale jako pierwszy ośmielił się nadać im na swoich dziełach przewodnią rolę, jako pierwszy poświęcił im znaczną większą płótna - to istnieją przekrojowe opracowania historii sztuki, które pomijają go całkowicie, nie wspominają ani słowem. Brueghela zna prawie każdy, Lorraina każdy kto zapragnął mieć coś wspólnego z malarstwem, i tak samo z wieloma innymi malarzami, którzy mniej lub bardziej bezpośrednio wywodzą się z Patinira, natomiast na samego Patinira tak łatwo już się nie trafia. Jest to tym bardziej zadziwiające, że nie był li tylko przełomowy, ale też po prostu znakomity w swoim fachu i różnica wielkości między jego pejzażami a pejzażami Brueghela czy Altdorfera wcale nie jest taka znacząca. Tak, już Patinir osiągnął w dużym stopniu to, co tamci jeszcze zmaksymalizowali - panteistyczny, kosmologiczny efekt nieskończonego świata.
Nie znalazłem żadnego dzieła tego artysty, na którym byłby ten efekt silniejszy niż na tym świętym Hieronimie. Patinir wieloma różnymi sposobami zdołał tutaj beatyfikować przestrzeń, rozległość, świat. Po pierwsze wspaniała jest rewolucyjna kompozycja, pozwalająca zobaczyć bardzo dużą przestrzeń, która wydaje się i tak znacznie większa niż w swojej malarskiej rzeczywistości. Patinir wspaniale modeluje krajobraz: wysoko zawieszając niebo, sugestywnie podwyższając i obniżając teren, wylewając wielką wodę, stawiając monumentalne skały (ukochany przez niego znak firmowy i tutaj oddane po prostu genialnie, co jest drugim powodem, dla którego wybrałem ten właśnie obraz), przeplatając tereny zadrzewione z otwartymi polami. Kreatywność modelunku i częsta zmienność, do jakiej doprowadziła, to pierwszy krok ku nieskończoności. Kolejnym jest wyśmienita perspektywa barwna, nie idealnie ciągła, ale też daleka od skokowej. Pierwszy plan brązów jest ledwie zasygnalizowany, wpleciony natychmiastowo w drugi plan zieleni, które mają różne oblicza - od nasyconego, ciepłego, zbrązowiałego aż po chłodną, turkusową, przechodzącą w błękity. Trzeci plan błękitów własnie jest najbardziej dosadny, najmniej zniuansowany, ale w gruncie rzeczy przechodzi w jeszcze czwarty, dążący do nieskończoności plan czwarty - plan bieli. Ta gra barwna rozlewa i rozpościera płótno natychmiastowo, od pierwszego wejrzenia. W końcu mamy typowo flamandzką szczegółowość i wielowątkowość przedstawienia: to zbiór kilku, jeśli nie kilkunastu osobnych zdarzeń i historii, niezliczona liczba drzew, co najmniej kilka miast, statki i niekończące się postacie, które można śledzić i zawsze liczyć, że jeszcze jedną przedstawiającą człowieka kropeczkę się znajdzie. Świat rozpostarty, wielki, nieskończony. Świat, na który patrzy się wspaniale, oddychając pełną piersią.
Mówi się, że dla Patinira liczył się tylko krajobraz, a sztafaż był tylko doń pretekstem. Jest w tym jakieś trzy czwarte prawdy. Temat, czyli św. Hieronim, jest wprawdzie niewielki, ale niepozbawiony znaczenia i przyciągający wzrok. Obwarowany wybitnie plastyczną i sugestywną, hipnotyzująco namacalną jaskinią, jest przynajmniej w połowie kulminacją obrazu, a znajdując się w swoistej kapsule, odcięty od reszty tego ogromnego świata, Hieronim jest tu jakby apostołem samotnictwa, indywidualizmu i niewzruszoności wobec otoczenia.
Ze względu na niuanse i nie tylko niuanse, istotnie, Patinir nie był malarzem tego kalibru co taki Brueghel, i jego kosmologiczne wizje ziemi nie był tego kalibru co Brueghela. Nie ma tu tych genialnych posunięć, które u Brueghela zdołały subtelnie wpleść narrację metafizyczną i nienachalną, a potężną poezję. Do doświadczenia Patinira wystarczą głównie oczy. Ale aż tak duża różnica w popularności pozostanie dla mnie zagadką.
Komentarze
Prześlij komentarz