Arnold Schoenberg: Drei Klavierstücke

1909 / wykonanie: Maurizio Pollini, 1975

Jedna z pierwszych kilku kompozycji atonalnych jest taka skromna i nieśmiała w stosunku do późniejszych monstrów atonalności, tym niemniej już fascynująca, a siłą jej kompozytora również dość piękna. Jednocześnie, dzięki właśnie temu, że atonalność wówczas była pomysłem raczkującym, jest to muzyka odciążona od częstego w tym nurcie przeintelektualizowania, przyjemnie ascetyczna i konkretna, pełna atmosfery bardziej niż formy. Czyli właściwie mam co do Drei Klavierstücke wrażenie przeciwstawne względem chyba większości odbiorców, którzy słyszą w tym utworze chłodny, akademicki eksperyment.

Wspomniana oszczędność (i genialna kreatywność Schoenberga) skutkuje tym, że już tutaj, u progów atonalności, słychać przejrzyście jej wartość i odświeżające oswobodzenie. Porzucając tonacje, odkrywamy - po ponad stu latach na nowo - że muzyka może radzić sobie bez tradycyjnej harmonii i podporządkowanej jej melodii, wzmacniając komunikację poprzez rytm, agogikę, dynamikę, poprzez czysto brzmieniowy efekt danych motywów, poprzez relację danych motywów względem siebie i ich uporządkowanie w czasie.

To nie jest dzieło kalibru wcześniejszych, jeszcze tonalnych dzieł Schoenberga, ale i tutaj wielkość kompozytora - w użyciu tych właśnie środków wyrazu - jest dostrzegalna. To utwór interesujących, często dwuznacznych atmosfer i emocji: balansujący między brutalnym zimnem a transcendencją, na przemian kruchy i agresywny, owiany niepokojącym spokojem, pozornie po prostu ekspresjonistyczny, ale w gruncie rzeczy jednocześnie impresjonistyczny. Tak, to jest jeszcze eksperyment bardziej niż pełnoprawny utwór, to jest wszystko intuicyjne, nieokrzesane trochę, jeszcze nieokreślone, ale że Schoenberg był Schoenbergiem, to i tak mamy do czynienia ze świetną muzyką.


8.0/10

Komentarze

  1. Nie wiedziałem że wojciech mecwaldowski komponował muzykę

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz