Michel Tournier: "Król olch"
1970 / przekład: Leon Bielas
Przedziwna i niełatwa w odbiorze powieść, z jednej strony złożona i kunsztownie skonstruowana, z drugiej fragmentami nużąca i wręcz odpychająca. Tournier skonstruował bardzo osobliwy portret psychologiczny głównego bohatera, skomplikowanej i niełatwej w ocenie, zaburzonej psychicznie postaci, balansującej na granicy przenikliwości i paranoi. Na portret ten składają się nie tylko czyny i słowa tej postaci, ale cały wewnętrzny świat symboli i przeczuwanych ukrytych znaczeń wraz z całą nomenklaturą, jakie powstają w tej postaci umyśle. Następnie wrzucił tę postać w kontekst II wojny światowej, by w dość spektakularny i niełatwy do wytłumaczenia sposób zazębić jej wewnętrzny świat ze zbrodniczym uniwersum nazistów.
W pierwszej, rozciągniętej na niecałej połowie stron części książki czytamy zapiski głównego bohatera, w dużej mierze poświęcone wspomnieniom z dzieciństwa w szkole z internatem. Są to teksty naprawdę znakomicie wystylizowane na zapiski człowieka na granicy normalności i obłędu, wrażliwego i inteligentnego, ale posępnego, wyalienowanego, dającego się rządzić wypatrywanymi wszędzie znakami i niewidzialnymi powiązaniami, nadmiernie analizującego rzeczywistość, wierzącego w szczególne znaczenie i przeznaczenie swojej osoby, w końcu targanego paroma niepokojącymi tendencjami na czele z dziwaczną, teoretycznie nieszkodliwą, ale zapalającą lampkę alarmową odmianą "pedofilii" bez podłoża seksualnego. Te zapiski są całkowicie wyjęte z kontekstu społecznego i historycznego, choć patrząc na daty kolejnych wpisów w pamiętniku, mamy świadomość, że nadchodzi II wojna światowa. Balansują pomiędzy intrygującymi przemyśleniami a drażniąco przeintelektualizowanymi wynurzeniami - czasem wierzymy głównemu bohaterowi w ukryte znaczenia, jakie dostrzega, bo nawet w najdziwniejszych rozważaniach nie bredzi, posługuje się swojego rodzaju racjonalnością; innym razem mamy dość jego ekscentrycznego umysłu. Co do zasady jest to jednak dość zajmujące.
Pozostałe części, kontrastowo, są niemal w stu procentach związane z historią; zmienia się też narracja, opuszczamy zapiski bohatera (później będą jeszcze na chwilę wpadać), opuszczamy jego umysł i spoglądamy na niego z dystansu za pośrednictwem trzecioosobowego narratora. Tutaj - mimo że powieść nabiera akcji - robi się dość nużąco i coraz bardziej nużąco, zwłaszcza gdy postać Abla trafia w świat nazistów. Opisy życia na zamku będącego placówką Hitlerjugend są nużące morderczo. Tournier daje się poznać jako narrator oschły, dość sztywny, pedantyczny. Największą zaletą tej drugiej "połowy", nie licząc końcówki, jest sugestywny "portret atmosferyczny" Prus Wschodnich jako dzikiej, tajemniczej, lesistej krainy, naszpikowanej nazistami i ich siedzibami (tym ciekawszy dla polskiego czytelnika, że mówimy w dużej mierze o bardzo pogodnie i rekreacyjnie kojarzących mu się Mazurach). Częściowo wybaczyłem Tournierowi grzechy dzięki ostatnim kilkunastu stronom; finał jest naprawdę wyrafinowany z punktu widzenia konstrukcji całej powieści, mistrzowski.
W ogóle jest to powieść bardzo intelektualna, mocno osadzona w kulturze literackiej (zaczyna się to już od samego tytułu; nawiązanie do wiersza Goethego okazuje się jednak dużo bardziej skomplikowane i wielopłaszczyznowe) i kulturze w ogóle, z licznymi parabolicznymi chwytami względem chrześcijaństwa i kultury niemieckiej, zdradzającymi erudycję autora. Ale może nawet jest zbyt intelektualna, a za mało artystyczna jak na mój gust. Na wyrywki podziwiałem, bywałem bardzo wciągnięty, ale zbyt często bywałem zmęczony.
Komentarze
Prześlij komentarz