Kenny Wheeler: "Gnu High"
1976
Jeden z tych tworów ECM-jazzu, w których przyrodzony temu nurtowi dogmat łagodności i emocjonalnego zdystansowania nie stłamsił jego walorów, wynikających ze skomplikowanej i nieregularnej warstwy formalnej. "Duch ECM" sam nie doznał tu uszczuplenia, bo to muzyka śliczna, słodkawa, gładka, lekka, która puszczona daleko w tle wciąż będzie miała coś ze smooth jazzu. Ale ten kwartet świetnych technicznie muzyków pozwala sobie często na nietypową już w tym przypadku gęstość i intensywność gry - gdy zaś ta łączy się z bardzo zmiennymi, postrzępionymi, nieoczywistymi i nieprzewidywalnymi harmoniami, rytmami i melodiami, robi się bardzo zajmująco i hipnotycznym przeżyciem bywa podążanie za tą strukturą. Wrażenie jest bliższe jakiemuś konkretnie awangardującemu post-bopowi niż typowemu ECM, a najlepsze momenty obierają nawet zdradliwie spirytualny kurs, w szczególności w pierwszym i najdłuższym utworze. Wprawdzie wydaje mi się, że Keith Jarrett, a może nawet Dave Holland są tu ważniejsi dla efektu od lidera, ale potencjał wyzwalają jednak kompozycje Wheelera. Przyjemny i nie tylko przyjemny album.
Komentarze
Prześlij komentarz