Hiszpania: akt I, część X. Od oliwki do fortecy

I tak oto, opuściwszy Kordobę, która ze słodkim wdziękiem nosi przemijanie swej potęgi, sam znalazłem się poza zasięgiem kluczowych turystycznych ośrodków gorącej Andaluzji. Witała mnie prowincja Jaén, konkurująca z Huelvą o tytuł najsłabiej przyciągającej gości, wcinająca się w La Manczę i zgodnie z tym wcięciem nieco mniej egzotyczna od reszty regionu, w pewnym sensie bardziej "hiszpańska", jeśli przez hiszpańskość rozumiemy tajemniczą siłę, promieniującą od Madrytu. Przez dwa ostatnie pełne dni podróży Andaluzja odsłoniła przede mną swoje mniej typowe oblicze, w którym miasta nie są aż tak białe, a przestrzenie nie aż tak wysuszone. Był to czas błąkania się pomiędzy kameralnymi miejscami, w których turysta, a już zwłaszcza zagraniczny, jest w znacznej mniejszości. Czas na wyciszenie się po dwóch tygodniach intensywnych wrażeń. Czas bardzo klimatyczny.

Jaén, ale i nie Jaén - stolicę prowincji nieczule ominąłem i było to moje największe ominięcie w trakcie podróży. Planowałem zobaczyć w tym mieście jego masywną, monumentalną katedrę, jednak będąc umówionym gdzieś indziej na konkretną godzinę, poświęciłbym na nią dosłownie kilkanaście nerwowych minut, więc dzień wcześniej zdecydowałem się odpuścić. A umówiony byłem nie byle gdzie, bo w zakładzie produkcji oliwy.

Nie sposób uznać doświadczenia Andaluzji za pełne bez zbliżenia się do tematu drzew oliwnych, oliwek i zwłaszcza oliwy. Choć z tym szlachetnym tłuszczem kojarzą się w pierwszej kolejności Włochy, a w drugiej chyba jednak Grecja, to największym oliwnym potentatem świata jest Hiszpania, odpowiadając za ponad jedną trzecią światowej produkcji i odsadzając drugie Włochy około trzykrotnie. Z hiszpańskich regionów z kolei najbardziej produktywna jest właśnie Andaluzja, co zawdzięcza prowincji Jaén, która odpowiada za 70% produkcji całego kraju! Działa to podniecająco na moje numeryczne zmysły i po szybkim przeliczeniu odkrywam, że jedna czwarta całej oliwy na świecie bierze się z tego właśnie terytorium, wielkością lokującego się pomiędzy województwami śląskim i lubuskim. Wprawia mnie to w lekkie osłupienie.

W osłupienie mocniejsze wprawia widok. Po jakimś czasie od wjechania do prowincji Jaén podróżny orientuje się, że od kilku, kilkunastu lub kilkudziesięciu minut przejeżdża bez przerwy pomiędzy gajami oliwnymi, które wydają się nie mieć końca w żadnym kierunku. Przypomina to istny ocean drzew oliwnych, działa kojąco na wzrok i pobudzająco na żołądek, który domaga się chleba z oliwą i niczego więcej.

Na zapoznanie się z kulturą oliwną pozwala między innymi Oleicola San Francisco, rodzinna fabryczka oliwy w miasteczku Begíjar. Tour - trochę zbyt kosztowny jak na fakt, że nic poza niewielką ilością oliwy do degustacji się nie dostaje, ale trzeba przyznać, że wybitnie pouczający - prowadzi przez gaj oliwny, młyn oliwny i kończy się degustacją różnych typów oliwy. Oprowadzała nas bardzo sympatyczna Ana Cristina, dwudziestoparoletnia Hiszpanka, która w oczekiwaniu na pozostałą część grupy zdradziła nam tęsknotę za deszczową pogodą i upodobanie do polskich grup turystów, z którymi czuje łączność duchową ze względu na swój introwertyczny (w porównaniu z rodakami charakter). Cóż, witajcie w Hiszpanii - kraju, gdzie introwertycy zostają przewodnikami.












Tuż obok położone są dwa niewielkie miasta, określane często bliźniaczymi - Baeza i Úbeda - słynące z braku wpływów mauretańskich i z renesansowej architektury, wpisane razem na listę UNESCO. Ich osobliwość w andaluzyjskiej opowieści wynika w dużej mierze z tego, że jako jedne z pierwszych miast tego regionu zostały odbite przez chrześcijan. Rzeczywiście są inne - architektura jest jakby bardziej stonowana i elegancka, przestrzeń urbanistyczna bardziej uporządkowana, a przede wszystkim białe budynki są intensywnie wypierane przez te z piaskowca i innego ciemniejszego kamienia. Skojarzyły mi się przez to nieco z północnymi Włochami.

Baeza, miasto na ok. 15 tysięcy mieszkańców, zapamiętam z cudownej kameralności, uroku i ciszy. Uliczki, choć piękne, były prawie puste. Najciekawszymi punktami architektury miasteczka są XV-wieczny Palacio de Jabalquinto z wymyślną manierystyczną fasadą, budynek dawnego uniwersytetu z 1538 roku z eleganckim patiem, fontanna lwów na Plaza del Populo i w końcu przykładnie renesansowa katedra z XVI wieku. Tutaj, w swojskiej Taberna Casa Andrés, zjadłem ostatni już w tej podróży godny uwiecznienia posiłek, choć estetyka wcale nie była jego najmocniejszą stroną: byle jak pociachane kawałki dziczyzny i ziemniaków w intensywnym sosie, czyli szczerze, krótko i na temat.


























Úbeda ma prawie 36 tysięcy mieszkańców i czuć tę różnicę - jest podobna do Baezy, ale już nie aż tak kameralna. Więcej ludzi, większa architektura, szersze ulice i odrobina przepychu. Główne atrakcje koncentrują się wokół eleganckiego, pięknego placu Plaza Vázquez de Molina. Są nimi nieogromny, ale dostojny XVI-wieczny ratusz Palacio Vázquez de Molina (przysłonięty rusztowaniami) i równie XVI-wieczny kościół Sacra Capilla de El Salvador z przyciągającym wzrok, ciepłym od złota prezbiterium. Gdybym musiał wybrać, wybrałbym chyba Baezę, ale miasta dzieli mniej niż dziesięć kilometrów, więc będąc w jednym, głupio nie zobaczyć drugiego.

























Długie zwiedzanie "oliwiarni", spokojne spacery po tych perłach renesansu i trochę jazdy sprawiły, że choć opis tego dnia nie jest długi, to dobiegał już powoli do końca. Przed zmrokiem udało się dotrzeć do miejsca spoczynku: 7,5-tysięcznego miasteczka Cazorla, które jest swoistą bramą do parku naturalnego Sierras de Cazorla, Segura y Las Villas. Park ten, będący połączeniem trzech pasm górskich, jest największym obszarem chronionym w Hiszpanii i drugim największym w Europie. To przyjazne, bardzo mocno jak na Andaluzję nasycone zielenią góry bez jakichś obłędnie dramatycznych widoków, ale z wieloma przepięknymi. Czuć wielkość tego terenu - kręte drogi wiją się w nieskończoność i często wydaje się, że łatwo byłoby się tu odciąć od rzeczywistości. Był to chyba najmniej andaluzyjski fragment przyrody, jaki zobaczyłem w całej Andaluzji, chociaż trochę przypominający mi naturę moich stron.

Sama Cazorla to białe miasteczko dość przerośnięte, w którym życie toczy się intensywnie, po trochu dzięki turystom, w większej mierze chyba dzięki lokalsom, chętnie korzystającym z bardzo imponującego jak na tak małe miasto centrum. Wyposażone jest ono w parę ślicznych placów, z których warto wymienić zwłaszcza Plaza de la Corredera z ratuszem i otoczony platanami Plaza de Santa Maria. Nad gąszczem stromych i wąskich uliczek, ciągnącymi się między białymi budynkami upchniętymi w dolinie, góruje Castillo de la Yedra, imponujący średniowieczny zamek. Niezobowiązujące, spacerowe zwiedzanie Cazorli podzielone zostało na wieczór i poranek, po którym ruszyłem wgłąb parku naturalnego.


















Najpopularniejszym miejscem spacerów w parku jest otoczenie rzeki Río Borosa, ciągnącej się malowniczo przez mniejsze i większe wąwozy. To wyprawa na cały dzień i nie udało mi się dojść do tych najpiękniejszych momentów, ale nawet na pierwszych kilometrach bywa bardzo ładnie.








Mimo że zmęczenie wzywało, by spieszyć się do ostatniego miasteczka całej podróży, w drodze udało mi się jeszcze uchwycić początek wielkiego jeziora Embalse del Tranco, będącego z pewnego punktu widzenia bardzo przerośniętym odcinkiem rzeki Gwadalkiwir.

Przeznaczenie dopełniło się w północnych obszarach parku naturalnego, we wzorcowym białym miasteczku Segura de la Sierra, gdzie spędziłem ostatnią noc andaluzyjskiej hiper-wyprawy. Segura, założona prawdopodobnie przez Maurów we wczesnym średniowieczu, wznosi się właściwie na szczycie góry. Jest bardzo zadbanym miasteczkiem, którego główna ulica została pieczołowicie wyremontowana. Nie jest to miejsce tak klimatyczne i z innego świata, jak choćby magiczna Capileira - ciężko się tu zgubić, poza główną ulicą nie ma prawie żadnych innych. Brakuje też solidnego zaplecza gastronomicznego. Ale brakuje w równym stopniu turystów, a największym atutem Segury jest jej spektakularne położenie, dzięki którym ma chyba najbardziej rozległe i epickie widoki ze wszystkich miast Andaluzji, w jakich byłem. Na południu i wschodzie rozciągają się od początku pokryte iglakami, milczące, soczyste góry, a na północy i zachodzie - zanim wzrok dotrze do pasm rysujących się daleko na horyzoncie - podziwiać możemy obniżenie terenu wypełnione tymi samymi oceanami drzew oliwnych, do obok Baezy.










Najdoskonalsze widoki zapewnia najwyżej położony punkt miasteczka, czyli jego zamek - Castillo de Segura. Jest spadkobiercą fortecy mauretańskiej, ale do obecnej formy doprowadzili go chrześcijanie po odbiciu Segury w XIII wieku. To, co widzimy i zwiedzamy, jest w dużej mierze rekonstrukcją współczesną, bo zamek był w ruinie - trzeba jednak przyznać, że rekonstrukcją znakomitą, pełną autentyzmu. Stojąc na szczycie jego głównej wieży, patrząc na opadające stromo w dół miasteczko, oliwne drzewa i spore góry w oddali, w świetle zachodzącego słońca malowniczo rozproszonym przez tak rzadkie w Andaluzji chmury - poczułem dobitnie, że to koniec. Symboliczny - nie dało się już wejść wyżej - i w dużej mierze faktyczny, bo nic szczególnie ciekawego nie wydarzyło się już aż do opuszczenia Hiszpanii (a nawet, prawdę mówiąc, jeszcze przez jakiś czas później). Po kolacji niegodnej wspomnienia wysłuchałem Concierto de Aranjuez na balkonie z widokiem na nocną Segurę, rozmyślając jeszcze o wszystkim, co zobaczyłem - i o słowach, w jakich to opiszę.

















Niewiele przychodzi do głowy na podsumowanie po napisaniu tych wszystkich zdań. Andaluzja (z przyległościami Murcji i Walencji) - mimo całkiem wielu zaskoczeń, w tym niektórych podchodzących pod bagatelnie negatywne - jak miała być miejscem wspaniałym, tak takim była. Pozostaje marzenie o powrocie. Obszerność czasowa podróży pozwoliła nie odmawiać sobie zbyt wielu punktów - jeśli kiedyś uda się wrócić, spróbuję zahaczyć choćby o katedrę w Jaén, a tym bardziej Park Narodowy Doñana. Ale przede wszystkim spróbuję spędzić więcej czasu w którymś z tych miejsc, gdzie spędziłem go mniej, niż bym chciał. Wybór nie będzie łatwy, bo dotyczy to prawie każdego z odwiedzonych.

Komentarze