The Kinks: "The Kinks Are the Village Green Preservation Society"

1968

Nie znam Kinksów bardzo dobrze i raczej ich bardzo dobrze już nie poznam, ale na pierwszy rzut oka powiedziałbym, że mieli mniej charyzmy i umiejętności niż wymieniani obok nich czołowi przedstawiciele pop-rockowej brytyjszczyzny lat 60. Nawet na ich najlepszym albumie nie za wiele dzieje się w tych piosenkach tak czysto muzycznie. Ale sporo nadrabiali takimi imponderabiliami, jak dusza, autentyczność, klimat. Udało im się przeszyć ten album naprawdę niesłabą, nieco pastoralną i rustykalną atmosferą dość pogodnej i ciepłej nostalgii, tęsknoty do starych, dobrych, prostszych czasów młodości - a więc przez dość proste piosenki wyrazić coś uniwersalnego. Jak to osiągnęli? Bo ja wiem - ot, trochę bardzo ładnych melodii, parę błyskotliwych chwytów harmonicznych i rytmicznych, szczypta łagodnej, ciepłej psychodelii, a to wszystko przede wszystkim na podłożu niewymuszenia, bezpretensjonalności, niesilenia się na coś ponad swoje możliwości, które doskonale pasuje do aury i tematyki albumu. Nie będę się w tym zespole zasłuchiwał - choć te dwa utwory nawiązujące do tytułu albumu sobie zapisuję na liście bardzo lubianych - natomiast mam do ich muzyki głęboki szacunek i dużą sympatię.



7.0/10

Komentarze