Jacob van Ruisdael: "Wiatrak w Wijk koło Duurstede"
1670 / Rijksmuseum, Amsterdam
Chyba nie ten najlepszy, ale jeden z najlepszych i w dodatku może najbardziej esencjonalny spośród wielu wybitnych niderlandzkich pejzaży XVII wieku.
Jest tu kilka typowych cech tego wycinka malarstwa, tylko jeszcze bardziej wyeksponowanych niż zwykle. Van Ruisdael ukoronował zwłaszcza niebo. Jak zwykle zajmuje ono większość powierzchni płótna, co zresztą dla płaskich jak stół Niderlandów jest niemal obowiązkowym punktem, jednak nie jak zwykle to ono jest tutaj bohaterem nawet ważniejszym niż ląd i wszystko co na nim. Mamy tu sporo wody, a dokładnie Dolnego Renu - bez wody nie ma zaś Holandii i nie ma zbyt wielu holenderskich pejzaży. W końcu mamy tutaj wiatrak w głównej roli spośród rzeczy naziemnych - rzecz esencjonalną już nie tyle dla niderlandzkich pejzażystów, co dla Niderlandów po prostu.
No i mamy niezwykły kunszt. Przede wszystkim w dwóch obszarach. Po pierwsze - niebo i światło. Chmury zmagające się z błękitem to u Ruisdaela widowiskowa poezja, osiągnięta przez modulacje z grubsza trzech barw - bieli, szarości i błękitu. Niesamowicie malarz oddał ich niejednorodność i tańczące na nich świetlne efekty. A efekty te nie kończą się na niebie, lecz mają swoje konsekwencje również na ziemi, co szczególnie widoczne jest na również mistrzowsko oddanej wodzie.
Po drugie - kompozycja. Widać tu wyraźnie zaznaczoną przekątną z lewego dolnego do prawego górnego rogu, przechodzącą przez skrzydła wiatraka i skrajny punkt nabrzeża o drewnianej podbudowie, co przydaje atmosferze dramatyzmu i dynamizmu (a więc - wzmaga uzyskiwany efekt wietrzności). Świetne jest też umieszczenie punktu obserwacji wyraźnie "od tyłu", arcysubtelne nawarstwienie planów i zbieganie się lądu od prawej do lewej ku najostrzejszemu kątowi mocno wydłużonego trójkąta. Wszystko to daje wrażenie wielkiej głębi i wielkiej przestrzeni rozciągającej się naprzód. Finalmente - wszystko to sprawia, że Wiatrak w Wijk to genialny, emocjonalnie namacalny obraz nie tyle tego konkretnego miejsca, co pochmurnego, wietrznego poranka lub popołudnia. Czuje się powiew wiatru na skórze i chce się wyciągnąć rękę, by sprawdzić, czy nie pada.
Ale to jeszcze nie koniec - ja przynajmniej odczuwam tu wyjątkowo silną psychologizację płótna, rzecz również znamienną dla niderlandzkiego pejzażu. Samotny, wystający wiatrak, zwrócony skrzydłami wprzód, jest tu wręcz spersonifikowany, a i burzliwe niebo nie jest po prostu niebem. Toż to półtorawieczna antycypacja Wędrowca nad morzem mgły Friedricha, obraz jednostki stającej dumnie naprzeciwko niepohamowanej burzliwości losu. Wymowa z nieco cynicznym akcentem deterministyczno-fatalistycznym, zważywszy, że jednostka ta jest bezwiednie napędzana siłą wiatru, z którym próbuje się skonfrontować.
Jeszcze jedno - jest to płótno dla mnie bliźniakiem Mozy w Dordrechcie Cuypa. Są jak dzień i noc, pogodność i mrok, spokój i burzliwość, ale mają parę mocno wspólnych punktów i idealnie się uzupełniają.
Komentarze
Prześlij komentarz