Gądów Mały. Brutalna przyziemność kosmosu

Siermiężnie utylitarne, modernistyczne budownictwo mieszkalne epoki PRLu zmieniło polskie miasta na zawsze. Znaczna większość ludzi lekką ręką dopowie, że zmieniło na gorsze albo co najmniej na brzydsze, a duża część z nich doda jeszcze, że nic gorszego od blokowisk z wielkiej płyty naszych miast nie spotkało. Znajdą się też głosy sprzeciwu. Spośród nich większość wskaże właśnie udany utylitarny wymiar przedsięwzięcia, niemało zauważy funkcjonalny charakter wielkopłytowych osiedli czy znaczne odległości pomiędzy budynkami, na których często znajduje się miejsce na dużo zieleni. Będą i ci nieliczni, którzy nieśmiało przyznają, że nawet z estetycznego punktu widzenia blokowiska mają w sobie "coś", zwłaszcza w porównaniu ze znaczną częścią współczesnej deweloperki. Tak czy inaczej trudno sobie pozwolić na obojętność w stosunku do tych miejsc. Są na to zbyt dobrze widoczne i zbyt charakterystyczne.

Nie jestem wyjątkiem i sobie na obojętność nie pozwalam. Nie zajmuję jednak jednoznacznego stanowiska; rozumiem i jakąś częścią siebie podzielam wszystkie, może niemal wszystkie opinie. Nawet ostatnią, pozytywnie odnoszącą się do samej estetyki tych blokowisk, a od jakiegoś czasu wręcz zwłaszcza tę ostatnią. Póki co nie przeszło mi przez gardło (i nie zapowiada się na to), że są to miejsca ładne. Generalnie rzecz biorąc, są brzydkie. Ale powiedziałbym, że jest w nich coś klimatycznego i pociągającego estetycznie, zwłaszcza w niektórych. Nie będę kłamał, że chętnie bym w wielkiej płycie zamieszkał, aczkolwiek mając jako alternatywę współczesne deweloperskie osiedla na Jagodnie czy w Lipie Piotrowskiej - świeże, ale bezduszne, odległe od życia miasta, nieorganiczne - bardzo poważnie bym ją już rozważał. Niektóre wielkopłytowe osiedla by wygrały z miejsca, inne niekoniecznie, bo wielka płyta wielkiej płycie nierówna.

We Wrocławiu tego typu bloki odnaleźć można na co drugim, może co trzecim osiedlu; są nawet na rubieżach miasta, na Zakrzowie. Mniej już jest osiedli zdominowanych przez taką zabudowę, ale wciąż jest to liczba oscylująca wokół dziesiątki. Na powyższą krótką ogólną refleksję na temat wielkopłytowych osiedli pozwalam sobie przy okazji artykułu o Gądowie Małym nie dlatego, żeby było to najładniejsze z takich wrocławskich miejsc. Bynajmniej, jest jednym z najbrzydszych. Ale jest chyba najpotężniejszym, najbardziej przytłaczającym i pod pewnymi względami najbardziej fascynującym. Czemu to właśnie Gądów otrzymuje ode mnie tak zaszczytne tytuły?

Po pierwsze, jest osiedlem najbardziej zdominowanym przez wielką płytę. Co najmniej 70% powierzchni osiedla to teren wielkopłytowych pod-osiedli, nieoddzielonych od siebie żadną inną funkcją przestrzeni. Co poza nimi? Na północno-zachodnim krańcu osiedla kawałek pseudo-parku i tereny sportowe klubów młodzieżowych; na południowo-zachodnim dwa spore biurowce; na południu niewielki pasek hal przemysłowych, a za nim trochę ogródków działkowych. Ale to tylko skrawki, które mają znikomą powierzchnię przy blokowiskowym uniwersum.

Po drugie, Gądów jest jedynym we Wrocławiu "osiedlem środblokowiskowym": graniczy wyłącznie z innymi osiedlami, na których bloki z wielkiej płyty odgrywają kluczową rolę. Na wschodzie z Popowicami, na północy z Kozanowem, na północy i wschodzie z Pilczycami, na południowym wschodzie z Kuźnikami, a na południu: na krótkim odcinku z Nowym Dworem i punktowo z Muchoborem Małym. Pod formułę nie do końca podpadają jedynie Kuźniki, bo tamtejsze bloki dochodzą do zaledwie pięciu pięter, ale wciąż jest ich bardzo dużo i poza wielkością są typowe dla tego budownictwa. Warto w tym miejscu dodać, że administracyjnie Gądów jest niesamodzielny - stanowi część osiedla Gądów-Popowice Południowe. Wielu mieszkańców sądzi nawet, że Popowice Południowe to nie Popowice, lecz Gądów właśnie.

Po trzecie, jest obcesowo oddzielony od sąsiednich osiedli. Na północy ucieczkę utrudnia wybitnie ruchliwa ulica Lotnicza, na wschodzie - jeszcze ruchliwsza Na Ostatnim Groszu, a na południu tory kolejowe. Jedynie na zachodzie granica Gądowa jest spokojna, ale za ulicą Metalowców odnajdziemy tylko tereny przemysłowe.

Po czwarte i najważniejsze, bloki Gądowa są wyjątkowo gęsto ustawione i wyjątkowo brutalne estetycznie. Tam, gdzie było trochę pustej przestrzeni, III Rzeczpospolita uzupełniła próżnię o zabudowę już nie z wielkiej płyty, ale często niewiele się od niej różniącą. Jeśli zaś chodzi o estetykę, próżno tu szukać pozytywnych smaczków jak popowickie łamane balkony czy kozanowskie spirale. Bloki na Gądowie są albo siermiężnie nijakie, albo gorsze niż nijakie, zwłaszcza za sprawą ponurych, ciemnych loggii, które pojawiają się tu bardzo często. Gądów nie jest ponadto spójnym założeniem jak Kozanów, północne Popowice czy nawet Gaj: jest jakby areną ścierania się i przenikania różnych koncepcji wielkiej płyty i współczesnych bloków. Do tradycyjnego kolorystycznego bałaganu pastelozy dochodzi więc jeszcze bałagan brył i ich rozmieszczenia.

We wszystkich tych punktach największą konkurencją dla Gądowa Małego jest we Wrocławiu Nowy Dwór. Ale moim zdaniem we wszystkich odrobinę przegrywa.

Jest jeszcze jeden motyw, który czyni Gądów wyjątkowym, a który wiąże się z historią miejsca. Ta sięga co najmniej przełomu XIII i XIV wieku, kiedy wieś Gandow była pierwszy raz wzmiankowana. Warto dodać, że Gądów stał się Gądowem Małym dopiero kilkaset lat później - nie dlatego, by gdzieś obok istniał Gądów Duży, lecz dla odróżnienia od wsi Gądów w gminie Kąty Wrocławskie. Gądów Mały był niewiele znaczący aż do początków XX wieku, kiedy to w 1910 roku zaczęło powstawać tu pierwsze wrocławskie lotnisko, początkowo wojskowe, a później cywilne. Wieś-lotnisko stała się częścią Wrocławia w roku 1928. Mimo silnych zniszczeń w trakcie oblężenia miasta Gądów był głównym jego lotniskiem jeszcze przez wiele lat PRLu, podczas gdy lotnisko na Strachowicach służyło celom wojskowym. Działały tu również zakłady produkujące szybowce czy szkoła lotnicza, w której szkolił się sam Mirosław Hermaszewski, jedyny do tej pory Polak, który odbył lot w kosmos.

I najpewniej właśnie z tego ostatniego powodu, gdy w latach 70. podjęto decyzję o likwidacji lotniska i postawieniu bloków mieszkalnych, nowe bloki ochrzczono nazwą "Osiedle Kosmonautów", do dziś dla niektórych mieszkańców bliższą niż "Gądów Mały", czasem skracaną do prostego "Kosmosu". Motywy "kosmonautyczne" i lotnicze pojawiają się na osiedlu tu i tam: w nazwach restauracji i punktów usługowych, na muralach, w nazwach ulic. To przepyszna ironia losu, bo nie ma chyba we Wrocławiu miejsca, które bardziej niż Gądów przypominałoby człowiekowi o przyziemnym wymiarze egzystencji.

Są co najmniej dwa miejsca na osiedlu, które powinny odwracać wzrok od doczesności i kierować ku wieczności - dwa kościoły. W praktyce, z architektonicznego punktu widzenia, jeden z nich ma z tym spore problemy, a drugi działa odwrotnie, opowiadając się estetycznie raczej po stronie blokowisk niż transcendencji.

Ten drugi, pod wezwaniem św. Maksymiliana Marii Kolbego, to swoista legenda wrocławskiej sceny sakralnej. Jego budowa zakończyła się w 1997 roku i w tym też roku, 31 maja, kościół poświęcił Jan Paweł II podczas 46. Kongresu Eucharystycznego (wymownie dla osiedla - po drodze z lotniska do katedry). Był to ostatni w historii przyjazd tego papieża do Wrocławia. Na cześć zdarzenia w pobliżu kościoła Wojtyła doczekał się własnej tablicy pamiątkowej, pomnika (znośnego jak na papieskie pomniki), a nawet własnego... platana. Kościół jest doskonale widoczny z obwodnicy śródmiejskiej, więc ogląda się go często.





Niestety w parze z historycznym znaczeniem i reprezentacyjnym położeniem nie idzie poziom estetyczny. Kościół jest architektonicznym koszmarkiem, jednym z najbardziej soczystych w mieście. To historystyczny eklektyzm vel eklektyczny historyzm w wyjątkowo niesmacznej postaci; pretensjonalny, pozbawiony autoironii, a jednak śmieszny. Łączy kiczowatą, nieskładną, przekombinowaną bryłę (zwulgaryzowany neoromanizm plus zwulgaryzowany barok plus zwulgaryzowany gotyk plus nieudolna "współczesność") z bijącą po oczach taniością materiału ("ceglane" płytki i "dachówka" z blachy). Udaje średniowieczną budowlę na planie krzyża, ale z jakiegoś powodu orientowany jest nie na wschód, a na północny zachód. Porażkę uzupełnia groteskowe niedopasowanie do siebie samego kościoła, wieży i plebanii. Wszystkie trzy elementy są jakby wyjęte z innego zestawu klocków (wieża sama w sobie mogłaby się jeszcze do czegoś nadawać).







Zdecydowanie lepiej jest już we wnętrzu, choć dalej źle. Wielkie drewniane sklepienie może niezbyt pasuje do ścian, ale już nie bije tandetą jak dachówka, samo w sobie jest nawet imponujące. Jednak nieskładność przestrzeni, kolorystyczny chaos, pretensjonalność rozmiarów z wrażeniem niedorobienia jednocześnie - uniemożliwiają duchową atmosferę.





Są brzydsze kościoły we Wrocławiu, ale ten jest dla nich wyjątkowo reprezentatywny. Z tego względu, mimo że nie ma w nim piękna, wnikliwy wrocławianin nie może przegapić go na swojej drodze. Trzeba przyznać, że w swoim nieudaniu jest po prostu interesujący.

Bez porównania lepiej oceniam drugi kościół Gądowa, pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego (poświęcony w 2009 roku), schowany głębiej wśród bloków, a dokładnie dość świeżej, zachodniej części mieszkalnej osiedla. Brakuje mu trochę charyzmy i też nadmiernie wulgaryzuje źródła, z których czerpie (barok - fasada, romanizm - reszta), ale jest sensowny, przyjemnie oszczędny w ekspresji.  Ileż robi już sama spójność i jakość użytych materiałów.




Na całym Gądowie znalazłem tylko jeden budynek, który z czystym sumieniem nazwałbym ładnym, i akurat jest to ten budynek, który nie do końca do Gądowa należy. Mieści się wprawdzie w jego granicach, ale "duchowo" przynależy bardziej do Kuźników - to bowiem Dworzec Wrocław-Kuźniki. W dobrym guście odrestaurowany w 2010 roku, jest prawdziwą poniemiecką perełką, przywodzącą mi na myśl wiejskie niemieckie gasthausy.




Wracając na Gądów-blokowisko, można się dziś dopatrzeć dwóch centrów osiedla, korespondujących ze sobą nazwami. Nowsze, bulwar Dedala, to otoczone pergolą rondo pomiędzy głównymi osiedlowymi ulicami, Bajana i Drzewieckiego. Otacza je nowsza, ładniejsza zabudowa mieszkalna, bogata w gastronomię i inne usługi. Ta zabudowa jest niższa niż większość Gądowa, ale widok z ronda na wschód to mały Hong Kong.




Drugie, starsze centrum, to pobliski bulwar Ikara. Jest miejscem esencjonalnym dla Gądowa, wyjątkowo przytłaczającym wszechotaczającymi blokami w odmiennych wariantach stylistycznych. Na środku "bulwaru" stoi pomnik, upamiętniający gądowskie lotnisko. Sentyment do czasów lotniczej prosperity Gądowa musi być silny - niektórzy zapalają nawet lotnisku znicze.




A co po lotnisku właściwie zostało? Jeden budynek pomiędzy Lotniczą a Szybowcową z wieżą kontroli lotów, dziś siedziba przedszkola.

Gądów w równym stopniu mnie przytłoczył, co zafascynował. Zrobiłem mu mnóstwo zdjęć, choć większość z nich nie przedstawia nic istotnego dla miasta. Prezentuję je w swobodnym ciągu.


















































Należy się tu jeszcze Gądowowi małe sprostowanie. Nie chcę sugerować, że mieszkanie tu musi być koszmarem. Przeciwnie, myślę, że mieszka się tu bardzo funkcjonalnie. Poza wspomnianymi już zaletami wielkopłytowych osiedli trzeba dołożyć tramwajową komunikację z centrum i bezpośrednie sąsiedztwo Parku Zachodniego. Ale w kategoriach brzydoty ciężko to osiedle pobić.

Komentarze