Éric Rohmer: "Zielony promień"

1986

Czuję się trochę jak zdrajca, oceniając ten film tak nisko. Obraca się bowiem - i to obraca sensownie - wokół spraw bardzo mi kiedyś bliskich (dziś może nie aż tak bardzo dla mnie istotnych, ale bliskich nieodwracalnie) - alienacji, samotności, zagubienia i dyskomfortu w świecie ekstrawertyków. Główna bohaterka, początkowo dość odpychająca, jest jednak typem również mi bliskim, bo mającym wiele z niejednej bliskiej mi osoby (i tutaj Rohmer potwierdził swoje mistrzostwo w głębokim psychologicznym ujmowaniu pewnych typów ludzkich). Ostatnie kilkanaście minut to emocjonalnie piękna rzecz. Ale nie jestem w stanie zaakceptować koncepcji kinematograficznej. Film wypełnia w znacznej większości gadanie gadających głów, filmowanych w realistyczny, przyziemny, nudny po prostu sposób. Tak, w Mojej nocy u Maud też było mnóstwo gadania, ale było ono od początku do końca ekscytujące, film był znacznie piękniejszy i bardziej klimatyczny. Tutaj poza paroma bardzo dobrymi dialogami jest też mnóstwo gadek-szmatek, które ciężko znieść. Trochę jestem na tak, ale bardziej chyba na nie.



5.5/10

Komentarze