Georg Friedrich Händel: "Ariodante"
Opery Händela to bardziej zbiory fragmentów znakomitej muzyki, wymieszanej z muzyką nieznakomitą, niż dzieła znakomite całościowo. Wyjątkiem nie jest Ariodante. Kompozytor momentami doprowadza tu do mistrzostwa, arcymistrzostwa, koncepcję barokowej arii - egzaltowanej, ekspresyjnej, widowiskowej, pełnej intensywności (bardziej niż głębokości) emocjonalnej. I gigantycznego kunsztu, wymagając również gigantycznego kunsztu od wykonawców. Na emocjonalnym poziomie rusza mnie to i tak, i nie (podobają mi się u Händela fragmenty pełne radości i wrzącej miłości - są jak esencja wiosny - natomiast kiedy kompozytor wchodzi na tereny żalu, smutku i rozpaczy, brakuje głębi), natomiast te najlepsze arie dostarczają takiej czystej przyjemności z kunsztu tej muzyki, z jej formalnej ambicji, harmonii i zdecydowania zarazem. Nie do końca spina mi się to jako jednolite dzieło - czuję to bardziej jako kolekcję popisowych arii, przeszywanych recytatywami dla nadania biegu historii. Co druga aria jest świetna, ale co druga już świetna może nie jest, tylko dobra, niezła, a czasem taka sobie. A opera ta jest interesująca na tyle, na ile dobra jest aktualnie wysłuchiwana aria.
O dziwo nawet znacznie starsze opery Monteverdiego pod pewnym względem wydają mi się bardziej organiczne. Przez tę swoistą sztywność ciężko trochę tę muzykę w skupieniu wysłuchać, jeśli nie robić sobie konkretnych przerw pomiędzy trzema aktami, i ciężko mimo wybitnych fragmentów wybitnie ją ocenić.
Komentarze
Prześlij komentarz