Andrzej Żuławski: "Na srebrnym globie"

1977-88

W którym miejscu nie czytałoby się o Na srebrnym globie, prawie na pewno trafi się na historię dzieła z ogromnym potencjałem, zniszczonym przez władze komunistyczne, które ze względu na treści ideologiczne w filmie zatrzymały produkcję i zdecydowały o zniszczeniu rekwizytów i kostiumów. O ile jestem w stanie się zgodzić co do potencjału, choć może nie ogromnego, a po prostu bardzo dużego, o tyle już przyczyn jego zmarnowania upatrywałbym w pierwszej kolejności w twórcach dzieła, a nie w jego niszczycielach.

Na srebrnym globie ogląda się potwornie ciężko, ale nie przez brakujące fragmenty i brak dopracowania, lecz przez monstrualnych rozmiarów grafomanię i groteskową, obrzydliwą pretensjonalność. Ta grafomania i pretensjonalność wybuchają raz po raz za pośrednictwem chaotycznych, oszalałych monologów postaci, które wypełniają co najmniej połowę czasu trwania filmu, ale prawdopodobnie znacznie więcej. 

Jest to grafomania trzech wymiarów: literacka, teatralna i filmowa. Literacka, bo to, co wypluwają z siebie kolejne postacie, jest pseudo-filozoficznym i żałośnie poetyzowanym bełkotem, który karykaturuje wszelkie treści, jakie chciał przekazać reżyser czy też stryjeczny dziadek reżysera, autor powieści Na srebrnym globie. Teatralna, bo zarówno ruchy, mimika aktorów, jak i sposób, w jaki wypowiadają te kwestie, są idealnym odbiciem tekstu - tak nadmiernie ekspresyjne, bezsensowne, idiotycznie chaotyczne i patetyczne, jakby wszyscy za chwilę mieli się zesrać. Jest to szokująco beznadziejne nawet w małej dawce, to znaczy przy pierwszej takiej scenie, gdy człowiek liczy po prostu, że zaraz się ona skończy i film pójdzie do przodu. Zaraz jednak okazuje się, że ta scena będzie powracać do samego końca bez dłuższych wytchnień. I w tym momencie można sobie zadać pytanie, czy komuniści zniszczyli film przez treści ideologiczne (prawie nie do odczytania w tym bełkocie), czy może jednak z dobrego serca, żeby nie skazywać świata na oglądanie tego koszmaru.

No i jeszcze grafomania filmowa, pośrednia. Grafomański jest sam ruch, by cały film - rzecz, która powinna sobie radzić bez tekstu i u najlepszych reżyserów sobie radzi - zarzygać takim bełkotem. To uważam z tego wszystkiego za grzech największy Żuławskiego. Wyraz kompletnej niesamodzielności, niezdolności do wypowiedzi poprzez obraz, sprowadzenie filmu do ilustracji dla tekstu, w dodatku innego autora.

Z pewnego punktu widzenia to jest jeden z najgorszych filmów w historii. Ale z innego punktu widzenia jest jednak naprawdę pociągający. Mamy tu momenty zapierającej dech w piersiach kinematografii na czele z pracą kamery i chromatyką kadrów, świetną kreację wizji fantastycznego świata z intrygującymi kostiumami, częściowo fabułę z wielkim potencjałem. Awangardowy montaż, awangardową narrację. Powiem więcej - nawet z tą grafomanią, nawet z tym poszarpaniem przez komunistów, ten film ma naprawdę intensywny klimat - bardziej intensywny od większości filmów. Jest jedyny w swoim rodzaju nie tylko w negatywnym sensie, ale i w pozytywnym. Dlatego tak jak wszyscy ronię łzę nad srebrnym globem. Tylko dużo mniejszą, bo wiem, że gdyby źli ludzie nie zdewastowali tej produkcji, to nic by to nie dało - była zdewastowana przez samego reżysera już w powijakach.



4.0/10

Komentarze