Edward Yang: "I raz, i dwa"
2000
Uwielbiam muzykę, malarstwo i literaturę piękną. Jest oczywiście mnóstwo albumów, obrazów i powieści, które wydają lub wydadzą mi się okropne, ale wciąż nie mam wątpliwości co do prawdziwości tego sądu. Trochę inaczej jest z kinem. Z biegiem czasu dochodzę do wniosku, że choć niemało filmów wzbudziło mój zachwyt, to nie powinienem mówić, że uwielbiam kino, a raczej że uwielbiam niektóre filmy. Przypominam sobie o tym mocno przy takich okazjach, jak na przykład obejrzenie I raz, i dwa. Uznanie tego filmu jest wczechotaczające - nie tylko wśród mas, ale przede wszystkim wśród odbiorców (czy to osób, czy gremiów), których zdanie sobie cenię. Co więcej, doskonale rozumiem ich argumenty i wiem, dlaczego się nim zachwycają. Wiem, że to świetnie zrobiony film.
Ale sam nie potrafię go uznać lepszym niż niezłym. Bo nie jestem w stanie na tyle przełknąć jego realizmu i kurczowego trzymania się "prawdziwego życia". Odczytując film jako dzieło sztuki - bo inaczej nie miałbym ochoty odczytywać go wcale - postrzegam jego realistyczną obsesję jako coś wulgarnego i skostniałego. Gdyby wszystkie filmy były takie jak ten, nie poświęcałbym kinu więcej czasu niż reality-showom. Obserwacja życia, ludzi, świata; dostrzeganie niesamowitości w suchej rzeczywistości, odkrywanie niezwykłych momentów, procesów i zależności wychodzi mi zupełnie satysfakcjonująco... w życiu samym. Gdy włączam film, oczekuję, że twórca skomentuje rzeczywistość w inny sposób niż poprzez dostępną każdemu prostą obserwację. Nurt określany jako slice of life jest dla mnie niemal antytezą sztuki.
Yang bynajmniej nie jest w tym wszystkim radykalny, stąd film odbieram jednak zdecydowanie pozytywnie. Jego zdjęcia - zwłaszcza te wykorzystujące odbicia w szybach albo ujmujące sceny w szerszym kontekście (właściwą akcję obserwujemy tylko na małym fragmencie ekranu) - bywają znakomite. Dąży do filozoficznej, wręcz transcendentnej wymowy (moim zdaniem jednak bez jednoznacznego sukcesu). Fabularnie jest w tym sporo konstrukcyjnego kunsztu (choć też sporo fabularnej przewidywalności). Jest to bez wątpienia film mądrego człowieka. Zalet jest bez liku. Ale to, co mi się tu najbardziej podoba, jest jakby przy okazji.
No i właśnie: świetny film - może, ale sztuka z tego dla mnie średnia. A jeśli film może być świetny, a sztuką być średnią, to swojego uwielbienia dla kina nie powinienem deklarować, bo film jako taki nie jest dla mnie obiektem szczególnego pożądania.
Komentarze
Prześlij komentarz