Pedro Costa: "Koń forsa"

2017

Co do zasady nie przepadam za filmami, które zalewają widza nieszczęściem, cierpieniem, mrokiem i przygnębieniem i na tym kończą, zwłaszcza jeśli zalewają z przesadą. Pokazać coś niewygodnego nie jest znowu tak trudno - dać natomiast do tego jakiś konstruktywny i rozsądny kontrapunkt to już wyższa sztuka. Pedro Costa nie daje kontrapunktu, ale trzeba przyznać, że jego technika przytłoczenia odbiorcy jest świetna i oryginalna, więc mimo wszystko film mi zaimponował. Szufladkuje się go po prostu jako dramat, natomiast dla mnie to jest czystej wody horror psychologiczny, tyle że na tyle wysublimowany, by do wielu widzów nawet nie dotarło, że mają przed sobą horror. Wydaje mi się, że Costa starał się przetransponować doświadczenie osoby z silnym starczym zaburzeniem psychicznym: mieszanką traumy, mocnych zaburzeń pamięci i percepcji, okraszonym fizycznym bólem i osamotnieniem. Udało mu się, mierząc sukces miarą trudności odbioru. Scena w windzie to jedna z najbardziej dosadnych rzeczy, jakie widziałem w filmach całej dekady.

Bardzo podoba mi się tutaj jednoczesność występowania skrajnie surowego, radykalnego realizmu-naturalizmu (nieatrakcyjny format obrazu, ujęcia z najbardziej prozaicznymi wydarzeniami i obrazami, brak akcji) z surrealizmem (kompletne zaburzenie porządku czasoprzestrzennego, dziwaczności oglądanych pomieszczeń i sytuacji). Esencjonalne są zwłaszcza sceny w ciemności - których jest tu mnóstwo, co bardzo cieszy, bo Costa świetnie gra światłocieniem - które na pierwszy rzut oka wyglądają na realne, ale na drugi ciemność ta jest bardziej ciemnością niż rzeczywista ciemność. Trudniej to opisać, niż poczuć.



7.0/10

Komentarze