Pomorskie: część IV. W przeszłość śladem drewna i cegły
Te dwie doby były z jednej strony zanurzaniem się w innym niż nadmorski wymiarze pomorskiej przyrody, choć nie tak wiele nadmorskiemu ustępującym, a z drugiej strony zanurzaniem się w dwóch wymiarach historii. Jeden z nich to historia opowiadana drewnem, a drugi - cegłą. I choć cegła jest znacznie bardziej zaawansowanym technologicznie materiałem, to starszą jest druga z tych historii.
Wprawdzie w granicach Kaszub znajdowałem się już od blisko tygodnia, ale dopiero teraz zmierzałem w okolice, w których kaszubskość jest dziś czymś więcej niż kwestią historii i motywu turystycznego. Dzisiejsze Kaszuby - obszar, na którym faktycznie mieszka słuszna liczba ludzi czujących się Kaszubami i dbających o tradycję kaszubską - koncentruje się wokół niedużego, kilkunastotysięcznego miasta: wokół Kartuz, uważanych od dłuższego czasu za kaszubską stolicę. Samo miasto, gdy przez nie przejeżdżałem, wydało mi się zdecydowanie brzydkie, ale co najmniej położone jest pięknie - pomiędzy zalesionymi jeziorami Kaszubskiego Parku Krajobrazowego. Są tu też dwa interesujące miejsca.
Jako pierwsze zwiedziłem Muzeum Kaszubskie, otwarte już dwa lata po II wojnie światowej. Czuć jego starość: trochę pozytywnie, trochę negatywnie. Miłe są skrzypiące podłogi i oldskulowy klimat, ale drażni nieco archaiczna i kiepsko skoordynowana narracja wystawy; teksty upiornie długie mieszają się z lakonicznymi hasłami. Kolekcja eksponatów jest niezła, ale jak na muzeum tak stare wydała mi się nieco uboga i mało tu jakichś wyjątkowych obiektów. Gdyby to było najlepsze miejsce do poznania kultury Kaszubów, to warto byłoby je odwiedzić, natomiast nie daje chyba nic, czego nie daje skansen we Wdzydzach Kiszewskich, a nie daje wielu rzeczy, które skansen ma.
Miasto warto odwiedzić bardziej dla Kolegiaty Kartuzkiej, ostatnim już na mojej pomorskiej trasie kościele, typowym dla regionu, bo reprezentującym zbarokizowany gotyk. Klasztorna świątynia powstała pod koniec XIV wieku, a intensywna barokizacja nastąpiła w wieku XVIII. Z zewnątrz - poprzez dodanie kunsztownego hełmu i niezwykłego dachu w kształcie trumny, a w środku poprzez wzbogacenie nieco cukierkową nastawą ołtarzową i wyśmienitymi, ciągnącymi się przez prawie całą długość kościoła stallami z ciemnego drewna. Gotyku, jak zwykle, broni przede wszystkim sklepienie. Nie jest to może kościół topowy w skali Polski, ale warto go odwiedzić, będąc w pobliżu - jest bardzo oryginalny i ma trochę mroczną atmosferę.
A w pobliżu chociaż raz w życiu znaleźć się warto jeszcze bardziej - to zaś ze względu na wieś o zapadającej w pamięci nazwie Wdzydze Kiszewskie, położonej w sąsiednim, Wdzydzkim Parku Krajobrazowym. Powody są dwa i jednym jest sam park, rozciągający się oczywiście na znacznie większej powierzchni niż sama powierzchnia wsi, ale Wdzydze Kiszewskie są chyba idealnym punktem noclegowym dla tego obszaru.
Jest to kraina jezior i lasów, część Pojezierza Kaszubskiego, którą można traktować jako więcej niż namiastkę Mazur. Nie ma mazurskiego rozmachu - w gruncie rzeczy mamy tu jedno bardzo duże jezioro (czy też kilka sporych jezior o osobnych nazwach, ale połączonych w kompleks Jezior Wdzydzkich) i bardzo drobne już w porównaniu z nim jeziorka naokoło - ale jakościowo nie tak wiele ustępuje najsłynniejszej krainie jezior w Polsce (a ostatecznie nie da się być nad wieloma jeziorami naraz). Nie miałem czasu, by jakoś przekrojowo przeczesać teren, ale ta część kompleksu, na którą miałem widok - zwana Jeziorem Gołuń - to piękne, niezmiernie spokojne (wręcz niemal wymarłe) w październiku miejsce z właściwościami kojącymi i dużą ilością ptactwa. We Wdzydzach Kiszewskich jest też wieża widokowa, z której można sobie w pewnym stopniu uświadomić, że jezior jest tu dużo więcej niż to widać z dołu (choć widać z niej też, że nie jest to aż tak dziki i oderwany od cywilizacji rejon jak Mazury).
Dlaczego wybrać Jeziora Wdzydzkie, jeśli można w tym samym czasie pojechać na Mazury? Poza tym, że dla odmiany, poza tym, że dla większości kraju jest tu bliżej i poza tym, że mniejsza popularność skutkuje mniejszym zagęszczeniem przyjezdnych, to również jeszcze dlatego, że we Wdzydzach Kiszewskich znajduje się najstarszy skansen w Polsce i jednocześnie jeden z najlepszych: Kaszubski Park Etnograficzny. W momencie pisania tej relacji jest równie stary, co najstarsza żyjąca osoba w kraju: założony został w 1906 roku przez Izydora i Teodorę Gulgowskich. Prezentuje się tu niemal wyłącznie architekturę, urządzenia i wnętrza skompletowane na Kaszubach z typowego dla skansenów przedziału od XVII do XIX wieku. Poza standardowymi atrakcjami - klimatycznymi chatami i rozczulającymi, magicznymi, przenoszącymi do innego świata wnętrzami tych chat - szczególną dumą muzeum są świetnie zachowane wiatraki i śliczny XVII-wieczny drewniany kościół wiejski. To oraz lokacja - skansen nie jest rozlokowany na bezdusznej, pustej przestrzeni, ale momentami właściwie wpisany w las i leżący tuż nad jeziorem, dzięki czemu przeniesienie w przeszłość jest jeszcze bardziej sugestywne. Dotychczas z tego typu muzeów jedynie Muzeum Wsi Kieleckiej zaimponowało mi bardziej - nieznacznie.
Muszę jeszcze wpleść wątek gastronomiczny. W samych Wdzydzach ciężko o jakąś porządną knajpę, zwłaszcza poza sezonem, ale dziesięć minut jazdy autem na północ znajduje się restauracja Babcina Kuchnia, część kompleksu Grzybowski Młyn. Nazwa restauracji wydaje się możne nieco infantylna i kojarzy z raczej wątpliwej jakości sekcją polskiej gastronomii, ale to miejsce cudowne. Niesamowicie przytulne, ciepłe, klimatyczne wnętrze ze starymi zdjęciami rodziny właścicieli i stosunkowo prosta, ale naprawdę pyszna kuchnia z daniami polskimi i kaszubskimi, w których za każdym razem wszystko było perfekcyjnie skomponowane. Kuchnia przystępna, apetyczna i obfita porcjami jak w domu, ale profesjonalna jak w dobrej restauracji. Chciałoby się w Polsce więcej takich miejsc w takich odludnych okolicach.
Pożegnałem Jeziora Wdzydzkie o świcie, by z nowożytnej przeszłości chat, drewna i chłopstwa przenieść się do średniowiecznej historii zamków, cegły i rycerstwa.
A jeśli chodzi o zamki, cegłę i rycerstwo, nie da się w Polsce trafić lepiej, niż do Malborka. Możliwe, że nie da się lepiej trafić nawet w całej Europie. Zamek w Malborku, prawdopodobnie najpopularniejsza polska atrakcja poza wielkimi miastami, określany jest jako największa gotycka twierdza, jaka kiedykolwiek powstała. A powstawała na przestrzeni trzech wieków - od ok. 1280 roku do połowy wieku XV (główne części były gotowe już na początku XIV wieku), od początku do końca po kuratelą Zakonu Krzyżackiego, którego główną siedzibą była przez półtora wieku. Wojna nie oszczędziła zamku, ale też nie obróciła go w pył, lecz tylko poważnie uszkodziła. Dzisiejszy zamek nie jest rekonstrukcją, lecz raczej po prostu renowacją oryginalnej formy i byłem pod ogromnym wrażeniem, jak wiele zachowało się w pełni oryginalnych elementów. Jak już wspomniałem na początku - nastawiałem się w jakimś stopniu na rzecz przereklamowaną, a skończyłem pogrążony w zachwycie i średniowieczno-gotyckim transie.
Zamek zachwycił mnie na dwóch poziomach - makro i mikro. W skali makro, tej bardziej oczywistej, to po prostu niesamowicie imponująca, przytłaczająca wręcz, posępna i potężna budowla o nieskończonych murach i zabezpieczeniach, tajemniczych dziedzińcach i obejściach, ogromny kompleks, w którym ciężko się nie pogubić, widowiskowo prezentujący się zza rzeki Nogat. Jest tak konsekwentnie czerwono-ceglany, takim oceanem jest tego typowego dla Pomorza budulca, że jest to niemal surrealistyczne.
Nie wiem jednak, czy nie większy nawet był mój zachwyt w skali mikro, dokonywający się głównie we wnętrzach zamkowych, gdzie zachował się ogrom autentycznego gotyckiego detalu. Sklepienia, zworniki, maswerki, kamienne gargulce, portale, rzeźby, płaskorzeźby, freski, trifory i zapewne wiele innych elementów, których nawet nie umiem nazwać - jest to raj dla każdego miłośnika sztuki i architektury średniowiecznej, do których się entuzjastycznie zaliczam. Zwłaszcza że miłośnik ten ma przeważnie świadomość, jak niewielki jest tak naprawdę zachowany dorobek autentycznych "mikroelementów" średniowiecznego gotyku na świecie, a tym bardziej w Polsce.
Jest właściwie jeszcze trzeci wymiar - część pomieszczeń zamkowych jest przeznaczona na dwa osobne zbiory muzealne, oba znakomite. Najpierw przechodzi się przez zbiory wyrobów z bursztynu, gdzie największą furorę robią bursztynowe ołtarze i szkatuły, a następnie przez wystawę zabytkowej broni i rynsztunku. Walory estetyczne niektórych broni, zwłaszcza tych mniej lub bardziej orientalnych, są tak wysokie, że niemal można wybaczyć im ich przeznaczenie.
Mógłbym opisywać zamek budynek po budynku i pomieszczenie po pomieszczeniu, ale chyba byłoby to przesadą - lepiej przejść przez to już na miejscu. Prezentuję zdjęcia chronologicznie, tak jak przebiegała ponad trzygodzinna trasa z audioprzewodnikiem.
Zamek w Malborku byłby zapewne perfekcyjnym akordem finalnym dwutygodniowej wycieczki, ale nie mógł nim być, bo bliżej mojego punktu powrotnego jest jeszcze Kwidzyn, gdzie również znajduje się ceglany zamek i również całkiem imponujący. Budowano go w pierwszej połowie XIV wieku. Nie jest to zamek krzyżacki w tym sensie, że nie został zbudowany przez krzyżaków, ale był na architekturze krzyżackiej wzorowany. Ściślej mówiąc jest to kompleks zamkowo-kościelny i ciężko nawet powiedzieć, w którym miejscu kończy się część świecka i zaczyna sakralna. Bez wątpliwości świeckie jest natomiast potężne gdanisko, cecha sztandarowa tego zamku. Kwidzyn może przegrywać we wszystkim z Malborkiem, ale wygrywa przynajmniej tym elementem - to najdłuższe gdanisko na całym świecie i faktycznie robi wrażenie dość monumentalne.
Tymi mrocznymi akcentami zakończyłem podróż po województwie pomorskim, bez sensowniejszych dyskusji jednym ze ściśle najciekawszych i najpiękniejszych w całej Polsce. Choć temperatura powietrza nie sprzyjała, choć rok 2020 był najgorszym rokiem dla podróżników od niepamiętnych czasów, nie obeszło się bez nie jednego i nie dwóch zachwytów. Nie będę się silił na poruszające podsumowania: w końcu mój powrót co najmniej do Łeby, do Gdańska i do Malborka jest kwestią czasu.
_______________________________
EPILOG 2024
1 czerwca 2024 roku, wracając z podróży po województwach kujawsko-pomorskim i warmińsko-mazurskim, zahaczyłem o dwie skandalicznie pominięte w 2019 atrakcje pomorskiego.
Pierwszym z nich była Bazylika katedralna WNMP w Pelplinie, którą można nazwać największym paradoksem polskiej architektury sakralnej. Kościół ten jest mianowicie na tyle mało znany, że pominąłem go przy planowaniu dość szczegółowego objazdu województwa, a tymczasem jest jednym z kilku najpiękniejszych w Polsce z dosłownym rozumieniem słowa "kilku". Ta XIV-wieczna, gotycka bryła z zewnątrz jest jeszcze dość niepozorna - oczywiście bardzo duża i wygląda na bardzo zacny, ceglany gotyk, ale wciąż jeden z dość wielu. Wnętrze zostawia jednak szczękę na podłodze - kościół wydaje się w nim gigantyczny, doskonale zadbany, przepotężny, wybitnie gotycki, autentyczny, dopracowany i potężny formą i atmosferą. Jego gwoździem programu jest być może najpiękniejszy ołtarz w całej Polsce, barokowy, olbrzymi, XVII-wieczny, ociekający złotem, bardzo mocno nasuwający na myśl ołtarze świątyń hiszpańskich. Mistrzowski.
Drugim był Park Narodowy Bory Tucholskie, który dokłada kolejną cegiełkę, a raczej sporą cegłę do przyrodniczej świetności województwa. To jeden z bardziej niszowych parków w Polsce, w dodatku "typowy", oparty na lasach i jeziorach, ale nawet jedynie naskórkowe poznanie go - poprzez ścieżkę przyrodniczą "Czarny Szlak Łącznikowy" - ujawniło znakomitość miejsca. Wspaniały, głównie sosnowy, ciemny las, wspaniałe, spokojne, odcięte od śladów cywilizacji jezioro, piękne powietrze, świadomość znajdowania się głęboko w dziczy - w zasadzie nic oryginalnego, ale czego chcieć więcej.
To krótkie post scriptum, ale dość mocno powiększyło i tak ogromną przewagę województwa pomorskiego nad wszystkimi innymi poza dolnośląskim i małopolskim.
Komentarze
Prześlij komentarz