Oliver Nelson: "The Blues and the Abstract Truth"
1961
Teoretycznie ten album to jazzowa klasyka - elegancki, trochę gorący, częściej cool bop, kursujący już nieco w stronę post bopu - ale w gruncie rzeczy w paru wymiarach jest bardzo specyficzny. Lider zespołu, Oliver Nelson, jest mniej znaną postacią od właściwie każdego z pozostałych członków siedmioosobowej grupy poza George'em Barrowem. Co więcej, jego solówki mają najmniejsze znaczenie ze wszystkich, są najmniej interesujące i w dodatku na co drugim utworze w ogóle się nie pojawiają. Mimo to Nelson jest kluczowy dla tego albumu i jego gwiazda świecie najjaśniej - bo on odpowiada za kompozycje i aranżacje, a one są tu lepsze niż najlepsze solówki. I tu dochodzimy do drugiej specyfiki: jest to album nienormalnie jak na jazz przemyślany i dopracowany. Nelson doskonale panuje nad atmosferą, precyzyjnie wyznaczając struktury utworów na czele ze znakomitymi tematami, kunsztownie skonstruowanymi nie tylko pod względem harmonii, melodii czy rytmu, ale nawet dynamiki, brzmienia i faktury (bigbandowej gdzieniegdzie), a jednocześnie pozostawia solistom mnóstwo swobody, dzięki czemu ich gra też jest ekscytująca, a Eric Dolphy wprowadza momentami delikatny powiew awangardy do tego stalowo bopowego świata. Może nie ma tu muzyki rewolucyjnej czy niepowtarzalnej, ale stopień wykończenia jest rodem z muzyki poważnej i mogliby go pozazdrościć czasem nawet wielcy mistrzowie jazzu.
Utwory od 2 do 6 to małe perełki, ale otwierający listę Stolen Moments to prawdziwa perła, jeden z najbardziej esencjonalnych jazzowych utworów wszech czasów, z którego wylewa się atmosfera. Ma w sobie nieco emocjonalnego żaru, ma też sporo przestrzeni i spokoju, posiada olśniewający temat i znakomite cztery solówki.
Komentarze
Prześlij komentarz