Dexter Gordon: "Doin' Allright"

1961

Dexter Gordon był pod pewnym względem jednym ze ściśle największych mistrzów jazzu - potrafił  jak może nikt inny podnieść do rangi sztuki i przyoblec w muzykę nie tylko przyjemną, ale i wartościową skrajnie bezpieczny, skrajnie przyjazny, skrajnie nieodkrywczy i praktycznie pozbawiony ciemniejszych tonacji hard bop, zahaczający momentami o jazz kawiarniany. Clou tego majstersztyku leży w atmosferze przeszywającej właściwie każdą solówkę saksofonisty z Los Angeles, specyficznym stylu gry zespolonym z samą duszą muzyka, niby to melodyjnym, grzecznym i bezpiecznym, a jednak splątanym w jakąś ledwo uchwytną melancholię i refleksję, które sprawiają, że tak naprawdę nie jest to jazz kawiarniany, a ciągle jazz zadymionych nocnych klubów w Nowym Jorku. Formalnie tkwi to w subtelnościach narracji solówek Gordona, niby to płynących wartko wraz z nurtem akordów, ale podlegających częstym mikro-zatrzymaniom, zastanowieniom nad odnalezionymi w improwizacji motywami, dysonansom klimatycznym osiąganym bez dysonansów harmonicznych. A jednocześnie pozostaje ta muzyka czymś arcyrozkosznie odprężonym i pogodnym.

Doin' Allright z 1961 roku jest tego może najlepszym przykładem, bo te najgłośniejsze albumy Gordona zawierają już bardzo dobry materiał bazowy, a tutaj jest on nie tylko generyczny, ale momentami wręcz miałki. Niewielkim wyjątkiem jest świetne Society Red samego Gordona, utwór nieco rozbudowany tematycznie i nie aż tak "sweet and tender" jak reszta zestawu. Reszta to w gruncie rzeczy romantyczne, słodkie ballady (ballady z ducha, bo balladą sensu stricte jest tylko You've Changed, ale cały album mimo w większości szybkiego tempa oddziałowuje "balladowo"). Wszystkie jednak poddają się magii Gordona i jakkolwiek nie stają utworami naprawdę godnymi głębszych naświetleń, tak są na niebagatelnym poziomie artystycznym, mówią coś i mówią nie tak mało, a nie tylko uprzyjemniają spożycie ciastka z kawą.

Bardzo dobrą parą dla Gordona jest Freddie Hubbard, drugi odprężony bopowiec, którego żywotna solówka w Society Red nie ustępuje liderowi. Sekcja rytmiczna nie wnosi wiele, ale i to wpisuje się dobrze w charakter tego jeszcze jednego i wcale-nie-jeszcze jednego albumu z przyjemnym hard bopem jednocześnie. Choć jestem świadomy jego ograniczeń, była to jedna z kilku pierwszych jazzowych płyt, jakie poznałem i mimo jej względnej prostoty i wielu przesłuchań nie sądzę, bym kiedyś miał jej dość.


7.0/10

Komentarze