Borek. Żyjąc jak bogaty Niemiec

Niektórych to cieszy, większości to chyba nie przeszkadza, inni starają się to przemilczeć - nie da się jednak ukryć, że potężny kawał swojego uroku Wrocław opiera na spuściźnie po naszych zachodnich sąsiadach i większość obszarów godnych uwagi to te, gdzie duch Breslau jest szczególnie silny. Staromiejskie i okoliczne zabytki są tu dowodem najoczywistszym, natomiast jest to może jeszcze mocniej odczuwalne, kiedy oddalamy się od centrum i docieramy do jednej z willowych, pełnych zieleni dzielnic, rozsadzających poczucie estetyki i atmosfery splendorem zabytkowych poniemieckich domostw, zachwycających założeniami urbanistycznymi, za dnia wlewających w serce błogi spokój, po zmroku łatwo budzących fantazję. Nie wydaje mi się, by było coś bardziej egzemplarycznego dla takiego oblicza Wrocławia niż Borek.


Najstarsze informacje o Borku jako wsi pochodzą z 1193 roku, ale w granicach miasta znalazł się dopiero w 1894. To obszar o kształcie trójkąta prostokątnego z wybrzuszoną, krzywą przeciwprostokątną, którą tworzy nasyp kolejowy, oddzielający osiedle od Grabiszynka, Krzyków, Partynic i Ołtaszyna. Jedną z przyprostokątnych jest linia graniczna Parku Skowroniego, za którą znajduje się Gaj, a drugą - odcinek obwodnicy śródmiejskiej, na który składa się aleja Wiśniowa i część alei Hallera (na północ od niej są osiedla Gajowice, Powstańców Śląskich oraz, na symbolicznym odcinku, Huby). Oprócz tej ruchliwej północnej granicy, Borek jest przeszyty przez dwie wrocławskie arterie - początkowe odcinki Ślężnej i Powstańców Śląskich, bardzo ruchliwe o każdej porze dnia i przez większość nocy. Mimo to osiedle potrafiło pogodzić pierwiastek miejskiego zgiełku z relaksującym spokojem willowych ulic.





Borek to bardziej harmonijny klimat miejsca niż pojedyncze atrakcje, aczkolwiek i w temacie konkretów znajdziemy tu jedne z najciekawszych obiektów w mieście. Najbardziej wyrazistym, bezprecedensowym w skali całego miasta i charakterystycznym budynkiem jest Wieża Ciśnień na alei Wiśniowej ("na" a nie "przy", bo stoi właściwie na jej środku), ceglany obiekt z 1904 roku. Jego forma wymyka się prostym opisom: jest tu coś z secesji, coś z neogotyku, są imponujące detale architektoniczne, jest fontanna ze zgrabną rzeźbą, jest różnorodność kondygnacji (najniższa około planu kwadratu, następna będąca wysokimi arkadami na planie ośmiokąta foremnego, jeszcze wyższa na tym samym planie, ale poszerzona i cała zabudowana, ostrosłupowy dach i w końcu spektakularny secesyjny hełm), są... właściwie dwie wieże, ta cieńsza odrywająca się od głównej dopiero na samej górze, połączona z nią tam czarującym mostkiem. Spoglądając na wieżę, ciężko utrzymać wzrok na jednym elemencie, bo zaraz odciąga go inny.








Ceglany gigant z każdej strony wygląda nieco inaczej - moim zdaniem w najpełniejszej krasie można go oglądać z południowego rogu Sudeckiej i Wiśniowej.


Do wieży od megaskrzyżowania Hallera-Powstańców-Wiśniowa doprowadza ścieżka między szpalerem platanów.


Fakt, że na wieżę nie można wejść, że nie można w niej już od paru lat również nic zjeść, że większość przewodników o niej nie wspomni, jest hańbą miasta. Moim zdaniem przy odpowiedniej promocji mogłaby to być oblegana atrakcja.


Zaczynając od wieży i robiąc kilkanaście kroków na południe, znajdujemy się już w willowym uniwersum. To właśnie ten obszar, między Wiśniową a Parkiem Południowym, to największe zagłębie starych niemieckich budynków mieszkalnych, poustawianych wzdłuż klimatycznych, zadrzewionych uliczek o niewielkim ruchu samochodowym. Dwie z willi zasługują na szczególną uwagę.

Przy ulicy Lipowej nr 6 mieści się rada osiedla, która wybrała sobie na siedzibę klasycystyczną, niemal sześcienną willę, wzniesioną w 1897 roku przez ród Rheinbabenów. Zachwyca symetria form, fasada z podwójnym balkonem i kolumnami oraz bogato zdobiony dach; spośród okolicznych budynków wyróżnia się zwłaszcza dwoma brunatnymi sgraffitami, przedstawiającymi heraldyczną florę i faunę.






Jeszcze więcej klasycystycznego splendoru odnajdziemy przy Sudeckiej nr 153, na rogu z Kampinoską. Splendoru, a dla tubylców - radości, bo już prawie stuletnia (1924) willa Halpausa, właściciela fabryki papierosów, do niedawna była ponurym, szarym, brudnym i podrujnowanym budynkiem. W 2017 roku rozpoczął się remont i jeśli chodzi o samą bryłę, to właściwie już się zakończył: pozostała jeszcze kwestia podjazdu, wejścia na tylni balkon i okalającego willę terenu, ale to prawdopodobnie kwestia czasu. Już teraz świeży tynk, nowe okiennice i dachówki wydobyły z tego budynku antyczny majestat - przede wszystkim z fasady z masywnymi kolumnami o korynckich głowicach, masywnym tympanonem i łukowym zwieńczeniem balkonu.






Jest tam oczywiście dużo więcej perełek, choć może już nie aż tak wyjątkowych. Wrzucam zdjęcia tylko kilku najciekawszych (w gratisie też parę współczesnych).
















W tych rejonach Borku jest też trochę modernizmu: najbardziej transparentne przykłady to pawilon handlowy z przełomu lat 50. i 60. na rogu Sudeckiej i Jaworowej, o który akurat w trakcie zbierania przeze mnie materiałów rozgorzał spór. Rada osiedla chce go wyburzyć, co wielu osobom się nie podoba. Przed specyficznym budynkiem z uskokową fasadą stoi enigmatyczna (trochę eufemistycznie to ujmując) rzeźba J. Piskorowskiej "Para". Nieco mniej kameralny modernizm występuje w postaci interesujących bloków na rogu Ślężnej i Armii Krajowej.




Podążając dalej na południe, dojdziemy wzdłuż willi do największej perły osiedla, Parku Południowego, który konkurencję w temacie miejskiej zieleni znajduje moim zdaniem co najwyżej w wielkim Parku Szczytnickim. Wielkością nie dorównuje pozostałym kluczowym parkom Wrocławia, ale przebija wszystkie dopracowanym założeniem. To park stworzony od podstaw pod koniec XIX wieku przez architekta krajobrazu (Hugo Richter) i botanika (Ferdinand Cohn) i jako taki stanowi genialny kompromis pomiędzy naturą a kulturą, naturalnością a przemyślanym planem, przyrodą a elementem architektonicznym.


Jego historia wiąże się z kolejnymi dwoma nazwiskami wrocławskich potentatów biznesowych. Park ufundował zasłużony dla miasta żydowsko-niemiecki kupiec Julius Schottländer, spoczywający na słynnym żydowskim cmentarzu przy Ślężnej (już poza Borkiem). W 1898 roku wielką restaurację ze spektakularną wieżą wybudował w nim z kolei Georg Haase, niemiecki browarnik, nie tylko zasłużony wrocławianin, ale też twórca uzdrowiskowej potęgi Polanicy-Zdroju. Restauracja została zniszczona w 1945 roku, a zdjęcia i pocztówki, na których można ją zobaczyć, są dla mnie jako dla miłośnika piwowarstwa, Parku Południowego i Wrocławia najbardziej nostalgicznymi i frustrującymi na świecie.




Ten ogromny ogród nie jest tylko zbiorem takich i innych drzew i krzewów, ma sporo wyróżniających go momentów. Sercem parku jest spory staw z fontannami i kilkoma wyspami - ławki przy otaczającej go ścieżce to chyba najlepsze miejscówki. To też siedlisko parkowej zwierzyny, przede wszystkim kaczek i łabędzi, ale mając sporo szczęścia można spotkać również czaplę.
















Na południu na staw wychodzi Taras Landsberga z gustownymi balustradami i wspaniałym widokiem.




Od południowego-zachodu do parku dochodzi plac z platanami, centrum życia towarzyskiego, gdzie w ciepłe dni można kupić kawę, watę cukrową, balony i podobnego charakteru akcesoria.






Oddalając się jeszcze od stawu, dotrzemy do placyku z pergolą i barwnymi żywopłotami, w centrum którego stoi od 2004 roku pomnik Fryderyka Chopina.






Nieco swobodniejsze, bardziej otwarte tereny zajmują północną część parku; w lecie są na ogół zasypane piknikami i grillami.



Park na południu przecina ulica Waligórskiego, rozdzielająca go na część główną i niewielką dostawkę przy nasypie kolejowym. Tam na wzniesieniu stała do niedawna zabytkowa altana z przełomu XIX i XX wieku, tzw. Pawilon Wallenberga. Niestety w sierpniu 2018 roku spłonęła i obecnie widoczne są tylko smutne fundamenty.




Park jest niesamowity o każdej porze roku. Moim zdaniem najpiękniejszy jest jesienią w okolicach zachodu słońca, ale rozkoszą są też wiosenne poranki, późne zimowe śnieżne wieczory, kiedy światło latarni rozświetla zalegający śnieg (to oczywiście rzadkość, jako że śnieg we Wrocławiu prawie nie pada) i naturalnie wszystkie możliwe pory dnia w lecie, mimo że w wolne dni przy dobrej pogodzie robi się czasami ciut nieznośnie tłoczno.


















Do Parku Południowego przylega bezpośrednio bez wątpienia najbardziej imponująca ze wszystkich borkowych willi i ścisła czołówka wszystkich wrocławskich budynków o przeznaczeniu przynajmniej pierwotnie mieszkalnym. Willa Schoellerów, rodziny niemieckich potentatów finansowych prowadzących kilka cukrowni w obrębie miasta oraz parę innych interesów, została zaprojektowana w 1906 roku. Byłaby to w miarę spokojna klasycyzująca bryła, gdyby nie monumentalne kolumny i posągi wieńczące fasadę. Obecnie mieści się w środku hotel Platinum Palace i luksusowa restauracja, dzięki czemu można wejść do środka i zobaczyć oryginalne, zachowane wnętrza.








To już obrzeża Parku i ruchliwa ulica Powstańców Śląskich. Naprzeciwko willi, po drugiej stronie ulicy, znajdują się dwie nie mniej wyraziste budowle. Jeden to zajezdnia tramwajowa z lat 1900-1901, klimatyczny ceglany obiekt, szczególnie przemawiający po zmroku. Obok stoi modernistyczny zbór zielonoświątkowców ze wspólnoty Antiochia, odrobinę ekscentryczny budynek w kształcie ściętego ostrosłupa z futurystycznymi oszklonymi krawędziami, którego szkieletowe zwieńczenie z krzyżem dominuje horyzont Borku w wielu jego punktach.




Od święta niepodległości 2014 roku obok zboru na przyjemnym skwerku stoi pomnik Wojciecha Korfantego.



Między Powstańców a Racławicką, nie licząc piękna kilku kolejnych willi, warto zwrócić uwagę na harmonijną koegzystencję kilku zupełnie różnych typów budynków mieszkalnych - wspomnianych willi, zwykłych domków jednorodzinnych, dwupiętrowych bloczków, średnich bloków i dziesięciopiętrowych wieżowców. I zwłaszcza jedną willę z różowawej cegły, która zasługuje już prawie na miano pałacyku, położoną przy alei Hallera nr 6-8; arkadowy ganek i zróżnicowane wieżyczki tworzą pierwiastek baśni w środku miejskiego zgiełku.






Nie licząc Parku Południowego, moja ulubiona strefa Borku to ostatecznie obszar pomiędzy nasypem kolejowym oraz ulicami Racławicką i Hallera. Mam do tego miejsca silny stosunek sentymentalny (uwielbiam nawet lokalne centrum handlowe, mimo że za takimi molochami na ogół nie przepadam), ale nawet odrywając się od niego nie mógłbym nie twierdzić, że to oaza spokoju, wszędobylskiej zieleni i niewymuszonego piękna. Przede wszystkim kolejna porcja willi.














Dwie z nich domagają się wyróżnienia. Jedna od 1906 roku stoi na rogu Racławickiej i Jastrzębiej. Był to dom mieszkalny Paula Ehrlicha, architekta, który sam ją sobie zaprojektował (wśród innych prac ma na koncie m. in. cmentarz żydowski przy Parku Zachodnim). Od innych willi wyróżnia ją kamienny wykusz z płaskorzeźbami i przede wszystkim drewniana glorietta z rzeźbionymi kolumnami i malunkami. Do niedawna siedziba szkoły teatralnej, dziś szkoły żydowskiej. Do willi doprowadza zgrabny szpaler drzew na Racławickiej.












Na rogu ulic Modlińskiej i Sokolej stoi z kolei willa z lat 20. ubiegłego wieku. Uległa przebudowom i remontom, ale w dalszym ciągu posiada wyjątkową, całkowicie drewnianą elewację, piękny dach i widowiskowe ogrodzenie. Niektórzy na pewno zarzucą jej lekki kicz i ich zrozumiem, ale ja mimo wszystko ją uwielbiam.






Kilkadziesiąt metrów od niej mieści się Skwer Mordechaja Anielewicza, na którym zakończę opowieść. To nieduża, trójkątna połać zieleni, będąca w gruncie rzeczy ścieżką dookoła niemałego stawu z fontanną, kaczkami i czaplą. Niedoceniana perełka, dla mnie będąca kameralną miniaturką Parku Południowego, mająca nad nim tę przewagę, że jak Park otoczony jest ruchliwymi ulicami, tak Skwer egzystuje niewzruszony w centrum oazy borkowego spokoju. Jedno z najbardziej relaksujących miejsc w całym Wrocławiu. 








Nie szczędzę Borkowi pochwał, choć dostrzegam jego problemy. To nie jest luksusowe willowe osiedle, tylko byłe luksusowe osiedle (wciąż jest jednym z najbardziej prestiżowych w mieście, ale nie ma w tym mieście osiedli czysto elitarnych). Większość tych zachwycających willi jest w stanie dalekim od zadowalającego, aczkolwiek największa bolączka to chyba opłakany stan wielu chodników, co dla stosunkowo wiekowej społeczności osiedla musi być nie lada utrapieniem. Tak czy inaczej muszę przyznać, że dyskwalifikując z konkursu rządzące się własnymi prawami Stare Miasto, Borek miałby szansę na tytuł mojego ulubionego osiedla w całym Wrocławiu. Choć nigdy na nim nie mieszkałem (prawdopodobnie tylko dlatego, że mogę nań dotrzeć w dwie minuty od wyjścia z domu), spędziłem tam tysiące godzin swojego życia i jeszcze przynajmniej drugie tyle pewnie spędzę. Mógłbym opowiadać o niemal każdej ulicy z osobna, ale byłoby to niesprawiedliwe wobec innych osiedli i groziło dłużyzną, więc na tym koniec - po więcej zachęcam wybrać się osobiście.

Komentarze