Tarnogaj. Turpizm, modernizm, regionalizm
"Kurwa, żeby chuj nie widział" - mówi do mnie ściszonym, przesiąkniętym frustracją i gniewem głosem ochroniarz w słusznym wieku, strzegący wejścia na tereny podwykonawcy wrocławskiego MPK, kiedy pytam go o możliwość przejścia na chwilę przez szlaban i zrobienia zdjęcia. Od półtorej godziny przedzieram się pomiędzy mniejszymi i większymi zakładami przemysłowymi, "parterowymi blokami" dla robotników o urągającym europejskości standardzie, ogródkami działkowymi, nieuporządkowanymi grobami i niezagospodarowanymi połaciami zieleni. Desperacko poszukuję jakiegoś przejawu piękna i w końcu go znajduję, ale nie wolno mi się do niego tak po prostu zbliżyć. "Chuj", czyli jeden z dyrektorów spółki, na której terenie znajduje się obecnie zabytkowa wieża ciśnień, podobno bardzo nie lubi osób, które chcą tę wieżę sfotografować. Niechęć, jeśli nie nienawiść do pracodawcy ostatecznie wygrywa ze strachem przed konsekwencjami i zostaję wpuszczony przez i tak niedomknięty szlaban, ale tylko na pół minuty. Biegnę, robię zdjęcie, wracam i oddalam się w pośpiechu z miejsca zbrodni. Jestem na Tarnogaju.
Tarnogaj to osiedle w południowo-wschodnim Wrocławiu na terenie wsi istniejącej już w XIII wieku. Zostało włączone do miasta w 1904 roku, od początku zaplanowane jako osiedle robotnicze, skupione wokół nowoczesnej gazowni (do dziś na Tarnogaju funkcjonują Zakłady Gazownicze), a później również kilku innych zakładów przemysłowych, głównie zajmujących się transportem i budownictwem. Granice obecnego osiedla samorządowego przebiegają nieco inaczej, niż niegdysiejszego historycznego osiedla. Dziś mają one kształt litery D o nieco zdeformowanym łuku, gdzie linię prostą wyznaczają ulice Bardzka i Paczkowska, a łuk - tory kolejowe. Poza historycznym Tarnogajem w skład obecnego osiedla wchodzi Osiedle Henrykowskie w sąsiedztwie dzisiejszych Hub, dawniej osobna jednostka administracyjna, ale zbyt mała, by wydzielać ją i pisać o niej osobny artykuł. Uznajmy za Tarnogaj dokładnie to, co wyznaczają oficjalne granice wrocławskiej administracji.
Jako takie jest to osiedle bardzo zróżnicowane, co sprawiło, że chętnie zabrałem się za zwiedzanie. Z jednej strony tereny przemysłowe i poprzemysłowe, osiedle robotnicze, z drugiej cmentarz, ogródki działkowe, potężny biurowiec Kauflandu, dopiero co wybudowane albo właśnie budowane deweloperskie bloki, dwa kościoły w zupełnie różnych stylach architektonicznych, park, a nawet wzgórze. Jest tu też Wojewódzki Ośrodek Ruchu Drogowego, przez co zawita na Tarnogaj na pewnym etapie swojego życia większość wrocławian. Ciekawie?
Całkiem ciekawie, ale przebicie się do empirycznego uznania, że Tarnogaj to osiedle ciekawe, trochę czasu mi zajęło. Spacer rozpoczęty w jego południowo-zachodnim rogu, na cmentarzu, który poprowadził mnie krętymi ścieżkami do ulicy Armii Krajowej, wyrobił u mnie Tarnogajowi opinię osiedla brzydkiego, brzydkiego nie brzydotą braku piękna, lecz brzydotą obecności brzydoty.
Oczywiście nie spodziewałem się wysokich przeżyć estetycznych po terenach przemysłowych - nie mają one być piękne, mogą nawet być brzydkie, mają być praktyczne. Oględnie jednak mówiąc, widywałem w swoim życiu tereny przemysłowe, które były nieco bardziej uporządkowane. Tarnogajskie są chaotyczne, brudne, stare, rozdrobnione na mniejsze firmy i tym samym cierpiące na brak nie tyle estetycznej, co nawet logistycznej spójności. Trochę upraszczając, można się tu poczuć, jakby większość z tych zakładów zajmowała się skupem złomu. Fakt zaś, że bardzo wiele z nich w ten czy inny sposób obsługuje pojazdy mechaniczne, powoduje, że i powietrze w tej części Wrocławia nie należy do najmilszych. I niestety nie prowadzi to wszystko do artystycznego nieładu rodem z portu miejskiego. Jest tylko brzydko, nie jest nawet interesująco. Wyjątkiem jest należąca dawniej do gazowni wieża ciśnień, o której już wspominałem we wstępie. Nie jest co prawda w idealnym stanie, ale walec przechodzący w niski graniastosłup o podstawie ośmiokąta foremnego, przyozdobiony rozetowym oknem z czterech stron, zwieńczony ostrosłupowym hełmem, wyłożony cegłą i białym tynkiem - robi słuszne wrażenie.
Większe wymagania miałem co do osiedla robotniczego. Jego głównym przebojem miały być - i faktycznie nim są - równoległe ulice Ząbkowicka i zwłaszcza Kamieniecka. Są one zabudowane w dużej mierze przeuroczymi, niskimi szeregówkami ze spadzistymi dachami i małymi wykuszami o dwuspadowym dachu.
Trzeba przyznać, że wygląda to przytulnie i jest jakąś odległą namiastką niskiej zabudowy znanej z dobrze zachowanych średniowiecznych miast Europy. Świadomość tego, co jest jednak naokoło, i co niestety nawet w środku tych ulic nie przestaje być na ich krańcach widoczne, nie pozwala poczuć się w pełni ciepło i magicznie. Pośrodku Ząbkowickiej i Kamienieckiej jest ulica Złotostocka, gdzie oglądać możemy jeszcze całkiem estetyczne jednopiętrowe bloczki całe pokryte cegłą, ale prawdziwy problem zaczyna się na ulicy Klimasa, gdzie z jednej strony mamy już widok na przemysł, a z drugiej stoją parterowe domostwa przypominające bardziej stare garaże niż domostwa. To jedne z najbardziej odpychających warunków mieszkalnych we Wrocławiu, jakie widziałem. Całkiem przyjemne są za to dwa budynki, wokół których przebiega pętla tramwajowa przy ulicy Gazowej.
Nie ratują sprawy tereny zielone. Poza ogródkami działkowymi, na które oczywiście nie mam wstępu i ciężko mi nad tym ubolewać, bo wszędzie są one z grubsza identyczne, są na Tarnogaju dwa takie punkty - Wzgórze Tarnogajskie i Park Tarnogajski. Nazwa tego pierwszego jest bardzo szumna - wzgórze wznosi się na niecałe 9 metrów i nie widać z niego zgoła nic ciekawego, nawet w zimie, kiedy liście drzew w niczym nie przeszkadzają - krzyż na szczycie pobliskiego kościoła, Sky Tower i wyższe partie bloków na Gaju. Walory widokowe żadne, natomiast latem może to być całkiem przyjemne miejsce do wypoczynku dla osób, które bez problemu wypoczywają przy dźwiękach ciągle przejeżdżających obok pociągów (to właściwie duży zielony plac otoczony drzewami).
Park Tarnogajski powstał zaledwie dwa lata temu i jest to zdecydowanie najmniej pociągający park Wrocławia, jaki do tej pory widziałem - letnią porą może znośny, ale zimową właściwie wręcz odpychający. Od zachodu widać obiekty przemysłowe, od północy blaszane ogrodzenie wymalowane od początku do końca krzykliwym, paskudnym graffiti, od południa kamienny mur towarzystwa pomocy bezdomnym, a od wschodu tory kolejowe. I park jest na tyle mały, że wszystkie te cztery ramy widać właściwie cały czas. Nie bardzo rozumiem, czemu ktoś miałby tu spędzać jakąś poważną ilość czasu, jeśli niedaleko, góra kwadrans piechotą, ma piękny, rozległy Park Wschodni, zapewniający niemal niezmącony kontakt z naturą. Oczywiście na szybki spacer z psem albo dzieckiem jak najbardziej może się nadawać i lepsze to niż dzikie podwórko, które było tu wcześniej. Trzeba też oddać mu sprawiedliwość, że nie został ukończony - rada osiedla próbuje wciąż pozyskać środki potrzebne do pełnego wykonania projektu.
Również cmentarz, mimo że jestem miłośnikiem nekropolii, oceny nie podbił. Jest spory, ale estetyką nie ma startu do Osobowickiego i Grabiszyńskiego: przewidywalny, rzadko zadrzewiony, dość nieuporządkowany i położony tuż przy torach kolejowych, co mocno uszczupla jedną z największych zalet cmentarzy. Na terenie cmentarza znajduje się jednak coś, od czego warto zacząć bardziej pozytywną część relacji z Tarnogaju.
Jest to kościół pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego, podlegający obecnie pod parafię św. Ducha i służący jako kaplica i siedziba zarządu cmentarza. Modernistyczną bryłę zaprojektował Tadeusz Maria Zipser, lwowski architekt i urbanista, który przez krótko pełnił funkcję rektora Politechniki Wrocławskiej, jednak ze względu na działalność w Solidarności został usunięty, internowany i przetrzymywany w kleczkowskim więzieniu.
Silnie powyginany, esowaty, falujący obiekt jest jednocześnie bramą wejściową na cmentarz. Przypomina kształtem namiot, co było celowym zabiegiem architekta i ma symbolizować koczowniczy charakter ludzkiej egzystencji. Widać to bardziej od strony cmentarza niż od frontu, czyli od ulicy Bardzkiej - z tyłu zresztą obiekt prezentuje się ładniej, widoczny jest jego mocno powyginany dach i nietypowy układ okien. Od Bardzkiej jest nieco nijaki i niezbyt fortunnie przyozdobiony krzykliwym, kolorowym cytatem z Biblii. Swój pełny potencjał uwalnia jednak niestety dopiero oglądany z góry, gdy można zrozumieć jego plan i dostrzec jego krzywizny w pełnej krasie - na żywo ledwie mnie zaintrygował, a naprawdę spodobał się dopiero w domu, gdy znalazłem nagranie z lotu ptaka.
To jednak tylko preludium do najciekawszego obiektu architektury na Tarnogaju - Kościoła św. Ducha na północy osiedla, przy dużym skrzyżowaniu Bardzka-Kamienna, również zaprojektowanego przez Zipsera w silnie modernistycznym stylu. Inspiracją miała tu być kaplica z Ronchamp samego Le Corbusiera. Jest to bardziej regularna bryła, mogąca się zmieścić na planie nieco postrzępionego okręgu, natomiast bardzo charakterystyczne, wręcz spektakularne są dach i fasada.
Ten pierwszy przypomina kształtem tubę patefonu zwężającą się ku niebu, co miało nasuwać na myśl falowanie powietrza, oddychanie i przywoływać skojarzenia z tchnieniem Ducha Świętego. Pełny wyrazistych krzywizn (podkreślonych przez widoczne wygięte "kanty", dzielące dach na dziesięć części), pokryty przyciągającą wzrok brudno-morską blachą, wyróżnia się bardzo na tle okolice i w ogóle całego Wrocławia, koncentruje uwagę już z daleka. Również w tym przypadku spojrzenie z lotu ptaka będzie jednak bardzo przydatne. Jeszcze bardziej wyrazista jest wklęsła fasada w kształcie odwróconej konchy, symbolizująca otwartość na przyjęcie darów Ducha Świętego (podkreślonych poprzez bardzo wyraźne podzielenie fasady na siedem pól), zeszpecona bez zgody architekta drewnianymi płaskorzeźbami poświęconymi Janowi Pawłowi II. Przedłużenie fragmentu oblachowanego po prawej i lewej stronie ma przywodzić na myśl skrzydła i kojarzyć się z wyobrażeniem Ducha Świętego jako gołębicy. Ten sam motyw wklęsłości zostaje powtórzony jeszcze trzykrotnie naokoło elewacji kościoła, oczywiście już w drobniejszej skali.
Kościołowi towarzyszy nie mniej modernistyczna, smukła dzwonnica, która bazuje już nie na krzywiznach, a na dysproporcji między długością a szerokością planu i intensywnych przebiciach bryły. Jakby wyrazistości było komuś mało, obie budowle są pomalowane (bez zgody architekta - pierwotnie kościół był ceglany z otynkowaną fasadą) na soczyste, niemal wściekłe połączenie pomarańczu i czerwieni, nawiązujące do kolorystyki słynnego witrażu z Bazyliki św. Piotra. Swoje ma do powiedzenia też wnętrze, dość gigantomańskie - spektakularne organy, falujące, bardzo wysoko zawieszone sklepienie, tłuste kolumny, potężny drewniany krzyż, soczysty, płonący witraż z gołębicą i ogromny fresk ze scenami biblijnymi, przypominający bardziej psychodeliczne wizje po kwasie, ale akurat w tym konkretnym kościele nie będący czymś bardzo rażącym.
Jak to w modernizmie często bywa, łatwo ten kościół chyba znienawidzić, nietrudno też pokochać. Ja, zdążywszy odczuć trochę jednego i drugiego, znalazłem się pomiędzy, ale zdecydowanie bliżej miłości niż nienawiści. Na pewno nie jest to najsubtelniejszy obiekt we Wrocławiu, a może nawet jest jednym z mniej subtelnych, ale po oswojeniu się z jego nadmierną wyrazistością polubiłem w nim właściwie wszystko poza góralskimi płaskorzeźbami z JPII.
Te góralskie płaskorzeźby, swoją drogą, można było na Tarnogaju wykorzystać dużo lepiej. Osiedle dysponuje jeszcze jednym kościołem, całkowicie innym - w sercu swojej historycznej części, przy dawnym osiedlu robotniczym. To kościół św. Stefana, przypominający jako żyw zakopiańskie strzechy - konsekwentnie wykorzystujący dwuspadowe dachy, trójkątne fasady i elementy drewna, szczególnie w rustykalnej dzwonnicy. Wnętrze tylko napędza te skojarzenia - dwuspadowe sklepienie wyłożone w całości pięknym, lakierowanym drewnem, drewniany krzyż, skromny witraż - można się przez chwilę poczuć, że znalazło się na mszy w Karpaczu. Elewacji nie zaszkodziłaby renowacja, ale w połączeniu z wnętrzem również ten kościół robi konkretne, pozytywne wrażenie.
Dla osób poszukujących uciech raczej cielesnych niż duchowych Tarnogaj nie jest miejscem bezużytecznym. Odnajdą tu ważne punkty zwłaszcza ci, którzy czują się przywiązani do Wrocławia, Dolnego Śląska i własnego podniebienia.
Przy ulicy Paczkowskiej, w północno-zachodnim rogu osiedla, w każdą niedzielę odbywa się wydarzenie kulinarne pod nazwą Wrocławski Bazar Smakoszy. Usytuowany w starej, klimatycznej ceglanej hali przemysłowej faktycznie przypomina bazar, jednak nie ma tam praktycznie klasycznych straganów ze zwyczajnymi warzywami i owocami, lecz stoiska z produktami spożywczymi aspirującymi do miana ekologicznych, rzemieślniczych, ciekawych czy kunsztownych, w każdym razie w jakiś sposób lepszych od sklepowej masówki. Ich paleta jest bardzo szeroka - regionalne sery i wędliny, masło klarowane, wysokiej jakości kawa i herbata, piwo rzemieślnicze, egzotyczne grzyby, warzywa z ekologicznych upraw, ciasta na mące gryczanej albo kokosowej, przetwory i wiele innych. Można też zazwyczaj zjeść coś bardzo dobrego na ciepło. Wiele z tych produktów powstaje we Wrocławiu albo w innych rejonach Dolnego Śląska, choć znajdą się też stoiska poświęcone odległym krajom. Na Bazarze panuje wyśmienicie przyjazna atmosfera - wystawcy chętnie opowiadają o swoich produktach, pozwalają spróbować ich przed zakupem, emanują pasją do jakościowej żywności.
Miłośnicy regionalnych produktów powinni zwrócić uwagę na jeszcze jeden obiekt na Tarnogaju, tym razem w jego nieceglanych, nieklimatycznych przemysłowych odmętach przy ulicy Międzyleskiej, głęboko schowany między halami, barakami, autami i kontenerami, tuż przy torach kolejowych. To Warsztat Piwowarski, jeden z dwóch najmłodszych i dwóch najmniejszych spośród sześciu wrocławskich browarów. Powstał w 2015 roku między innymi pod przewodnictwem Marusi, czyli Agnieszki Wołczaskiej-Prasolik, głównej organizatorki Wrocławskiego Festiwalu Dobrego Piwa (a więc jednej z najbardziej zasłużonych dla rozwoju polskiego piwowarstwa osób w kraju). To zdecydowanie najmniej epatujący przepychem browar w mieście - w starym przemysłowym budynku na Tarnogaju, funkcjonujący głównie na sprzętach pozyskanych z odzysku z innych gałęzi przemysłu spożywczego (np. mleczarskiego) i przerobionych dla celów piwowarskich, dysponujący skromną warzelnią o wybiciu 5 hektolitrów.
Warsztat nie jest zamkniętym miejscem produkcji - w godzinach otwarcia można wejść do środka, obejrzeć sprzęty, trafiając na odpowiedni moment poczuć zapach zacieru lub gotowanej brzeczki i w prowizorycznym firmowym sklepiku kupić piwo w cenie ciut niższej niż sklepowej, a także firmowe szkło. Muszę powiedzieć bez ogródek, że nie jest to browar wybitny, nie jest to najlepszy browar Wrocławia (choć na początku działalności myślałem, że może tak być), zdarzają mu się spore wpadki, ale zdarzają mu się też piwa bardzo dobre i jest tworzony przez ludzi z pasją. Podejmuje się rozmaitych stylów, ma w ofercie piwa wędzone, kwaśne, mocno chmielowe nowofalowym chmielem, weizeny, pilsy czy stouty. Jednym z tych ostatnich jest piwo Noc na Tarnogaju, dzięki któremu Tarnogaj jest obecnie chyba jedynym ze wszystkich kilkudziesięciu osiedli Wrocławia, które może pochwalić się piwem na swoją cześć. Warto odwiedzić, warto dać szansę.
Miłośnicy regionalnych produktów powinni zwrócić uwagę na jeszcze jeden obiekt na Tarnogaju, tym razem w jego nieceglanych, nieklimatycznych przemysłowych odmętach przy ulicy Międzyleskiej, głęboko schowany między halami, barakami, autami i kontenerami, tuż przy torach kolejowych. To Warsztat Piwowarski, jeden z dwóch najmłodszych i dwóch najmniejszych spośród sześciu wrocławskich browarów. Powstał w 2015 roku między innymi pod przewodnictwem Marusi, czyli Agnieszki Wołczaskiej-Prasolik, głównej organizatorki Wrocławskiego Festiwalu Dobrego Piwa (a więc jednej z najbardziej zasłużonych dla rozwoju polskiego piwowarstwa osób w kraju). To zdecydowanie najmniej epatujący przepychem browar w mieście - w starym przemysłowym budynku na Tarnogaju, funkcjonujący głównie na sprzętach pozyskanych z odzysku z innych gałęzi przemysłu spożywczego (np. mleczarskiego) i przerobionych dla celów piwowarskich, dysponujący skromną warzelnią o wybiciu 5 hektolitrów.
Warsztat nie jest zamkniętym miejscem produkcji - w godzinach otwarcia można wejść do środka, obejrzeć sprzęty, trafiając na odpowiedni moment poczuć zapach zacieru lub gotowanej brzeczki i w prowizorycznym firmowym sklepiku kupić piwo w cenie ciut niższej niż sklepowej, a także firmowe szkło. Muszę powiedzieć bez ogródek, że nie jest to browar wybitny, nie jest to najlepszy browar Wrocławia (choć na początku działalności myślałem, że może tak być), zdarzają mu się spore wpadki, ale zdarzają mu się też piwa bardzo dobre i jest tworzony przez ludzi z pasją. Podejmuje się rozmaitych stylów, ma w ofercie piwa wędzone, kwaśne, mocno chmielowe nowofalowym chmielem, weizeny, pilsy czy stouty. Jednym z tych ostatnich jest piwo Noc na Tarnogaju, dzięki któremu Tarnogaj jest obecnie chyba jedynym ze wszystkich kilkudziesięciu osiedli Wrocławia, które może pochwalić się piwem na swoją cześć. Warto odwiedzić, warto dać szansę.
Aha, Tarnogaj oferuje jeszcze dwie atrakcje, z których jedna jest ewenementem w skali miasta, a druga jest nim niemalże: Park Trampolin i Centrum Wspinaczkowe. Jako że są to rozrywki nie do końca przystające do niedawnych przeżyć mojego stawu skokowego, to z uczestnictwa zrezygnowałem, ale oba punkty są wysoko oceniane przez klientów; ten pierwszy jest nawet obecnie w pierwszej dwudziestce miejsc do zobaczenia we Wrocławiu na Tripadvisor.com.
Artykuł zacząłem dość posępnie, ale kończę pogodnie. Faktem jest, że gdyby cokolwiek było w stanie podważyć sens mojej pracy nad przemierzaniem i opisywaniem wrocławskich osiedli, to mógłby to być właśnie spacer po robotniczo-przemysłowej części Tarnogaju wyjątkowo brzydkiego, podeszczowego, wietrznego dnia z zabetonowanym niebem. A jednak wizyta tu dla wnikliwego wrocławianina jest obowiązkiem - ze względu na jeden z najciekawszych i najbardziej udanych przykładów architektury modernistycznej w całym mieście, ze względu na świetną inicjatywę, jaką jest Bazar Smakoszy, a może i ze względu na ciężki, ale ostatecznie niepowtarzalny klimat robotniczego osiedla. To ostatnie najlepiej zobaczyć od razu po zdanym egzaminie na prawo jazdy, żeby euforia złagodziła estetyczne nieprzyjemności.
Komentarze
Prześlij komentarz