Legnica. Feeria architektury na wszechwładnym blokowisku

Chociaż przez całe swoje życie mieszkałem w odległości zaledwie 60 kilometrów od trzeciego co do wielkości miasta Dolnego Śląska, aż do niedawna nie byłem w stanie powiedzieć o nim kompletnie nic. Jedynym jego budynkiem, o jakiego istnieniu wiedziałem, był stadion lokalnego klubu piłkarskiego - a wiedziałem o nim tylko nieempirycznie, poprzez dedukcję ze świadomości, że taki klub istnieje, bo dawno, dawno temu we Wrocławiu miałem dość przypadkową okazję oglądać tę drużynę na żywo przez jakieś pół godziny. Kojarzyłem jeszcze z tym miastem pewne historyczne wydarzenie, które rozegrało się jednak w pewnej odległości za jego murami. Poza tym na dźwięk tej nazwy nie stawało mi przed oczami nic zgoła innego, niż jeszcze jedno smutne polskie blokowisko, które po coś zapewne istnieje, ale na pewno nie po to, żebym tam pojechał na wycieczkę czy właściwie w jakimkolwiek innym celu. Rozpoczynając realizację swojego planu szczegółowego poznawania Dolnego Śląska, tam jednak właśnie trafiłem. Moje intuicyjne wyobrażenia okazały się jednocześnie bardzo trafione i bardzo chybione.

Nie jest przypadkiem, że Legnica tak długo pozostawała mi kompletnie obca, mimo że do żadnego  porównywalnie dużego miasta nie da się z Wrocławia dotrzeć równie szybko. Powiedzieć, że nie znajduje się ona w czołówce atrakcji Dolnego Śląska polecanych na rozmaitych turystycznych i podróżniczych portalach internetowych, to spora kurtuazja, bo zazwyczaj nie znajduje się w żadnych poleceniach nawet na niskich miejscach. Jeśli to nawet nieco niesprawiedliwe, to również całkiem zrozumiałe. W Legnicy nie ma właściwie "nic specjalnego" - żadnej wyjątkowej atrakcji, zachowanej malowniczej starówki, naprawdę sławnego budynku; otacza ją płaski jak stół, banalny krajobraz powiatu legnickiego i sama też jest kompletnie płaska; o życiu nocnym czy scenie gastronomicznej nie ma po co wspominać. I w końcu faktycznie jest tu dużo peerelowskich bloków - dużych i małych. Te pierwsze tworzą wielkie osiedla we wschodniej części miasta, ale też stoją w najściślejszym centrum; te drugie wdzierają się wszędzie. Są różne, niektóre szpetne do cna, inne tylko nijakie, zdarzają się też całkiem zgrabne, ale żadne nie są na tyle udane, żeby nie rozsadzały historycznego klimatu, budowanego z trudem przez to, co zostało z dawnych czasów.


A historię Legnica ma długą i dość obfitą w ciekawostki. Pierwsze wzmianki o osadzie w tym miejscu dotyczą VIII wieku; gród piastowski, protoplasta obecnego zamku, zbudowany został pod koniec pierwszego tysiąclecia naszej ery. W Legnicy żył, formalnie panował i po piętnastu latach życia został pochowany ostatni członek dynastii Piastów, ostatni znany potomek Mieszka I - książę Jerzy IV Wilhelm. W czasach niemieckich Legnica, a właściwie Liegnitz, była żywotnym, ważnym i bogatym miastem, dużym ośrodkiem gospodarczym. Miała swój własny, słynny w całym kraju przysmak cukierniczy; miała kilkanaście osobnych zakładów produkujących fortepiany; miała  linie tramwajowe; miała trzykrotny zaszczyt oglądać koncert Ferenca Liszta; miała wiele więcej. Dobrobyt runął wraz z II wojną światową. Miasto przejęli Rosjanie i nie opuścili go aż do lat 90.: co prawda mieściło się oczywiście w granicach państwa polskiego, ale było też siedzibą Północnej Grupy Wojsk Armii Radzieckiej, która miała się tu jak na swoim, przez co Legnica dorobiła się przydomku "Małej Moskwy". Wydarzenie, które jako jedyne niesie ze sobą imię Legnicy nie tylko po Polsce, Niemczech i Rosji, nie tylko nawet po zachodniej cywilizacji - Bitwa pod Legnicą - rozegrało się poza miastem i na długo przed istnieniem nazistów i sowietów.


Brak dbałości Rosjan o cudzą własność, połączony z niedoborem funduszy i peerelowską myślą urbanistyczną, doprowadziły do dewastacji zabytkowej części miasta, pozostawieniem nielicznych zabytkowych zabudowań, wyburzeniem pozostałych i zastąpieniem blokami. Dzieła zniszczenia dopełniło postkomunistyczne podejście do estetyki miejskiej. Urbanistyczny horror jest głównym powodem, dla którego Legnica nie jest i prawdopodobnie za naszego życia już nie będzie przyciągać turystów. Oglądając stare zdjęcia i kartki pocztowe, oglądając i dziś długie szeregi pierwotnie pięknych niemieckich kamienic, z żalem stwierdza się, że mogła być perełką przyciągającą tłumy - ale już nie może, zmiany na brzydsze były zbyt daleko posunięte i nieodwracalne. Pozostaje celem dla dociekliwych, cierpliwych i wrażliwych na piękno nadgryzione, surowe i wyrastające w otoczeniu nijakości lub brzydoty. Tym jednak zaoferuje całkiem niemało.

LEGNICA WAROWNA

Choć dzisiejsza Legnica przypomina przede wszystkim skrzyżowanie kamienicznego niemieckiego śląskiego miasta przełomu XIX i XX wieku oraz peerelowskiego blokowiska, to pierwotne, grodowe przeznaczenie tego miejsca przebija się w trzech ceglanych pozostałościach. Przede wszystkim mowa o Zamku Piastowskim, największej i najbardziej charakterystycznej budowli w mieście. Nie jest to na pewno estetyczne apogeum Legnicy: na samym Dolnym Śląsku, a co dopiero w całej Polsce znajdziemy mnóstwo znacznie piękniejszych zamków. Jego historyczna doniosłość jest jednak nie byle jaka - drewniany gród powstał tu około 985 roku, a na jego miejscu murowana warownia na przełomie XII i XIII wieku pod opieką Henryka Brodatego, jedna z pierwszych w Polsce - a wiele źródeł podaje wręcz, że po prostu pierwsza! Taka a nie inna tytulatura zamku jest nieprzypadkowa, bo był on siedzibą książąt piastowskich jeszcze setki lat po tym, gdy dynastia utraciła władzę w Polsce - aż do końca, bo do śmierci ostatniego Piasta w 1675 roku. Do 1741 stacjonowali tu habsburscy starości, a do końca II wojny światowej urząd rejencji legnickiej. Po odbudowie w latach 60. (jednej z wielu - zamek często płonął - i póki co ostatniej) mieszczą się tu instytucje oświatowe.


Dziś Zamek Piastowski to przede wszystkim dwie ceglane wieże - ośmioboczna św. Piotra i okrągła św. Jadwigi - oraz długie palatium pomiędzy nimi, z zewnątrz głównie ceglane, od dziedzińca częściowo otynkowane. Tam zresztą podziwiać budowlę najlepiej - wypełniony rozłożystym drzewem dziedziniec jest w większości bardzo zadbany i prezentuje zarówno zamkowe, jak i pałacowe oblicza miejsca. Warto zwrócić uwagę na ładny, oryginalnie zachowany portal renesansowy z 1533 roku. Po zmroku jest jedną z nielicznych podświetlonych atrakcji miasta.



Zamek musiał być wielokrotnie odbudowywany, ale w jego pobliżu stoją jeszcze dwa obronne obiekty, których nic z miejsca nie ruszyło, odkąd powstały. To pozostałości po pierścieniu murów miasta - wieże bram Głogowskiej i Chojnowskiej. Zostały wzniesione na początku XV wieku, są prostymi ceglanymi budowlami na planie kwadratu. Zapewne z racji bliskości zamku Wieża Głogowska jest odnowiona, przyozdobiona zegarem i w okresie świątecznym światełkami, opatrzona tabliczką informacyjną i wykorzystywana jako biuro informacji turystycznej, podczas gdy Wieża Chojnowska, którą od zamku dzieli kilkaset metrów, odrapana, niepodpisana i nieużytkowana. Obie mają swój osobny urok.



RYNEK?

Prawdziwy legnicki rynek możemy oglądać już tylko na starych zdjęciach i kartkach pocztowych z Liegnitz. Pragmatyczna urbanistyka Polski Ludowej nie trudziła się odnowieniem podupadłych po wojnie, zabytkowych kamienic - wyburzyła jedną po drugiej i zastąpiła blokami mieszkalnymi. Dziś jest to miejsce dość zadbane i całkiem przyjemne: od północy zamknięte Kościołem św. Jana, od południa Kościołem św. Piotra i Pawła. O historycznym klimacie znanym z najpiękniejszych europejskich rynków można zapomnieć, ale kilka punktów próbuje ocalić jego reminiscencje.


Stary Ratusz przypomina raczej barokowy pałacyk - został wzniesiony w latach 1738-41 na miejscu gotyckiego ratusza. Przyciąga wzrok wieloma elementami - mansardowym dachem, zadbaną fasadą, symetrycznymi dwustronnymi schodami prowadzącymi na pierwsze piętro, ale przede wszystkim zgrabnie wkomponowaną w fasadę wieżą z neobarokowym hełmem. Jej górna kondygnacja i hełm są dużo młodsze od całego budynku - powstały w trakcie przebudowy w latach 1928-29.


Od 1905 roku władze miejskie tu nie urzędują. Dziś Stary Ratusz wykorzystuje Teatr imienia Heleny Modrzejewskiej, którego główny gmach przylega do ratusza od tyłu. To wyjątkowy, oderwany architektonicznie od reszty Legnicy i zresztą prawie całego Dolnego Śląska neorenesansowy budynek, bardzo silnie zainspirowany florenckimi pałacami na czele z Palazzo Strozzi. Beżowa elewacja, spokojna gra arkadowych wejść i okien, zdobienia w postaci herbów Śląska, Legnicy i Księstwa legnickiego stwarzają efekt spójny, klarowny i harmonijny. To tutaj Ferenc Liszt trzykrotnie zaszczycał mieszkańców miasta koncertem.


Tuż obok teatru możemy podziwiać najbardziej efektowną kamienicę miasta - Kamienicę pod Przepiórczym Koszem z XIV wieku, przebudowaną w połowie XVI wieku. Nie wiem, czy bardziej przyciąga wzrok półokrągły wykusz, czy bogata, oryginalna sgrafittowa elewacja, przedstawiająca sceny z bajek i mitologii.


W drugiej części rynku stoją konkurencyjne Kamienice Śledziowe, jeden z bardziej charakterystycznych obiektów w Legnicy. To rząd ośmiu wąskich i niewysokich kamieniczek z XVI wieku z arkadowymi podcieniami. Na pierwszy rzut oka jest to spójny stylistycznie, zróżnicowany jedynie kolorystycznie zespół, ale już drugi rzut oka zdradza istotne odmienności architektoniczne, efekt licznych przebudów. Szczyty kamienic zmieniają się od renesansowych przez barokowe aż po klasycystyczne; ponadto dwie kamienice pokrywają sgrafitta. Wieczorne podświetlenie działa zdecydowanie na korzyść tego uroczego cyklu.



MUZEA NA SALONACH

Pomiędzy rynkiem a Kościołem św. Jana znajdują się dwa barokowe pałace, niemal bliźniacze stylem architektonicznym i dzisiejszym przeznaczeniem, jednak o odmiennym stopniu zadbania i historii.


Młodszy z nich, Pałac Opatów Lubiąskich, został wzniesiony w 1728 roku przez Cystersów z Lubiąża, służąc im jednak tylko do 1810 roku, kiedy przeszedł na własność państwa pruskiego. To wąski, podłużny prostopadłościan z rozległą fasadą, na której wzrok przykuwa zwłaszcza centralna część z balkonem z kamiennymi rzeźbami. Błaga o renowację elewacji, pękającej i pokrytej brudnym, niegdyś zapewne różowawym tynkiem. W środku mieści się Muzeum Miedzi - hołd dla najważniejszego pierwiastka chemicznego w Legnicy i okolicach, głównej siły gospodarczej miasta, na którego obszarze do dziś działa najstarsza w Polsce huta miedzi, licząca sobie już prawie 70 lat. W tym zdecydowanie najciekawszym legnickim muzeum (w skali światowej można je nazwać co najwyżej "niezłym") nie tylko obejrzymy różne miedziane wyroby (z czego szczególnie ładne są formy do ciasta, samowary i miedzioryty) i zobaczymy rzadko spotykaną miedź rodzimą, ale poczytamy też o historii miedzi, sposobach jej pozyskiwania i właściwościach chemicznych.




Sąsiednia Akademia Rycerska to budynek zupełnie odrestaurowany, ze lśniącą biało-żółtą elewacją mocno kojarzącą się z gmachem głównym Uniwersytetu Wrocławskiego. To już spora, czteroskrzydłowa budowla zajmująca cały kwartał. Od ulicy najbardziej rzuca się w oczy wyważona fasada z podobnym do Pałacu Opatów portalem z balkonem i rozległym klasycystycznym tympanonem, otoczonym przez kamienne rzeźby na dachu. Od dziedzińca najlepiej widoczna jest półokrągła wieża z barokowym hełmem. Od początku, czyli od 1708 roku, był to budynek przeznaczony na działanie Józefińskiej Akademii Rycerskiej, uczelni założonej przez Józefa I Habsburga. Jeszcze w tym samym wieku z uczelni stała się szkołą średnią, a później gimnazjum, którym była przez blisko półtora wieku aż do II wojny światowej.



Obecnie mieszczą się tu instytucje miejskie i niewielkie muzeum poświęcone historii tego miejsca, zgrabne, choć to już jeden z tych punktów, które warto odwiedzić dopiero przy nieco głębszym wgryzaniu się w Legnicę, żeby nie przegapić wielu rzeczy ciekawszych. Z okazji stulecia odzyskania niepodległości część sal zajmuje też wystawa poświęcona legionom polskim.

POZA KOŚCIOŁEM NIE MA LEGNICY

Nie zamek, nie miedź, nie rynek, nie radzieckie pozostałości. To zabytkowe legnickie kościoły, stłoczone na niewielkiej powierzchni w centrum, są pierwszym powodem, dla którego warto odwiedzić miasto. Tu rozgrywa się kulminacja architektonicznej gry Liegnitz, przy której pałace, kamienice i średniowieczne zabudowania obronne bledną. Dopóki mój szlak do nich nie dotarł, miałem w głowie obraz Legnicy jako miasta, w którym co prawda znajdzie się parę interesujących rzeczy, ale które podróżując po Dolnym Śląsku można z relatywnie czystym sumieniem pominąć. Dopiero wizyta w dwóch najstarszych gotyckich kościołach miasta ten obraz zmieniła.


Wcześniej jednak miałem okazję zapoznać się z młodszymi, barokowymi. Kościół św. Jana Chrzciciela  zbudowany na początku XVIII wieku przez Jezuitów jest budowlą o tyle specyficzną, że będąc sporym kościołem jest ciasno wciśnięty w gęstą zabudowę miasta i podziwiać możemy właściwie tylko jego fasadę, w dodatku z bardzo małej odległości, bo po drugiej stronie ciasnej uliczki stoi już Pałac Opatów Lubiąskich. Sprawia to, że choć styl jest jednoznacznie barokowy, to efekt bardziej gotycki - obserwator jest zmiażdżony wrażeniem potężnej wysokości, fasada zdaje się piąć w górę bez końca, co jeszcze potęgują wysokie kolumny i pionowe dekoracyjne żłobienia wież. Ciekawym zabiegiem architekta jest wklęśnięcie wież - z daleka ledwo dostrzegalne, ale z bliska robiące właśnie świetne, dynamiczne wrażenie, dzięki czemu tak wysoki kościół w tak wąskiej uliczce zyskuje rację bytu.


Wnętrze nie jest tak imponujące, choć masywne barokowe filary z różowawymi zwieńczeniami i klasycyzujący ołtarz nie przechodzą obojętnie. W kościele znajduje się jedno z bardziej wyjątkowych miejsc w Legnicy - Mauzoleum Piastów, w którym można zobaczyć między innymi grób ostatniego Piasta, Jerzego Wilhelma. Naprzeciwko kościoła mieści się z kolei Lapidarium, zbiór fragmentów architektonicznych, które niegdyś zdobiły stare legnickie budowle. Oba miejsca przegapiłem - pierwsze przez remont, drugie przez bardzo wybiórcze dni i godziny otwarcia.


Drugi barokowy Kościół św. Maurycego już od ponad dwustu lat nie jest świątynią. Był nią przez niecałe stulecie, do 1810 roku, kiedy wraz z przyległym do niego klasztorem benedyktynek został przeznaczony na szkołę, którą mieści do dziś. Najlepiej ogląda się go po zmroku, gdy dzięki podświetleniu wyważona barokowa fasada robi klimatyczne wrażenie.



Ale to ciągle nic przy dwóch gotyckich perłach Legnicy. Największym i najbardziej reprezentatywnym kościołem w mieście jest Katedra św. Piotra i Pawła, bryła nieco przytłaczająca swoją wielkością, masywnością i wysokością kruche szczątki legnickiego rynku, na które spogląda od jego południowej strony. Kościół w tym miejscu stał od 1208 roku, przy czym obecna bryła od XIV wieku, przebudowana na styl neogotycki pod koniec wieku XIX. Cała katedra to taki udawany gotyk - nie tylko na zewnątrz, gdzie jedynie piękny kamienny portal, spora rozeta na fasadzie i maswerki w bocznych oknach są szczerze gotyckie, a cała reszta już "neo". Również we wnętrzu, które kipi barokiem, szczególnie z bombastycznego, spektakularnego ołtarza.



Ostatecznie, choć na pierwszy rzut oka widzimy po prostu gotycką katedrę, to jest to obiekt dość eklektyczny, zróżnicowany stylistycznie i przez to pełen przepychu, choć nie w barokowym typie, nieprzeszkadzający w atmosferze jeśli nie mistycznej, to w każdym razie sprzyjającej zadumie. Z zewnątrz uderza to połączenie neogotyku z gotyckimi pozostałościami, uderza jawna asymetria w zwieńczeniach wież. W środku spokojne gotyckie witraże, ceglane filary i sklepienie krzyżowo-żebrowe płynnie miesza się z barokowym wystrojem. I od środka ta katedra mnie naprawdę zachwyciła, gdy zaszedłem do niej poza godzinami nabożeństw. Oświetlona była delikatnie przeświecającym przez witraże światłem słonecznym, lampkami świątecznymi na choinkach i bocznymi lampami. Wbrew pozorom to nie jest kościół zbyt długi, w dodatku filary międzynawowe są postawione w dość małych odległościach, co w obliczu tłustego barokowego wystroju i wysokich witraży czyni go bardzo "treściwym", zbitym, przez to na swój sposób ciepłym i przytulnym. Poczułem tam wyjątkową aurę i czułem, że mógłbym siedzieć w nim długo, gdyby nie konieczność nadążania za planem wycieczki. Brakuje mu tylko jednego - podświetlenia w godzinach wieczornych, o które wręcz błaga.



Choć niewprawny lub pospieszny obserwator w ewangelickim Kościele Marii Panny może dostrzec świątynię mocno spokrewnioną z katolicką katedrą, głębszy wgląd pozwala dostrzec, że są to obiekty z zupełnie innej bajki. Podczas gdy kościół Piotra i Pawła to gotyk eklektyczny, odświeżony, postępowy, świątynia protestantów jest chyba najbardziej autentycznym i radykalnie zabytkowym budynkiem w całym mieście. Kilkakrotnie płonął, lecz przy odbudowach - ostatniej pod koniec XIX wieku - zachowywano w miarę tradycyjny gotycki styl, przez co kościół nie stracił łączności ze swoimi XII-wiecznymi podwalinami. Od katedry prowadzi do niego spacerowa ulica Najświętszej Marii Panny, do złudzenia przypominająca krakowską Floriańską z widokiem na Bazylikę Mariacką (toutes proportions gardées). Jest dość prostą i surową bryłą: nie licząc kamiennych portali na fasadzie, z czego środkowy i największy został niefortunnie tudzież skandalicznie przysłonięty płachtą reklamową protestantów, niemal nie posiada elementów silnie dekoracyjnych; cegła nie jest świeża i gładka, nosi silne znamiona czasu.




Z każdym kolejnym spojrzeniem coraz bardziej lubiłem wyniosłą ascetyczność i harmonijną prostotę jego zewnętrznej powłoki, jednak nie można powiedzieć, żeby była ona czymś wyjątkowym - podobnych i ładniejszych kościołów gotyckich znajdziemy w Polsce co najmniej dziesiątki. Wyjątkowe jest jednak jego wnętrze. Nie tak łatwo je zobaczyć w okresie między październikiem a kwietniem - kościół jest otwarty tylko w czasie nabożeństwa ewangelickiego, czyli raz w tygodniu przez może dwie godziny. Jest jak łatwo się domyślić dużo surowsze niż w katolickiej katedrze - możemy zapomnieć o złotych barokowych ołtarzach i dziesiątkach przedmiotów dekoracyjnych, zamiast kilku wielkich choinek mamy jedną o domowych rozmiarach i symbolicznie przystrojoną, nie ma dziesiątek wymyślnych rzeźb i obrazów; króluje gotyk i mniej zmiękczone oblicza neogotyku. Jednocześnie jednak ta surowość została przełamana w spektakularny sposób trzema estetycznymi bombami: witrażami, subtelnie barwnymi wzorami w stylu około-mauretańskim na filarach i przede wszystkim wszędobylskimi ślepymi maswerkami i pinaklami, które zachwycająco eksplodują w części prezbiterialnej. Te ostatnie nadają kościołowi charakter dość poważny, wręcz groźny, ale kolorystyka i wzornictwo filarów, połączone z kolorowymi witrażami, skutecznie zapobiegają rozszerzeniu się tego charakteru do rozmiarów złowrogich.





To moim zdaniem niekwestionowane apogeum turystycznej oferty Legnicy. Prawdopodobieństwo, że jakaś osoba, przewodnik lub portal internetowy poleci wam ten kościół jako ważną atrakcję Dolnego Śląska, jest bardzo niskie. Ja uważam go za jedną z najpiękniejszych i najbardziej oryginalnych gotyckich świątyń w regionie.


Z religijnego punktu widzenia najważniejszym kościołem dla katolików będzie jednak Sanktuarium św. Jacka, mniej imponująca neogotycka budowla położona kawałek od centrum, po drugiej stronie rzeki Kaczawy. W 2013 roku podczas mszy bożonarodzeniowej doszło tam do zdarzenia uznanego przez Watykan za cud eucharystyczny, chyba najnowszy na świecie i jeden z zaledwie kilku w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat. Sam kościół z zewnątrz nie prezentuje się wyjątkowo, ale warto go odwiedzić dla niezwykłego, rozłożystego sklepienia.



NAJPIĘKNIEJSZY PUNKT

Jedną z bolączek Legnicy jest to, że bardzo trudno znaleźć w niej miejsce na zewnątrz, w którym otaczałoby nas czyste piękno. Prawie zawsze jest ono zmącone albo zaniedbaniem tego piękna, albo elementami brzydoty lub niedopasowania. W centrum jedynym wyjątkiem jest niewielki Plac Katedralny, na którym stoimy pomiędzy trzema imponującymi obiektami architektonicznymi i nic nie mąci nam ich widoku.


Jednym jest lewe skrzydło wspomnianej już katedry. Tuż obok niej stoi akompaniament w postaci neogotyckiego, ceglanego Pasażu Piotra i Pawła. Natrafiłem na niego przypadkiem, po drodze - nie jest wymieniany wśród najważniejszych rzeczy do zobaczenia w Legnicy - a to piękna, klimatyczna budowla z szerokimi arkadowymi podcieniami, mnóstwem ozdobnych wieżyczek, kamiennych detali, balkonów i balkoników. Wraz z katedrą tworzą przyjemną gotycką homofonię.



Do rozmiarów polifonicznej gry architektonicznej rozszerza Plac Katedralny Nowy Ratusz, w którym mieszczą się obecnie władze miasta. Bezprecedensowa w skali miasta budowla - pyszny, typowo niemiecki neorenesans na sporą skalę. Gęsto usiane ozdobne okna, urocze wykusze, kamienne zdobienia górnych partii budynku i przyjemna piaskowcowa elewacja dają miękki kontrapunkt ostrym, poważnym neogotyckim budowlom sąsiednim.


NIEMIEC, ROSJANIN I POLAK WCHODZĄ DO KAMIENICY...

Centrum Legnicy jest usiane historycznymi i architektonicznymi ciekawostkami, ale nie można się oszukiwać - klimatu na nim niewiele więcej niż wcale. Wieczorem (jak to wieczorem), stojąc na południowym końcu rynku pod mroczną bryłą katedry, widząc z daleka oświetlone hełmy kościoła mariackiego, a z niedaleka Stary Ratusz i Śledziówki, robi się w miarę nastrojowo, ale wciąż to mniej niż namiastka klimatu najpiękniejszych polskich starówek, a i to możemy szybko utracić, jeśli zrobimy parę kroków w niewłaściwą stronę.



Jeśli jakiś większy obszar w Legnicy ma faktycznie spójny i  w miarę przyjemny klimat, to jest nim Tarninów, spora dzielnica usytuowana na południe od centrum i na zachód od Parku Miejskiego. To miejsce z historią już nie kilkusetletnią, ale i tak niekrótką: rozległe osiedle pełne pięknych willi i luksusowych kamienic, zaczynające powstawać w latach 60. XIX wieku na potrzeby zamożnych Niemców. Zadziwiające, ile zostało na Tarninowie pięknej architektonicznej duszy mimo dwóch tragedii, jakie spadły nań po II wojnie światowej. Pierwszą, oczywistą, było zawładnięcie większości dzielnicy przez wojska radzieckie i odgrodzenie się na jej terenie murem od reszty miasta. Drugą, mniej oczywistą, ale niekoniecznie mniej zgubną, było odzyskanie dzielnicy przez Polaków. Rosjanie nastawieni byli na dewastację poprzez zaniedbywanie, Polacy na dewastację poprzez nieudolne remontowanie i typowo postkomunistyczne podejście do estetyki miejskiej. Nieskoordynowane, niezaplanowane, pozbawione krzty gustu, pozbawione nadzoru miejskiego konserwatora zabytków remonty i renowacje indywidualnych właścicieli doprowadziły do tego, że wiele malowniczych kamienic Tarninowa zostało zamienionych w festiwal kiczu, bezguścia i bałaganu. Pstrokate kolory balkonów i elewacji, zastępowanie starych elementów kamienic nowymi bez zachowania odrobiny spójności estetycznej, kiczowate ozdoby, krzykliwe szyldy i reklamy są niestety na porządku dziennym.


Warto przynajmniej spróbować przymknąć na to oko, bo Tarninów zachował jednak sporo ze swojego dawnego uroku. Estetyczna tragikomedia dotyczy mimo wszystko tylko jakiejś tam części kamienic, większość jest po prostu zaniedbana, a niektóre odnowione z klasą. Te pierwsze trochę przeszkadzają, ale te drugie są w dalszym ciągu na swój sposób piękne i klimatyczne. Trzecie potrafią zachwycić.


Nawet jeśli część kamieniczna będzie dla kogoś zbyt nadgryziona zębem radzieckiej dewastacji i polskiej odnowy, Tarninów ma jeszcze sektor willowy. W nim trudniej już o koszmarki, a łatwiej o budynki w pełni odnowione i rozkoszne.



Mając niewiele czasu, warto przejść przynajmniej ulicą Kościuszki, rozpoczynając na placu Kościuszki z masywnym budynkiem kurii legnickiej i przez szpalery drzew dojść aż do budynku dawnych koszar przy alei Grabskiego. To budynek niepiękny, ale o treściwej, potrójnie dokuczliwej dla Polaków historii - zaczynał jako siedziba Wehrmachtu, po wojnie przejęło go dowództwo armii radzieckiej, a dziś mieści się w nim ZUS.


Do Tarninowa przylega spory, przestronny Park Miejski, przedzielony długą, ponad kilometrową pieszą aleją. W zimie, gdy drzew nie pokrywają liście, atmosferę łona natury psuje trochę stadion Miedzi Legnica, a stosunkowo rzadka usiana sieć ścieżek i drzew doskwiera, park robi nieco "polne" wrażenie. W cieplejszych miesiącach jest jednak prawdopodobnie bardzo sympatycznym miejscem.

Najciekawszy obiekt w parku znajduje się na jego północnym krańcu - to Kozi Staw z zadrzewioną wysepką pośrodku. Tuż obok stoi pomnik Śpiącego Lwa, upamiętniający legniczan poległych w wojnie prusko-francuskiej - jeden z nielicznych do dziś zachowanych przedwojennych legnickich pomników. Większość - upamiętniających niemieckich dowódców i władców - usunęli Rosjanie w ramach walki z wrogą linią propagandową. Już pół wieku później na tej samej zasadzie pomniki zostawione przez Rosjan zaczęli usuwać Polacy.




SOWIECI NA CMENTARZU HISTORII

Gdybym przed przyjazdem do Legnicy nie przeczytał i nie posłuchał trochę o niej, jej radziecki "epizod", notabene rozciągnięty na blisko pół wieku, mógłby mi całkowicie umknąć. "Mała Moskwa" to już w gruncie rzeczy pusty frazes. Nie ma Rosjan, nie ma po nich istotnych pozostałości kulturowych czy architektonicznych, w końcu nie ma już nawet pomników o tematyce przyjaźni polsko-radzieckiej lub po prostu radzieckiej, których do czasu było kilka. Leninów pozbyto się szybko, ale jeszcze do niedawna na Placu Słowiańskim, w bliskim sąsiedztwie wyżej wspomnianego Placu Katedralnego, stał Pomnik Polsko-Radzieckiego Braterstwa Broni. Na tyle niedawno, że przygotowując się do odwiedzin miasta nie natrafiłem na informację, że został już usunięty przez swój kontrowersyjny charakter i na Placu Słowiańskim zastałem tylko wymownie pusty podest.


Konkretne, przemawiające wprost ślady minionych czasów sowieckich można w Legnicy oglądać już chyba tylko w miejscu, które z definicji poświęcone jest czasom minionym - na cmentarzu. W dwóch wersjach, militarnej i romantycznej.

Niewielki wycinek nekropolii zajmuje cmentarz żołnierzy radzieckich, na którym obok prostych, symbolicznych, płaskich nagrobków stoi ostatni relikt proradzieckiej propagandy: pomnik głoszący "Wieczną chwałę żołnierzom Armii Radzieckiej" w podzięce za "wyzwolenie" ziemi legnickiej.


Mniej więcej w centrum cmentarza można spotkać subtelnie wyróżniający się nagrobek z lśniąco białego marmuru z prawosławnym krzyżem, cyrylicą i oryginalnym sposobem zapisania dat. Tu spoczęła Lidia Nowikowa, żona radzieckiego lotnika, która nawiązała romans z młodym polskim oficerem, co było surowo zabronione przez dowództwo armii. Gdy przełożeni dowiedzieli się o romansie, postanowili deportować ją wraz z rodziną do kraju ojczystego. Krótko przed wyjazdem Lidia powiesiła się w Lasku Złotoryjskim - niektórzy twierdzą, że nie bez pomocy. Wielu legniczan pielęgnuje pamięć o tej historii - na jej kanwie powstał nawet w 2008 roku film "Mała Moskwa", możliwe, że jedyny w historii film fabularny osadzony w Legnicy.


Na cmentarzu można jeszcze rzucić okiem na całkiem ładną kaplicę i niewielkie lapidarium, zbierające nagrobki przedwojennych legniczan.


BROWAR

W połowie 2017 roku mieszkańcy Legnicy odzyskali dawno utraconą możliwość napicia się piwa warzonego w ich własnym mieście. Staromiejski Piwowar, browar restauracyjny z własnym hotelem, to inicjatywa z całkiem sporym jak na to miasto rozmachem. Usytuowany tuż przy dworcu kolejowym, w piątkowe i sobotnie wieczory stycznia przyciąga całe rzesze gości z różnej bajki - znalezienie miejsce nawet dla dwóch osób może być sporym problemem, co w takim mieście jak Legnica brzmi trochę abstrakcyjnie. Ale po głębszym namyśle zrozumiale - w trzecim największym mieście Dolnego Śląska bardzo trudno jest znaleźć lokal, gdzie faktycznie chciałoby się siedzieć, siedzieć i siedzieć. Nie tak łatwo znaleźć nawet taki, do którego chciałoby się wejść, zjeść coś i wyjść.

W Staromiejskim Piwowarze siedzi się wyśmienicie. Lokal jest przestronny, urządzony w elegancko loftowym stylu: mnóstwo cegły, czarnych metalowych elementów, drewno, żarówki z widocznymi żarnikami świecące ciepłym, klimatycznym światłem, wygodne skórzane fotele, sympatyczna obsługa, klasyka muzyki rozrywkowej lecąca z głośników. Do tego wyeksponowana ciemnomiedziana warzelnia o wybiciu 10 hektolitrów i fermentory. Lokal jest właściwie godny najlepszego piwa w tym kraju.


I trzeba sobie niestety wprost powiedzieć, że piwo za tym lokalem nie nadąża, choć też go na pewno nie przekreśla. Na siedem spróbowanych przeze mnie piw tylko dwa byłbym w stanie nazwać dobrymi (i jakoś dwa złymi - reszta była po prostu przeciętnymi piwami, które można pić, ale średnio się chce). Jednym był Kangur, jasny lager na australijskich chmielach, w którym chmielu użyto głównie na goryczkę, co pozostawiło jego lagerowy charakter, a drugim Kolejarz, piwo reklamowane przez browar jako Foreign Extra Stout, a nie mające ze stoutem wiele wspólnego, będące wzorcowym przykładem brown porteru i jako takie świetne: mocno orzechowe, kakaowe, lekko kawowe, bardzo pijalne mimo prawie 6% alkoholu.


Pozostałe piwa były albo bardzo nijakie, albo wadliwe - szczególnie często zdarza się Staromiejskiemu Piwowarowi kwas izowalerianowy, w jednym piwie wystąpił bardzo silny diacetyl. Do długiego posiedzenia w lokalu wystarczy i jedno bardzo dobre piwo, ale statystyka ostrzega, że łatwo może się zdarzyć sytuacja, w której najlepszym piwem na kranach jest piwo przeciętne. No i trzeba by jeszcze właściwie zawsze zaczynać od deski degustacyjnej, żeby sprawdzić, które akurat się udało, a które jest wadliwe. Nie ratuje tej sytuacji kuchnia, co prawda przyzwoita, na legnickie standardy może nawet bardzo dobra, ale nieciekawa i średnio dopracowana, barowa, prosta. Tak przynajmniej wnoszę z tylko niezłych żeberek w dość nijakim sosie w towarzystwie niewyszukanych frytek i prostej sałatki. Trochę lepiej wypadła przekąska do piwa - cztery kawałki pieczywa z pastą z makreli i hummusem z dwoma plasterkami wędliny.


Cóż, odczucia mocno ambiwalentne, ale na nędznej mapie legnickiej gastronomii i wyszynku  Staromiejski Piwowar i tak jawi się jako świeży oddech. Gdybym mieszkał w Legnicy i z jakiegoś powodu się nie przeprowadzał, pewnie bywałbym tam często, może nawet próbował się w przedsięwzięcie zaangażować, żeby poprawić jakość piwa, bo tak przyjemny lokal zasługuje na coś dużo lepszego.
___________________________________________

Mimo że przemierzałem ją w wietrze, w deszczu, w chłodzie i pod całkowicie zachmurzonym niebem, Legnica zdała egzamin. Nie można się oszukiwać, że jest to miasto warte kilkudniowej wycieczki: nawet jeden nocleg jest pewnym przerostem formy nad treścią, chyba że zamierza się spędzić długi wieczór w browarze. Jednocześnie nie można jednak mówić, że nie warto tu zajrzeć w ogóle, zwłaszcza że miasto leży tuż przy autostradzie A4 i prosi się o wstąpienie choćby na godzinę podczas wypadów na zachód. Zapamiętam Legnicę przede wszystkim jako arenę starć kilku różnych stylów architektonicznych na niewielkiej przestrzeni: gotyk, renesans, barok, neogotyk, klasycyzm i w końcu bezpłciowy peerelowski modernizm przepychają się tu intensywnie. Miasto nie jest urokliwe, zadbane; mimo najszczerszych chęci nie mogę powiedzieć, że jest ładne. Ale ma na tyle argumentów, że poczułem się trochę głupio z myślą, że przez tyle lat mieszkając tak blisko i tyle lat mijając je o włos, ani razu nie dałem mu szansy.

Na zakończenie mój mały symboliczny legnicki dyptyk. Dwa zdjęcia, które zrobiłem, stojąc w jednym miejscu, wykonując jedynie niepełny półobrót. Legnica w pigułce.

Komentarze