Irlandia: część VII. Przeszłość w przekroju kamiennym

Niecałe dwie doby po opuszczeniu Republiki Irlandii byłem już w niej z powrotem. To, co zgodnie z przewidywaniami uznałem za najwspanialsze w tym kraju, czyli piękną naturę, miałem już całkowicie za sobą i powoli trzeba było szykować się na potężny finalny akord: Dublin. Od granicy irlandzko-irlandzkiej w pobliżu Armagh do największego miasta na wyspie dzieliła mnie jeszcze jednak istotna odległość i kilka istotnych punktów. Od opuszczenia przeze mnie Irlandii Północnej do dotarcia do Dublina minęła mniej więcej doba. Doba ta upłynęła mi właściwie w całości na dotykaniu reliktów irlandzkiej przeszłości, każdej wyrażonej poprzez różnego typu kamienne twory: od tej najstarszej, prehistorycznej, przez wczesnośredniowieczną, po późnośredniowieczną, aż po nowożytną, a średniowieczem inspirowaną.

Rozpocząłem od tej ostatniej. Generalnie, jako że Irlandia jest strasznie drogim krajem, starałem się z kosztami noclegów lecieć maksymalnie w dół, to znaczy na tyle maksymalnie, żeby przynajmniej nie musieć spać w hostelach. Czułem jednak, że na pewnym etapie tak intensywnej podróży przyda mi się komfortowy wypoczynek i trochę więcej przestrzeni, a jednocześnie marzyłem, by choć jedną noc spędzić w irlandzkim zamku, więc wybrałem jeden z tańszych zamkowych hoteli i oto on: Cabra Castle, zaadaptowany na hotelowe potrzeby zamko-pałac w normańskim stylu, zbudowany przez lokalny ród szlachecki w początkach XIX wieku. Za doprawdy niewielkie jak na Irlandię i na wspaniałe warunki pieniądze spędziłem tam bardzo przyjemny wieczór, pokonując w wannie ból głowy, robiąc porządki w bagażu i aucie, a przede wszystkim chłonąc atmosferę tych murów, które skrywają klimatyczne, historyczne wnętrza. I niewiele mniej udany poranek z pełnoprawnym, wystarczającym mi aż do wieczora irlandzkim śniadaniem (owsianka z miodem plus Full Irish Breakfast plus herbata z mlekiem) w roli głównej.












Po śniadaniu uderzyłem na jeszcze jedno, ostatnie już dane mi do zobaczenia pozostałości po wczesnochrześcijańskich zabudowaniach. Monasterboice, kompleks klasztorny, został założony w V lub VI wieku przez św. Buithe'a (zwanego też św. Boyne'em), naśladowcę św. Patryka. Dziś jest tu dość skromna ruina małego kościoła, świetnie zachowana średniowieczna wieża świątynna i cmentarz, będący istnym zagłębiem krzyży celtyckich. Dwa z nich są szczególnie okazałe i godne osobnej uwagi. Krzyż Muiredacha, niższy i grubszy (dwa ostatnie zdjęcia), pochodzi z IX lub X wieku i jest być może najsłynniejszym dziełem tego typu na świecie. Wyróżnia go nie tylko masywny rozmiar, ale i znakomite jak na upływ takiego czasu zachowanie wyrzeźbionych na nim scen biblijnych. Krzyż Zachodni, stojący blisko wieży, wyższy i szczuplejszy, nie zachował się aż tak wyśmienicie (choć też nieźle), jest za to jednym z najwyższych na świecie, wznosząc się na 6,5 metra. Glendalough miało dużo bardziej atrakcyjny kontekst krajobrazowy, ale trzeba przyznać, że najwspanialsze krzyże Irlandii należą do Monasterboice.








Kilka kilometrów dalej miałem cofnąć się jeszcze bardziej w przeszłość - dużo bardziej, po raz ostatni zgłębiając w terenie prehistoryczne dziedzictwo Irlandii; w miejscu, które ze wszystkich tego typu miejsc na wyspie jest najbardziej popularne (częściowo przez niesamowity stan zachowania grobowców, a częściowo przez to, że po prostu mieści się w pobliżu Dublina). Brú na Bóinne jest właściwie kompleksem kilku prehistorycznych nekropolii (najprawdopodobniej - są to zabudowania zbyt stare, by być pewnym na sto procent o ich funkcji), z czego dwie główne datuje się na ok. 3200 rok przed naszą erą (jest tu jednak mnóstwo innych pozostałości, z czego najstarsze mogą się zbliżać nawet do roku 4000). Oznacza to, że są starsze o ponad pół tysiąclecia od piramid egipskich, starsze od Stonehenge. Nie są wprawdzie tak imponujące wizualnie, zwłaszcza w porównaniu z piramidami, ale sama świadomość robi wiele.

Dwie główne nekropolie to Newgrange i Knowth. Ta pierwsza bardziej popularna, ale Knowth jest największą i prawdopodobnie przynajmniej częściowo starszą. To wielki kopiasty grobowiec pokryty zieloną trawą w otoczeniu kilkunastu mniejszych. Wszystkie otoczone są u podstawy głazami, na których wyrzeźbiono tysiące lat temu celtyckie wzory: ślimakowate i wężowate kształty, których pochodzenie i znaczenie (o ile jakieś faktycznie istniało) prawdopodobnie nigdy nie zostanie odkryte. Miejsce jest jednym z najstarszych na świecie, więc jest dość niesamowite, że jednocześnie robi bardzo futurystyczne wrażenie. Nie do końca sprawia uczucie pogrążania się w przeszłości, raczej po prostu w innym świecie innej cywilizacji, zawieszonym daleko poza naszym czasem, ale niekoniecznie z tyłu.










Newgrange to jeden imponujący grobowiec, odrobinę bardziej spłaszczony, który skuteczniej przyciąga wzrok dzięki fasadzie z białych kamieni kwarcu, choć trzeba pamiętać, że to XX-wieczna rekonstrukcja archeologów (dokonana przy użyciu znalezionych na miejscu kamieni), którzy sądzili, lecz nie mogli być pewni, że tak to mniej więcej wyglądało. Oryginalne są za to głazy z celtyckimi wzorami, w tym szczególnie okazały na samym wejściu do wnętrza. No i jest wnętrze, które można pod kuratelą przewodnika obejrzeć, co w Knowth nie jest możliwe: dziewiętnastometrowy wąski i niski korytarz, prowadzący do przestronniejszej sali w samym środku kopca. W dzień przesilenia zimowego przez "okno" znajdujące się nad wejściem wpadają promienie słoneczne, które rozświetlają pomieszczenie na kilkanaście minut. Co roku dwudziestu szczęśliwców, którzy wygrają bilety na loterii, może uczestniczyć w tej osobliwości. Osobną antropologiczną ciekawostką jest kilkusetletni wandalizm turystyczny: w środku roi się od kamieni oszpeconych napisami w stylu "Thomas, 1805". Zdjęć w środku nie można robić.





Moim ostatnim przystankiem przed Dublinem był Trim Castle, jeden z większych i starszych irlandzkich zamków, jakie zobaczyłem. Został zbudowany przez najeźdźców z Wielkiej Brytanii w 1173 roku, później zniszczony, a następnie odbudowany około przełomu XII i XIII wieku - z tego też czasu pochodzi budowla stojąca do dziś mimo uszkodzeń podczas najazdu sił Cromwella (jest ruiną już od tamtej pory). To masywna, toporna i surowa bryła, pozbawiona malowniczości, jaką często obdarzone są tower castles. Jej mury sprawiają wrażenie niezniszczalnych. Naokoło zamku porozrzucane są ruiny innych zabudowań, wchodzących w skład kompleksu warownego.







Na zwiedzanie zamku od środka zabrakło mi kombinacji czasu i przekonania, że znajdę tam coś znacznie odmiennego od tych zamkowych wnętrz, jakie już na Irlandii widziałem. Wolałem szybciej zacząć pierwszy z trzech ostatnich wieczorów podróży, z których wszystkie miałem już spędzić w Dublinie. Kilkadziesiąt minut po wyjechaniu z Trim byłem już na dublińskim lotnisku, by oddać wypożyczone auto. Dobiegło końca przemierzanie irlandzkich dróg, dróżek i ścieżek, które było być może największą atrakcją tej wyprawy. Dublin miał mnie jednak wciągnąć natychmiast i nie dać choćby minuty na wzdychanie za otwartymi przestrzeniami.

Komentarze