Pawłowice. Wykwintne oblicze peryferii
Przyznam, że moja noga nie postała na Pawłowicach aż do miesiąca, w którym powstał ten tekst. Słyszałem o nich natomiast kilkukrotnie i wiedziałem, co tam znajdę, ale i tak byłem zaskoczony ich urokiem - zwłaszcza że przynależą do wrocławskiego północnego wschodu, moim zdaniem najmniej interesującego kierunku świata w tym mieście. Pawłowice graniczą tylko z dwoma osiedlami - Zakrzowem i Kłokoczycami; pozostała część ich obrysu stanowi granicę Wrocławia. Od obu sąsiednich osiedli oddziela je w dodatku bufor łąk i pól, są więc nieco osobne względem miasta. Pola zresztą zajmują mniej więcej połowę terenu Pawłowic. Choć są bardziej wysunięte na północ od Kłokoczyc, zostały włączone do miasta trzy lata wcześniej, w 1970 roku.
Wspomina się o wsi Paulovici już w 1260 roku, kiedy przeszła na własność ołbińskiego opactwa benedyktynów. Nie rozwijała się przesadnie do XIX wieku, w połowie którego liczyła 237 mieszkańców. Ciekawsza historia Pawłowic zaczyna się w 1886 roku, gdy wieś kupują Kornowie, ród - wówczas od czterech lat szlachecki - wrocławskich księgarzy, drukarzy i wydawców, odpowiedzialnych między innymi za najstarszą wrocławską gazetę Schlesische Zeitung, wydawaną od 1742 roku aż do czasów polskich. Już w następnej dekadzie Kornowie budują tam neorenesansowy pałac. Ten właśnie pałac wraz z przylegającym do niego parkiem jest powodem, dla którego na Pawłowice zwraca się uwagę. Wiedziałem, że pawłowicki pałac to coś, co każdy świadomy wrocławianin powinien zobaczyć. Zaskoczyły mnie jednak trzy rzeczy: jak bardzo śliczny i zadbany ten pałac jest, jak piękny jest jego park i w końcu - jak przyjemne są Pawłowice nawet w oderwaniu od tych dwóch atrakcji.
Zacząłem jednak od najważniejszych kwestii. Do pałacu dostawałem się przez park. Jest dużo starszy niż pałac, przy czym obecnie sprawia wrażenie właśnie "parku pałacowego" - zadbany, oświetlony, z jasno wytyczonymi ścieżkami. Jego serce - staw z mostkiem i romantycznym, antykizowanym pawilonem z kopułą - wydaje się tak pomyślany, by eksponować widok na tył pałacu i jest jakby wyjęty z ogrodu angielskiego. Całość to po prostu jeden z najbardziej atrakcyjnych parków Wrocławia, w dodatku oddalony od miejskiego zgiełku. Nie jest duży, ale za to przechodzi płynnie w Las Zakrzowski, więc jeśli ktoś jest akurat złakniony mocniejszego kontaktu z naturą - droga stoi otworem.
Wspomnieć należy osobno o pomniku przyrody w środku parku. Dąb Paweł ma na pewnej wysokości obwód pnia o grubości 777 centymetrów, co - wierząc tabliczce - czyni go najgrubszym drzewem we Wrocławiu.
Sam pałac - od dawna własność Uniwersytetu Przyrodniczego - jest od parku jeszcze piękniejszy. To architektoniczny historyzm z dużą klasą i niemałym jak na taką prowincję przepychem, choć zarazem ciągle jeszcze budynek pozostaje kameralny, wręcz przytulny. Zarówno z przodu, jak i z tyłu cechuje go idealna symetria - nie licząc imponującej wieży na planie kwadrata z hełmem w kształcie spiczastego stożka i uroczym balkonikiem. Renesansowe są nie tylko formy, ale też umiarkowane podejście do ornamentacyjnego detalu, z którego charakterystyczne są zwłaszcza wszechobecne konchy, dwie kamienne półnagie kariatydy na tyłach i centralna, kamienna część fasady z kolumnami na dole i herbami rodowymi na górze. Bez kolorystycznego zarzutu jest też połączenie jasnego piaskowca z dość intensywnie czerwoną cegłą i ciemną blachą dachu. Prawdę powiedziawszy, całość podoba mi się nie mniej niż pałac w Leśnicy, a może nawet bardziej - jest to obiekt mniej monumentalny, ale ciekawszy i smaczniejszy.
Warto zwrócić uwagę na pozostałości z pałacowego folwarku tuż obok, a nawet więcej niż pozostałości - miejsce zachowało sporo charakteru dawnego gospodarstwa wiejskiego.
Sporo wiejskiego charakteru zachowało też samo osiedle, które jest jednym z najprzyjemniejszych na spacer już nie tylko wśród ościennych osiedli Wrocławia, ale w ogóle w całym mieście. Na spokojnych uliczkach - spokojnych, bo niewiele osób ma powód, by przez Pawłowice przejeżdżać - odnaleźć można sporo charakterystycznych, niskich, poniemieckich wiejskich budynków z charakterystycznymi okiennicami. Ulice takie jak Jeziorowa, gdzie występuje szczególne zagęszczenie tych domków, czy Starodębowa - faktycznie otoczona szpalerami imponujących dębów - to perełki, których człowiek nie spodziewa się odnaleźć na takich rubieżach.
Jakby komuś było mało parku z jego stawem, to na południu osiedla znajduje się jeszcze Staw Pawłowicki, zwany też Jeziorem Pawłowickim, poddany w ostatnich latach intensywnej rewitalizacji, wyposażony nawet we własną plażę i miejsce do grillowania; bardzo przyjemne i na pewno wartościowe dla mieszkańców miejsce.
Kronikarsko odnotować można stację kolejową i kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa - już ponad stuletni, bo z 1920 roku, ale też dość banalny, jeden z mniej interesujących przedwojennych kościołów całego miasta.
Zwykle na graniczne osiedla przeznaczam czasu aż nadto, tymczasem na Pawłowicach prędko pożałowałem, że nie wyjechałem z domu wcześniej, bo penetrując klimatyczne uliczki zastał mnie zmrok. Mogłem za to przynajmniej zobaczyć dzięki temu pałac podświetlony.
W ramach zakończenia dzielę się ciekawostką, że Pawłowice są jednym z może trzech osiedli Wrocławia, na które dojazd z moich Krzyków zajmuje najwięcej czasu. Mimo to uroczyście obiecuję sobie, że będę tam raz na jakiś czas wracał. To piękne miejsce, które broni honoru peryferii z niewysłowioną klasą.
Komentarze
Prześlij komentarz