Branford Marsalis: "Metamorphosen"
2009
W pewnym sensie odsłuch tego zdecydowanie dobrego jazzowego albumu jest bolesną sprawą. Branforda Marsalisa swojego czasu - a był to czas jeszcze dość wczesny na mojej drodze poznawania jazzu - bardzo polubiłem, włącznie z tym albumem. Mało który jazz XXI wieku spodobał mi się kiedykolwiek w równym stopniu. Dziś jestem w stanie zrozumieć, czemu Branford mi tak zaimponował, ale całościowo imponuje mi już dużo mniej.
Gość jest znakomitym saksofonistą, jednym z najlepszych ever, jeżeli patrzymy dość wąsko na samą technikę. To, z jaką wirtuozerią, precyzją i lekkością przemieszcza się po strukturze harmonicznej utworu, a jego utwory raczej nie mają prostej struktury, jest naprawdę mistrzowskie. Ma dość szeroką paletę możliwości, odnajdując się łatwo w delikatnych, melancholijnych balladach, w zdecydowanym, technicznym bopie i w nieco ostrzejszych i bardziej wyzwolonych klimatach. Wszystkie te oblicza na tym albumie prezentuje, we wszystkich na swój sposób jest świetny. Również kwartet ma klasowy, w szczególności pianistę Joeya Calderazzo. Ale moim zdaniem ten potencjał się tutaj mocno marnuje przez brak szerszej wizji, zbytnie trzymanie się bopowej tradycji i nawet nadmierną poprawność formalną. Wizją Marsalisa (i jego zespołu, bo tylko jeden utwór skomponował lider) jest jakby samo w sobie granie dopieszczonego, inteligentnego, wymagającego technicznie jazzu - mniej więcej takiego samego, co pół wieku temu, tylko akademicko poprawionego. Tylko to jeszcze mogłoby mieć jakiś cel. Będę już zgryźliwy, ale słyszę tu raczej tysiące godzin sumiennych ćwiczeń niż prawdziwą, szczerą potrzebę tworzenia muzyki.
Mimo wszystko to jest jazz na znakomitym poziomie wykonawczym, większość utworów jest formalnie interesująca, a pierwszy i ostatni kawałek to bardzo dobry, intensywny, wymagający post-bop. Podobają mi się też dwa dużo wolniejsze The Blossom of Parting i The Last Goodbye. Mój zarzut do albumu to niby trochę stare dobre "brakuje duszy", ale jednak tak bym tego nie ujął, żeby nie wprowadzić w błąd; bo ma ta muzyka i pasję, i klimat, i uczucia. Ale o ile w tle wydaje się to satysfakcjonujące, tak w uważnym odsłuchu odnoszę wrażenie, że nawet ta pasja, klimat i uczucia są efektem kalkulacji "za mocno wykształconych" muzyków. Chyba nie tędy droga w jazzie. Bardzo przyjemny album.
Komentarze
Prześlij komentarz