Stare Miasto: część I. Na najświetniejszym spacerze Wrocławia
Na drodze mojej wędrówki po wrocławskich osiedlach stanęło w końcu to najbardziej wyjątkowe ze wszystkich. Stare Miasto osiedlem jest właściwie tylko z administracyjnego punktu widzenia - w praktyce ciężko traktować je równorzędnie z Krzykami, Karłowicami, Maślicami czy Biskupinem. Nie jest to żadnym wyjątkiem w przypadku polskich, europejskich i zresztą większości wszystkich miast, ale odnotuję, że jest po prostu bijącym sercem Wrocławia, połączonym historią z pierwszymi latami jego istnienia i głównym, a wręcz prawie wyłącznym powodem, dla którego to miasto odwiedzane jest przez turystów. Obszar ten skupia w sobie - będę strzelał - ładne 90% naprawdę ekscytujących atrakcji miasta i zbliżoną część ciekawej gastronomii. Choć mieszka tu zaledwie kilka tysięcy wrocławian, to zapewne o każdej porze dnia (może poza okolicami świtu) przebywa na Starym Mieście więcej ludzi niż na którymkolwiek innym osiedlu Wrocławia. Z powodu tego wszystkiego obszar zwiedzania musiałem podzielić i to na aż dziewięć części, a zapewne wpis o każdej z nich będzie dłuższy niż wszystkie inne wpisy o osiedlach. I to mimo że nie będę się starał o aż tak dużą szczegółowość jak w ich przypadku - ten akurat obszar Wrocławia jest wszak znany dobrze i opisany w wielu miejscach, nie ma więc takiej potrzeby.
Na pierwszy ogień biorę najrozleglejszą, najbardziej podłużną i najbardziej południową z wydzielonych części: od południa zamkniętą fosą miejską, a od północy ulicami Nowy Świat, Kazimierza Wielkiego, Widok, Teatralną, Nową i Oławską (na wysokości Galerii Dominikańskiej, jako domknięcie fosy). Może trochę prościej - z grubsza między fosą a Kazimierza Wielkiego i jej przedłużeniami (z małym średnio znaczącym ubytkiem we wschodniej części). Tak zdefiniowany teren graniczy głównie z Przedmieściem Świdnickim, Szczepinem i resztą Starego Miasta; na mniejszej długości z Przedmieściem Oławskim i Nadodrzem.
Jest nią odcinek Promenady Staromiejskiej ciągnący się wzdłuż pozostałości miejskiej fosy pomiędzy szpalerami drzew. Niespełna dwukilometrowy spacer gwarantuje nie tylko towarzystwo różnorodnych gatunków drzew (za dnia przynoszących grę refleksów światła słonecznego, po zmroku rozświetlanych latarniami) i XIII-wiecznego umocnienia miasta, po którym dziś pływają kaczki i łabędzie, lecz również widoki na jedne z najpiękniejszych wrocławskich budowli. Szczególnie intensywne doznania estetyczne dostarcza odcinek pomiędzy Świdnicką a Krupniczą, obojętnie w którą stronę się idzie. Ja zwykłem kultywować tradycję rozpoczynania spaceru od Przejścia Oławskiego na wschodzie i kończenia w pobliżu placu Jana Pawła II na zachodzie, skąd można łatwo odbić do knajpianego królestwa ulic Pawła Włodkowica i św. Antoniego. W tym też układzie opowiem o założonym obszarze, co chwilę odbijając z Promenady w prawo.
Zaczynając więc na wschodzie niemal od razu zaczynamy po raz pierwszy i ostatni w trakcie tego spaceru wchodzić pod górę - na Wzgórze Partyzantów, wnoszące się na około 13 metrów (we Wrocławiu to sporo, miasto cierpi niestety na bardzo znikomą liczbę wzgórz). Po lewej stronie za fosą rozciąga się piękny, wiedeński z ducha widok na kamienice przy ulicy Podwale.
Zaraz za zakrętem w prawo odkrywamy haniebny stan tego miejsca. Wzgórze Partyzantów (od 1948 roku - wcześniej Wzgórze Sakwowe, Wzgórze Liebicha, Wzgórze Miłości) mieściło do początków XIX wieku bastion obronny, a później na wiele lat stało się ważnym ośrodkiem życia towarzyskiego miasta. Poza zachowaną do dziś kolumnadą zdobiła je imponująca wieża. Tej ostatniej unicestwiający cios zadała wojna, resztę najpierw dopadł socjalizm, a potem całkowicie wykończył kapitalizm. Wzgórze Partyzantów jest dziś jedną z największych hańb Wrocławia - od zawsze zaniedbane, kojarzące się z menelami, dziś właściwie zrujnowane, z zakazem wstępu na taras ze względów bezpieczeństwa. Podobno są plany rewitalizacji (jest początek roku 2020), ale mam wrażenie, że słyszę to, odkąd żyję.
A jednak - cztery lata po opublikowaniu tego artykułu Wzgórze Partyzantów, które bardzo szczęśliwie nazywane jest już Bastionem Sakwowym, wreszcie przeszło rewitalizację, dzięki czemu mogę dodać w tym miejscu niniejszy ustęp. Stało się z miejsca jedną z najbardziej reprezentatywnych, najbardziej eleganckich przestrzeni miejskich Wrocławia, zaopatrzone w kawiarnię i restaurację. Mam nadzieję, że za jakiś czas będę dodawał tu kolejną aktualizację, by pokazać odbudowaną wieżę.
Zaraz za zakrętem w prawo odkrywamy haniebny stan tego miejsca. Wzgórze Partyzantów (od 1948 roku - wcześniej Wzgórze Sakwowe, Wzgórze Liebicha, Wzgórze Miłości) mieściło do początków XIX wieku bastion obronny, a później na wiele lat stało się ważnym ośrodkiem życia towarzyskiego miasta. Poza zachowaną do dziś kolumnadą zdobiła je imponująca wieża. Tej ostatniej unicestwiający cios zadała wojna, resztę najpierw dopadł socjalizm, a potem całkowicie wykończył kapitalizm. Wzgórze Partyzantów jest dziś jedną z największych hańb Wrocławia - od zawsze zaniedbane, kojarzące się z menelami, dziś właściwie zrujnowane, z zakazem wstępu na taras ze względów bezpieczeństwa. Podobno są plany rewitalizacji (jest początek roku 2020), ale mam wrażenie, że słyszę to, odkąd żyję.
A jednak - cztery lata po opublikowaniu tego artykułu Wzgórze Partyzantów, które bardzo szczęśliwie nazywane jest już Bastionem Sakwowym, wreszcie przeszło rewitalizację, dzięki czemu mogę dodać w tym miejscu niniejszy ustęp. Stało się z miejsca jedną z najbardziej reprezentatywnych, najbardziej eleganckich przestrzeni miejskich Wrocławia, zaopatrzone w kawiarnię i restaurację. Mam nadzieję, że za jakiś czas będę dodawał tu kolejną aktualizację, by pokazać odbudowaną wieżę.
Po zejściu ze Wzgórza i kontynuacji spaceru za ulicą Piotra Skargi, począwszy od całkiem fajnego współczesnego pomnika Mikołaja Kopernika pod dużą wierzbą płaczącą, jest już dużo bardziej reprezentacyjnie. Promenada biegnie tu wzdłuż Parku Staromiejskiego, niewielkiej połaci mocno zaplanowanej zieleni, mającej swoje korzenie aż w XVIII wieku. Nie jest to na pewno najciekawszy park miasta, jest nieduży i zachowawczy, ale bardzo cenny, bo tak blisko rynku żadnego innego nie ma. Tuż przy wejściu od strony Promenady stoi rzeźba Amora na Pegazie z 1914 roku. Niedługo po publikacji tego artykułu Promenada dostała jeszcze jeden świetny punkt - hotel Altus Palace, który zlokalizowano w odrestaurowanym po latach ruiny Pałacu Leipzigera z lat 70. XIX wieku. Jeszcze bardziej potęguje reprezentacyjny charakter ścieżki; jego kamienny wykusz jest śliczny.
Na park spogląda Teatr Lalek, bombastyczny neobarokowy gmach, który swoją formę uzyskiwał na przełomie XIX i XX wieku, początkowo jako siedziba klubu kupieckiego. Przyciąga wzrok intensywną dekoracyjnością, wielkimi oknami o półkolistych zwieńczeniach i potężnymi kolumnami właściwie z każdej strony. Z architekturą teatru spójnie koresponduje masywne i dekoracyjne ogrodzenie parku.
Tuż za teatrem podziwiać można jeden z licznych na Starym Mieście ceglanych kościołów. Kościół Bożego Ciała to XV-wieczny następca starszego kościoła joannitów, istniejącego już na pewno w 1320. Bardzo harmonijna gotycka bryła z ładnymi maswerkami i o ślicznej fasadzie, podkreślającej bardzo znaczącą różnicę wysokości nawy głównej i naw bocznych, bardzo udanie ożywionej za pomocą drobnych akcentów niebieskiej farby. Raczej stonowane mimo barokowej nastawy i słabo doświetlone wnętrze ożywiają natomiast ceglane dekoracje krawędzi przęseł. Warto zwrócić uwagę na ołtarz, niezwykłe nieregularne sklepienia naw bocznych i płytę nagrobną joannitów. Nie jest to jakaś ścisła czołówka wrocławskich świątyń, ale jest niebagatelna.
W pobliżu kościoła można odnaleźć zabytkową konstrukcję z 1882 - Pogodynkę.
Jeszcze kawałek dalej na południe, tuż przy ulicy Podwale, gdzie Stare Miasto się kończy, a zaczyna Przedmieście Świdnickie i spektakularny dom handlowy Renoma, stoi mniej zabytkowy, bo odsłonięty w 2007 roku pomnik Bolesława Chrobrego na koniu. Za czasów niemieckich mieścił się tu pomnik cesarza Wilhelma I, nieco bardziej monumentalny.
Wracając bliżej Promenady - na północ od parku znajduje się spory budynek z brudnożółtej cegły, przez rzędy arkadowych okien i wieżę przypominający trochę neoromański kościół. Jest to jednak Wrocławskie Centrum SPA i takie przeznaczenie - kompleks pływalni i łaźni - budowla ta pełni nieprzerwanie od swoich początków, czyli od 1897 roku.
Stamtąd już bardzo blisko na Plac Teatralny, jedno z najbardziej reprezentacyjnych miejsc w całym Wrocławiu. Jest nim nie tylko przez bezpośrednie otoczenie wspaniałych kamienic, gmachu opery i hotelu Monopol, ale też dlatego, że wiele stąd widać w oddali. Na wschód - Wzgórze Partyzantów, na zachód - Narodowe Forum Muzyki, na południe - Renoma i Plac Kościuszki, na północ - rynek i Uniwersytet Wrocławski. Wrocław uderza tu swoim przepychem i architektonicznym bogactwem. Tym pierwszym szczególnie po zmroku, tym drugim za dnia.
Na skraju placu, za zielonym dziś budynkiem dawnego Gimnazjum Realnego z lat 1823-25, które ukończyło dwóch noblistów (Gerhart Hauptmann i Friedrich Bergius), warto zwrócić uwagę na budynek dawnej Słodowni Strzeż Się (sic) z XVI wieku, od końca XIX wieku kawiarnię i palarnię kawy, a obecnie siedzibę Mediateki.
Od kilku lat wrocławianie mogą się cieszyć częściowo odnowioną Kamienicą Sachsów, dawną siedzibą rodową kupieckiej rodziny, zbudowaną w 1873. To absolutna perła XIX-wiecznej architektury Wrocławia - intensywna, żywa, elegancka i harmonijna, ale bogato dekorowana. Te wykusze i balkony, dekoracje okien różnicowane według poziomu, balustradki na górze, detale - obłęd. Co ciekawe, za czasów niemieckich do 1935 roku na parterze mieściła się popularna kawiarnia i dziś również się mieści, w dodatku moim zdaniem najlepsza w mieście.
Odmienny architektonicznie, czerwonawy budynek naprzeciwko to dawny dom towarowy Juliusa Schottländera, fundatora Parku Południowego. Powstał w 1911, a smaczne połączenie elegancji z nowoczesnością i świeżością zachowuje aż do dziś. Ponadczasowy.
Estetykę placu dominuje jednak gmach opery wrocławskiej, rygorystycznie klasycystyczna, elegancka, uporządkowana bryła z lat 1840-41, przebudowana m. in. w 1872 (stąd rok na fasadzie). Repertuar jest dość zachowawczy i nie tak łatwo upolować inscenizację jakiegoś naprawdę wybitnego dzieła, ale warto to zrobić, bo wnętrze jest nie gorsze od powłoki zewnętrznej. Warto też spojrzeć na drewniany sufit monumentalnego balkonu.
Jeśli mowa o przepychu, to niewiele budowli w całym mieście może się równać z najsłynniejszym hotelem Wrocławia, Monopolem. W pełni odrestaurowany i funkcjonujący, ujawnia splendor neobarokizującej secesji. W swej fantazyjności i ornamentacyjnej intensywności niemal baśniowy, a jednak wciąż poważny i maksymalnie elegancki, przypomina mi nieco mediolańską Galerię Wiktora Emanuela II. Wzniesiono go w 1892 roku jako hotel połączony z domem handlowym o tej samej nazwie. Warto wspomnieć, że kręcono tu sporą część filmu Popiół i diament, jednego z najważniejszych i jednego z najgodniejszych uwagi w historii polskiego kina.
W tle Monopolu twardo i ciężko stoi obiekt w zupełnie innym stylu - kościół pod potrójnym wezwaniem św. Stanisława, św. Doroty i św. Wacława. Jest trochę zapomnianą świątynią na mapie Wrocławia: wciśnięty tyłem, stroną prezbiterium, w pierzeję ulicy Świdnickiej, z fasadą i wejściem w nieuczęszczanym zaułku, jakim jest ulica św. Doroty, przyciąga mało wiernych mimo bliskości centrum. Zwiedzając go podczas niedzielnej mszy (poza nabożeństwami jest zamknięty) naliczyłem zadziwiająco niską liczbę dziesięciu osób. Jest też nie do końca zadbany. To tymczasem jeden z bardziej fascynujących wrocławskich gotyckich kościołów. Budowano go stopniowo przez całą drugą połowę XIV wieku; do 1530 roku służył augustianom, a później franciszkanom. Od strony prezbiterium, nowszego niż reszta kościoła i wyraźnie węższego niż nawy, przejawia trochę ornamentacyjnego charakteru dzięki maswerkom i pinaklom, ale wszędzie indziej jest surowy, ciężki i enigmatyczny. Z boku hinpotyzuje masywnymi przyporami i rozległym stromym dachem, fasada jest niemal brutalnie surowa i dosadna. We wnętrzu konstrukcja halowa i duża dysproporcja pomiędzy niewielką szerokością a bardzo dużą wysokością i głębokością kościoła rodzi wrażenie w pewnym niezupełnym sensie klaustrofobiczne. Surowości nie dochowuje barokowa nastawa na czele ze sporym ołtarzem z początku XVIII wieku.
Kolejnym budynkiem w pierzei Świdnickiej jest bryła jeszcze kompletnie inna: dom towarowy Solpol, ukończony w 1993 roku, postmodernistyczny koszmarek, jeden z najbardziej znienawidzonych budynków we Wrocławiu, o którego wyburzeniu marzy wielu. Kiedyś byłem jednym z nich, dziś - choć nie kwestionuję, że Solpol koszmarkiem zdecydowanie jest - znalazłbym dziesiątki, jeśli nie setki budynków, modernizacji i rozwiązań urbanistycznych, które przeszkadzają mi w tym mieście bardziej, na czele z wieloma przejawami skrajnej nijakości wciskanej w reprezentacyjnych punktach. Nijakości, której Solpolowi zarzucić się za bardzo nie da. Szkoda, że nie stoi trochę gdzie indziej, to wszystko.
Po przejściu między Monopolem a operą, zanim jeszcze Plac Wolności ukaże się w pełnej krasie, po prawej stronie zobaczyć można dwa interesujące budynki. Ten ceglany to plebania kościoła, a otynkowany na biało - dom narodzin Maxa Borna, fizyka kwantowego, noblisty i wrocławianina.
Sam Plac Wolności to miejsce, w którym można zaczerpnąć wielki haust Wrocławia: pełne przestrzeni i wspaniałych widoków. Wszystko to stojąc w jednym miejscu: tył opery, fasady omówionych wyżej kościołów, Renoma, Monopol, Pałac Królewski, monumentalne budynki sądu i policji, wieża ratusza.
Od 2015 roku szczególnie jednak wpływa na panoramę placu wielki gmach Narodowego Forum Muzyki, głównego kompleksu sal koncertowych w mieście i jednego z najambitniejszych publicznych przedsięwzięć budowlanych i inwestycyjnych Wrocławia w obecnym stuleciu. W skali światowej oczywiście nie jest to jakiś przełomowy krok w architekturze (trochę wręcz można powiedzieć, że uważano, by nikogo nie uraził przesadnie awangardową formą - jest interesujący, ale raczej przystępny), ale Wrocław bardzo odświeżył. Przyciąga wzrok bardzo usilnie dzięki ogromnemu przeszkleniu wejścia głównego, pociągającym krzywiznom bryły i tłustemu złotemu "przeszyciu" od strony fosy. Nie mniej okazale prezentuje się monumentalne foyer i główna sala o międzynarodowym standardzie. Ja ten budynek w zasadzie uwielbiam.
Na biegnącym wzdłuż Placu Wolności odcinku Promenady znajdują się dwa pomniki o powiązanej tematyce: pomnik Ofiar Stalinizmu i pomnik Witolda Pileckiego (niedosłowny, przedstawiający oparty na wąskim odcinku krawędzi pierścień).
Tuż przy NFMie stoi wąski wolno stojący budyneczek, który jest fragmentem byłego skrzydła Pałacu Królewskiego. Mieści się w nim Muzeum Teatru, poświęcone w równym stopniu teatrowi, co osobie Henryka Tomaszewskiego (tancerza, reżysera teatralnego, założyciela i wieloletniego dyrektora Wrocławskiego Teatru Pantomimy). Może nawet w większym stopniu temu drugiemu. Średnio bogate i średnio ciekawe muzeum, jeżeli ktoś nie interesuje się na poważnie teatrem, ale darmowe. Darmowa już nie jest bardziej interesująca wystawa czasowa (aczkolwiek jej czas liczy sobie już parę lat, więc o niej wspominam), zbiór kilkuset rycin Francisco Goi i ich przeróbek w wykonaniu Salvadora Dalego.
Zachowała się do dzisiaj tylko część Pałacu Królewskiego, niegdyś jednego z najważniejszych budynków w mieście. Od strony Placu Wolności widoczny jest tył skrzydła centralnego i ogród; w najpełniejszej krasie ten żółty, reprezentujący spokojne oblicze baroku budynek ukazuje się od ulicy Kazimierza Wielkiego, skąd widać, jak wraz ze skrzydłami północno-wschodnim i północno-zachodnim pałac układa się w kształt litery "U". Ta estetyczna, choć nie spektakularna budowla zaczęła powstawać jeszcze za czasów habsburskich na początku XVIII wieku, ale pełnię swego piękna i znaczenia osiągnęła już za czasów pruskich, stając się rezydencją samego Fryderyka Wielkiego.
Już od ponad stu lat, od zakończenia I wojny światowej, Pałac pełni funkcje muzealne. Dziś mieści się tu Muzeum Historyczne, jedno z największych i najważniejszych muzeów w mieście, opowiadające historię Wrocławia od czasów pierwszego osadnictwa do końca XX wieku. Zasyp fascynujących eksponatów, prezentacje multimedialne i sporo tekstu sprawiają, że ciężko to muzeum dokładnie zwiedzić w jeden dzień, lepiej sobie to rozłożyć. Poza typowymi pomieszczeniami wystawowymi ogląda się też zrekonstruowane komnaty pałacowe z czasów Fryderyka Wielkiego.
Kontynuując spacer promenadą zaraz za NFM przekracza się ulicę Krupniczą, która zwłaszcza na skrzyżowaniu z ulicą Włodkowica prezentuje garść hipnotyzującej architektury, hipnotyzującej szczególnie za sprawą dwóch gmachów. Jednym z nich jest budynek Nowej Giełdy wzniesiony w 1867 roku, piękny i trochę mroczny. Drugi to kamienica Pokoyhof z połowy XIX wieku, reprezentująca dużo lżejsze i pogodniejsze oblicze już typowo angielskiego neogotyku, z urzekająco dekoracyjnym narożem. Na Krupniczej i w pobliżu podziwiać można jeszcze kilka ładnych kamienic.
Tuż za teatrem podziwiać można jeden z licznych na Starym Mieście ceglanych kościołów. Kościół Bożego Ciała to XV-wieczny następca starszego kościoła joannitów, istniejącego już na pewno w 1320. Bardzo harmonijna gotycka bryła z ładnymi maswerkami i o ślicznej fasadzie, podkreślającej bardzo znaczącą różnicę wysokości nawy głównej i naw bocznych, bardzo udanie ożywionej za pomocą drobnych akcentów niebieskiej farby. Raczej stonowane mimo barokowej nastawy i słabo doświetlone wnętrze ożywiają natomiast ceglane dekoracje krawędzi przęseł. Warto zwrócić uwagę na ołtarz, niezwykłe nieregularne sklepienia naw bocznych i płytę nagrobną joannitów. Nie jest to jakaś ścisła czołówka wrocławskich świątyń, ale jest niebagatelna.
Jeszcze kawałek dalej na południe, tuż przy ulicy Podwale, gdzie Stare Miasto się kończy, a zaczyna Przedmieście Świdnickie i spektakularny dom handlowy Renoma, stoi mniej zabytkowy, bo odsłonięty w 2007 roku pomnik Bolesława Chrobrego na koniu. Za czasów niemieckich mieścił się tu pomnik cesarza Wilhelma I, nieco bardziej monumentalny.
Wracając bliżej Promenady - na północ od parku znajduje się spory budynek z brudnożółtej cegły, przez rzędy arkadowych okien i wieżę przypominający trochę neoromański kościół. Jest to jednak Wrocławskie Centrum SPA i takie przeznaczenie - kompleks pływalni i łaźni - budowla ta pełni nieprzerwanie od swoich początków, czyli od 1897 roku.
Stamtąd już bardzo blisko na Plac Teatralny, jedno z najbardziej reprezentacyjnych miejsc w całym Wrocławiu. Jest nim nie tylko przez bezpośrednie otoczenie wspaniałych kamienic, gmachu opery i hotelu Monopol, ale też dlatego, że wiele stąd widać w oddali. Na wschód - Wzgórze Partyzantów, na zachód - Narodowe Forum Muzyki, na południe - Renoma i Plac Kościuszki, na północ - rynek i Uniwersytet Wrocławski. Wrocław uderza tu swoim przepychem i architektonicznym bogactwem. Tym pierwszym szczególnie po zmroku, tym drugim za dnia.
Na skraju placu, za zielonym dziś budynkiem dawnego Gimnazjum Realnego z lat 1823-25, które ukończyło dwóch noblistów (Gerhart Hauptmann i Friedrich Bergius), warto zwrócić uwagę na budynek dawnej Słodowni Strzeż Się (sic) z XVI wieku, od końca XIX wieku kawiarnię i palarnię kawy, a obecnie siedzibę Mediateki.
Od kilku lat wrocławianie mogą się cieszyć częściowo odnowioną Kamienicą Sachsów, dawną siedzibą rodową kupieckiej rodziny, zbudowaną w 1873. To absolutna perła XIX-wiecznej architektury Wrocławia - intensywna, żywa, elegancka i harmonijna, ale bogato dekorowana. Te wykusze i balkony, dekoracje okien różnicowane według poziomu, balustradki na górze, detale - obłęd. Co ciekawe, za czasów niemieckich do 1935 roku na parterze mieściła się popularna kawiarnia i dziś również się mieści, w dodatku moim zdaniem najlepsza w mieście.
Odmienny architektonicznie, czerwonawy budynek naprzeciwko to dawny dom towarowy Juliusa Schottländera, fundatora Parku Południowego. Powstał w 1911, a smaczne połączenie elegancji z nowoczesnością i świeżością zachowuje aż do dziś. Ponadczasowy.
Estetykę placu dominuje jednak gmach opery wrocławskiej, rygorystycznie klasycystyczna, elegancka, uporządkowana bryła z lat 1840-41, przebudowana m. in. w 1872 (stąd rok na fasadzie). Repertuar jest dość zachowawczy i nie tak łatwo upolować inscenizację jakiegoś naprawdę wybitnego dzieła, ale warto to zrobić, bo wnętrze jest nie gorsze od powłoki zewnętrznej. Warto też spojrzeć na drewniany sufit monumentalnego balkonu.
W tle Monopolu twardo i ciężko stoi obiekt w zupełnie innym stylu - kościół pod potrójnym wezwaniem św. Stanisława, św. Doroty i św. Wacława. Jest trochę zapomnianą świątynią na mapie Wrocławia: wciśnięty tyłem, stroną prezbiterium, w pierzeję ulicy Świdnickiej, z fasadą i wejściem w nieuczęszczanym zaułku, jakim jest ulica św. Doroty, przyciąga mało wiernych mimo bliskości centrum. Zwiedzając go podczas niedzielnej mszy (poza nabożeństwami jest zamknięty) naliczyłem zadziwiająco niską liczbę dziesięciu osób. Jest też nie do końca zadbany. To tymczasem jeden z bardziej fascynujących wrocławskich gotyckich kościołów. Budowano go stopniowo przez całą drugą połowę XIV wieku; do 1530 roku służył augustianom, a później franciszkanom. Od strony prezbiterium, nowszego niż reszta kościoła i wyraźnie węższego niż nawy, przejawia trochę ornamentacyjnego charakteru dzięki maswerkom i pinaklom, ale wszędzie indziej jest surowy, ciężki i enigmatyczny. Z boku hinpotyzuje masywnymi przyporami i rozległym stromym dachem, fasada jest niemal brutalnie surowa i dosadna. We wnętrzu konstrukcja halowa i duża dysproporcja pomiędzy niewielką szerokością a bardzo dużą wysokością i głębokością kościoła rodzi wrażenie w pewnym niezupełnym sensie klaustrofobiczne. Surowości nie dochowuje barokowa nastawa na czele ze sporym ołtarzem z początku XVIII wieku.
Kolejnym budynkiem w pierzei Świdnickiej jest bryła jeszcze kompletnie inna: dom towarowy Solpol, ukończony w 1993 roku, postmodernistyczny koszmarek, jeden z najbardziej znienawidzonych budynków we Wrocławiu, o którego wyburzeniu marzy wielu. Kiedyś byłem jednym z nich, dziś - choć nie kwestionuję, że Solpol koszmarkiem zdecydowanie jest - znalazłbym dziesiątki, jeśli nie setki budynków, modernizacji i rozwiązań urbanistycznych, które przeszkadzają mi w tym mieście bardziej, na czele z wieloma przejawami skrajnej nijakości wciskanej w reprezentacyjnych punktach. Nijakości, której Solpolowi zarzucić się za bardzo nie da. Szkoda, że nie stoi trochę gdzie indziej, to wszystko.
Po przejściu między Monopolem a operą, zanim jeszcze Plac Wolności ukaże się w pełnej krasie, po prawej stronie zobaczyć można dwa interesujące budynki. Ten ceglany to plebania kościoła, a otynkowany na biało - dom narodzin Maxa Borna, fizyka kwantowego, noblisty i wrocławianina.
Sam Plac Wolności to miejsce, w którym można zaczerpnąć wielki haust Wrocławia: pełne przestrzeni i wspaniałych widoków. Wszystko to stojąc w jednym miejscu: tył opery, fasady omówionych wyżej kościołów, Renoma, Monopol, Pałac Królewski, monumentalne budynki sądu i policji, wieża ratusza.
Od 2015 roku szczególnie jednak wpływa na panoramę placu wielki gmach Narodowego Forum Muzyki, głównego kompleksu sal koncertowych w mieście i jednego z najambitniejszych publicznych przedsięwzięć budowlanych i inwestycyjnych Wrocławia w obecnym stuleciu. W skali światowej oczywiście nie jest to jakiś przełomowy krok w architekturze (trochę wręcz można powiedzieć, że uważano, by nikogo nie uraził przesadnie awangardową formą - jest interesujący, ale raczej przystępny), ale Wrocław bardzo odświeżył. Przyciąga wzrok bardzo usilnie dzięki ogromnemu przeszkleniu wejścia głównego, pociągającym krzywiznom bryły i tłustemu złotemu "przeszyciu" od strony fosy. Nie mniej okazale prezentuje się monumentalne foyer i główna sala o międzynarodowym standardzie. Ja ten budynek w zasadzie uwielbiam.
Na biegnącym wzdłuż Placu Wolności odcinku Promenady znajdują się dwa pomniki o powiązanej tematyce: pomnik Ofiar Stalinizmu i pomnik Witolda Pileckiego (niedosłowny, przedstawiający oparty na wąskim odcinku krawędzi pierścień).
Tuż przy NFMie stoi wąski wolno stojący budyneczek, który jest fragmentem byłego skrzydła Pałacu Królewskiego. Mieści się w nim Muzeum Teatru, poświęcone w równym stopniu teatrowi, co osobie Henryka Tomaszewskiego (tancerza, reżysera teatralnego, założyciela i wieloletniego dyrektora Wrocławskiego Teatru Pantomimy). Może nawet w większym stopniu temu drugiemu. Średnio bogate i średnio ciekawe muzeum, jeżeli ktoś nie interesuje się na poważnie teatrem, ale darmowe. Darmowa już nie jest bardziej interesująca wystawa czasowa (aczkolwiek jej czas liczy sobie już parę lat, więc o niej wspominam), zbiór kilkuset rycin Francisco Goi i ich przeróbek w wykonaniu Salvadora Dalego.
Zachowała się do dzisiaj tylko część Pałacu Królewskiego, niegdyś jednego z najważniejszych budynków w mieście. Od strony Placu Wolności widoczny jest tył skrzydła centralnego i ogród; w najpełniejszej krasie ten żółty, reprezentujący spokojne oblicze baroku budynek ukazuje się od ulicy Kazimierza Wielkiego, skąd widać, jak wraz ze skrzydłami północno-wschodnim i północno-zachodnim pałac układa się w kształt litery "U". Ta estetyczna, choć nie spektakularna budowla zaczęła powstawać jeszcze za czasów habsburskich na początku XVIII wieku, ale pełnię swego piękna i znaczenia osiągnęła już za czasów pruskich, stając się rezydencją samego Fryderyka Wielkiego.
Już od ponad stu lat, od zakończenia I wojny światowej, Pałac pełni funkcje muzealne. Dziś mieści się tu Muzeum Historyczne, jedno z największych i najważniejszych muzeów w mieście, opowiadające historię Wrocławia od czasów pierwszego osadnictwa do końca XX wieku. Zasyp fascynujących eksponatów, prezentacje multimedialne i sporo tekstu sprawiają, że ciężko to muzeum dokładnie zwiedzić w jeden dzień, lepiej sobie to rozłożyć. Poza typowymi pomieszczeniami wystawowymi ogląda się też zrekonstruowane komnaty pałacowe z czasów Fryderyka Wielkiego.
Kontynuując spacer promenadą zaraz za NFM przekracza się ulicę Krupniczą, która zwłaszcza na skrzyżowaniu z ulicą Włodkowica prezentuje garść hipnotyzującej architektury, hipnotyzującej szczególnie za sprawą dwóch gmachów. Jednym z nich jest budynek Nowej Giełdy wzniesiony w 1867 roku, piękny i trochę mroczny. Drugi to kamienica Pokoyhof z połowy XIX wieku, reprezentująca dużo lżejsze i pogodniejsze oblicze już typowo angielskiego neogotyku, z urzekająco dekoracyjnym narożem. Na Krupniczej i w pobliżu podziwiać można jeszcze kilka ładnych kamienic.
Po przejściu przez Krupniczą i wejściu pomiędzy Nową Giełdą a Pokoyhofem dostajemy się na jedną z moich ulubionych ulic w całym Wrocławiu. To ulica Pawła Włodkowica, która za czasów niemieckich biegła wzdłuż wewnętrznej części murów miejskich. Dziś znana jest z żydowskich konotacji (znajduje się tu siedziba gminy żydowskiej, wszystkie - czyli dwie - wrocławskie synagogi i parę lokali nawiązujących do żydowskich klimatów) oraz pięknej architektury.
Szczególnie godną uwagi perełką jest tzw. Pałac Ballestremów, rozległa kamienica o faktycznie pałacowym wdzięku, będącego efektem przebudowy wcześniejszego budynku w ostatnich latach XIX wieku. Romańska baza w fascynujący sposób zgrywa się z elementami secesyjnymi i neogotyckimi, oczarowuje niesymetryczny układ okien, a czysta jasnożółta elewacja wyróżnia budynek z daleka.
Swoistym dopełnieniem ulicy Włodkowica jest równoległa i jednocześnie prostopadła do niej ulica św. Antoniego. Jest trochę bardziej mroczna - o znacznie wyższej zabudowie i nie aż tak zadbana - ale nie mniej klimatyczna, szczególnie wieczorem.
Jednym z kilku łączników między jedną a drugą ulicą jest Pasaż Pokoyhof, patio z charakterystycznej białej cegły, w którym mieści się kilka knajp.
Również kilka połączeń jest między św. Antoniego a ulicą Ruską. Jednym z nich jest Pasaż Niepolda, znany w całym mieście jednoznacznie z nocnego życia klubowego o patologicznych znamionach. Jednocześnie jest to jednak całkiem zgrabny kawałek architektury.
Wyjątkowe jest nieco bardziej oddalone od centrum przejście, w którym mieści się klimatyczna Galeria Neonów, kolekcja zabytkowych jaskrawych wrocławskich szyldów z czasów PRLu.
Ulica Ruska i równoległa ulica św. Mikołaja, dużo bardziej ruchliwe, nie są tak przyjemne jak dwie powyższe, ale również posiadają swoisty klimat i wiele kamienic z ogromnym potencjałem, które wołają o renowację.
Przy ostatnim odcinku fosy powstaje estetyczna inwestycja mieszkaniowa "Lofty przy fosie".
Ten region Starego Miasta wieńczy gotycki budynek Arsenału Miejskiego o XV-wiecznych korzeniach, doprowadzony do obecnego kształtu dopiero na początku XVII wieku, ciężka i klimatyczna ceglana budowla pokryta bluszczem. Mieści się tam jedno z ciekawszych muzeów Wrocławia, Muzeum Archeologiczne, w którym poprzez mnóstwo eksponatów poznać można dzieje regionu od czasów najstarszych śladów człowieka. Spośród wielu interesujących obiektów najbardziej pobudzającym jest tzw. Baran z Jordanowa, gliniana figurka neolityczna znaleziona w Jordanowie Śląskim niedaleko Ślęży, datowana na 3400 r. p.n.e.
W Arsenale mieści się również Muzeum Militariów. Zbiory są imponujące, choć muzeum działa trochę na zasadzie prostej ekspozycji: brakuje dobrze poprowadzonej opowieści, po prostu jakiegoś tekstowego wciągnięcia odbiorcy w ten świat. Sala z bronią dawną - tą, która mnie interesuje zdecydowanie najbardziej, bo jest najładniejsza, a estetyka w broni interesuje mnie niemal sama estetyka - jest dość skromna. Nawet w niej zdążyłem jednak zawiesić oko na kilkunastu prześlicznych przedmiotach do robienia krzywdy ludziom lub bronienia się przed nią. W większej części, dotyczącej broni XIX-wiecznej i XX-wiecznej, szczególnie godna podziwu jest kolekcja hełmów.
Czujni wrocławianie musieli zauważyć, że czegoś w moim opisie zabrakło. Na sam koniec zostawiłem sobie bowiem kwestię tzw. Dzielnicy Czterech Świątyń (nazywanej też Dzielnicą Czterech Wyznań czy Dzielnicą Wzajemnego Szacunku), która mieści się w obrębie opisywanego przeze mnie obszaru. Nie jest to sensu stricto dzielnica administracyjna, a niewielki obszar, na którym mieszczą się cztery czynne świątynie czterech różnych wyznań: protestantyzmu (konkretniej luteranizmu, a jeszcze konkretniej kościoła ewangelicko-augsburskiego), prawosławia, katolicyzmu i judaizmu. By zwiedzić je wszystkie, nie trzeba przejść nawet kilometra.
Protestantyzm reprezentuje Kościół Opatrzności Bożej między Placem Wolności a ul. Kazimierza Wielkiego, w bliskim sąsiedztwie Pałacu Królewskiego. Ten niewielki, wąski, barokowy i elegancki budynek powstał dokładnie w połowie XVIII wieku. Na jego estetykę w równym stopniu wpływa zgrabna architektura i detal, co pogodna, kremowo-złota kolorystyka. Wnętrze jest jeszcze bardziej kremowe, złotawe i niebiańskie - sala o owalnym kształcie reprezentuje przedziwny barok, bo pełen skromności i czystości. Szczególnie piękne są organy.
Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że w Dzielnicy Czterech Świątyń świątyń jest tak naprawdę pięć - w tym samym podwórzu mieści się druga z dwóch wrocławskich synagog, niepozorna, nieprzypominająca świątyni Mała Synagoga. Samo podwórze jest zresztą bardzo klimatyczne.
Katolicyzm ma swojego reprezentanta w Kościele św. Antoniego, od którego nazwę wzięła ulica, przy której stoi, wciśnięty w jej szczelną pierzeję. Z racji tego wciśnięcia kościół z zewnątrz to głównie fasada - klasycznie barokowa, pokryta jasnoniebieską farbą. Barokowe jest również dość kameralne wnętrze, zarówno w architekturze, jak i w nastawie z imponującym ołtarzem na czele. Lokalizacja i kameralność wnętrza czyni z niego jeden z bardziej klimatycznych kościołów w mieście.
Akcent prawosławny w końcu znaleźć można przy ul. św. Mikołaja w postaci katedry prawosławnej, zwanej Soborem Narodzenia Przenajświętszej Bogurodzicy. To świątynia najmniej związana z praktykowanym w niej wyznaniem. Gotycki budynek o charakterystycznej, wysokiej wieży ze stromym hełmem i przyciągającym wzrok pozłacanym Zegarze Kluskowym, powstała jako katolicki kościół św. Barbary na przełomie XV i XVI wieku, by już w 1526 roku przejść w ręce protestantów. Dopiero w 1963 roku została oddana na użytek Kościoła prawosławnego. We wnętrzu surowość katolickiego gotyku dawnego kościoła miesza się z barwnością i orientalizmem wyposażenia i malowideł w prawosławnym stylu.
Podsumowania są chyba zbędne: rozumie się samo przez się, że ten region miasta jest jednym z najciekawszych i najgodniejszych uwagi, a choć nie cieszy się aż taką popularnością jak centralne Stare Miasto, to co najwyżej nieznacznie ustępuje mu atrakcyjnością. Na koniec mogę tylko zaznaczyć, że promenadę koniecznie powinno się przejść również po zmroku, kiedy znacząco zmienia swoją atmosferę. Finalizuję więc wpis kilkunastoma wieczornymi zdjęciami.
Komentarze
Prześlij komentarz