Heinrich Ignaz Franz Biber: Sonaty Misteryjne

1676 / wykonanie: John Holloway, Davitt Moroney, Tragicomedia, 1989

Rozwlekły, ale bardzo przystępny cykl sonat skrzypcowych poświęconych tajemnicom różańcowym, słynny z bogatego wykorzystania przez kompozytora skordatury, potrzebnej tutaj, by opierając się na barokowych schematach zróżnicować każdą sonatę pod kątem danego wydarzenia z życia Jezusa i Marii. Jest to więc próba stworzenia programowej muzyki instrumentalnej w XVII wieku, co samo w sobie jest interesujące, bo tak na poważnie takie podejścia pojawiły się przecież dopiero w dobie romantyzmu. Trzeba przyznać, że Biberowi udaje się to tak pół na pół: choćby w tajemnicach zwiastowania, narodzenia, ofiarowania, modlitwy w Ogrójcu, ukrzyżowania czy zesłania Ducha Świętego da się bardzo łatwo odnaleźć silne powiązanie z inspiracją i bywa to powiązanie wyśmienicie kunsztowne. Te sonaty są najlepsze, bywają znakomite. Często natomiast ciężko je odszukać, a muzyka zdaje się po prostu przyjemnym barokiem o formie z tanecznymi korzeniami, zwłaszcza w sonatach majorowych (a przyjęcie skali majorowej przy biczowaniu i koronowaniu cierniem jest cokolwiek zaskakujące, chociaż w sumie biczowanie się udało).

Abstrahując od różańca, to jest to muzyka zupełnie inna niż choćby sonaty skrzypcowe Bacha, nie tylko ze względu na silnie zaznaczoną obecność basso continuo. Ekspresyjna bywa bardzo rzadko (poza ukrzyżowaniem nie pamiętam jakichś naprawdę cięższych akcentów), jest bardzo kameralna, spokojna i przeważnie dość tajemnicza, co jest mniej dosłowną, ale jakby nie patrzeć dosadną korespondencją z programem cyklu. Wirtuozerii jest tu więcej we wspomnianej skordaturze, łączonych dźwiękach i niezbędnym wyczuciu barwy, a bardzo mało w szybkości i melodycznej ekwilibrystyce. Biber nie spieszy się, precyzyjnie stawia dźwięki, przeciąga sonaty w niekończącym się kołysaniu harmonii. Momentami jest to muzyka trochę zbyt kameralna do poświęcania jej całej uwagi, ale nieprzerwanie napełnia pomieszczenie łagodną, acz enigmatyczną atmosferą.

Jeśli już nie cały ponad dwugodzinny cykl, to przynajmniej podsumowującą go, niepoświęconą żadnej tajemnicy, dziewięciominutową passacaglię trzeba usłyszeć. Ten intymny, ascetyczny, bezkresnie nastrojowy, głęboko emocjonalny, melancholijny i piękny fragment muzyki byłby jednym z najlepszych nawet w repertuarze Bacha, nie mówiąc o jakimś Händlu czy Vivaldim. Nie wiem zresztą, czy jakiegokolwiek innego barokowego kompozytora jestem w stanie postawić wyżej niż Bibera, mimo że mało się dziś o nim pamięta.


8.0/10

Komentarze