Andrzej Żuławski: "Opętanie"
Imponujący, autorski, frenetyczny, artystyczny, symbolistyczny, odważny film, który posiłkując się rozmaitymi nurtami - dramatem małżeńskim, thrillerem psychologicznym, body horrorem, horrorem demonicznym, kinem surrealistycznym - staje się czymś doprawdy osobnym, co od pierwszych kadrów wprowadza zamieszanie i stawia znak zapytania przy własnej tożsamości, by stopniowo doprowadzać je do maksimum.
Zapamiętam dzieło Żuławskiego z wielu rzeczy, ale chyba w szczególności właśnie z mistrzowsko zaburzonej logiki diegezy. Wychodząc z pozycji dramatu małżeńskiego, "Opętanie" wywołuje natychmiastowo logiczne podejście do swojej fabuły i świata przedstawionego, a jednocześnie od razu się tej logice wymyka. Początkowo delikatnie, przez niedopowiedzenia, których szybko robi się trochę za wiele - wkrótce również przez nienormalnie zachowujące się postacie, których nie tylko gesty, ruchy i wyrazy twarzy (spektakularna rola Isabelle Adjani, niczego sobie Sam Neill), ale też czyny i decyzje są mocno uteatralizowane, przez kreację sztucznego, opuszczonego świata bez w pełni prawdziwych ludzi; w końcu przez ekscentryczną, nerwową oprawę audiowizualną. Aż do spektakularnych ostatnich sekwencji Żuławski utrzymuje ten obraz ciągle (mimo wplecenia elementów nadprzyrodzonych, które zresztą nie domagają się jakoś apodyktycznie dosłownego odbioru) gdzieś pomiędzy prawdą a jawnym absurdem, by dopiero na końcu uciec się do somnambulicznego surrealizmu i zmusić do prób interpretacji. Znam to z najlepszych filmów Lyncha, który robił to ostatecznie lepiej, ale po pierwsze filmy Lyncha są późniejsze, a po drugie Żuławski robi to w inny sposób, łagodniej, niemal do końca zwlekając z rozsunięciem zasłon.
Duża część jakości filmu wynika ze sposobów tego zaburzania. Niezwykłe jest choćby to, jak reżyser wykreował zimny, opustoszały, niezrozumiały świat mimo osadzenia akcji w konkretnym mieście na konkretnych ulicach. Niezwykłe jest precyzyjne, teatralne, nienaturalne, czasem wręcz geometryczne kadrowanie, które przyczynia się do poczucia sztuczności, a jednocześnie po prostu cieszy oko (i wprowadza dysonans na jeszcze jednej płaszczyźnie, bo film jest piękny, mimo że oprócz kobiet przedstawia głównie obrazy brzydoty). Fantastyczny bywa pełen rozmachu, długi, prawie spersonifikowany ruch kamery, który przypomina mi momentami Angelopoulosa czy wręcz Tarra, choć ma przeciwstawny ich technikom temperament.
Nie tylko konstrukcja, ale i wymowa mocno przywodzą mi na myśl Lyncha. Możliwe są, a nawet praktycznie niezbędne (i z powodzeniem paralelne z innymi), interpretacje odnoszące się do żelaznej kurtyny, ale "Opętanie" to chyba jednak przede wszystkim ekspresjonistyczny krzyk o rozpadzie małżeństwa, psychologicznych konsekwencjach zdrady i patologiach w relacjach damsko-męskich. Motyw doppelgängerów (i znowu Lynch!) jestem skłonny potraktować jako cyniczne stwierdzenie Żuławskiego na temat ponadczasowych reguł rynku matrymonialnego.
Jeśli mógłbym coś "Opętaniu" zarzucić, a mogę, to to, że będąc wprawdzie kinem bardzo ekspresyjnym, niedosłownym, burzliwym - oddziałuje wciąż zanadto intelektualnie, a za mało poprzez atmosferę, którą czułem tu albo za delikatną, albo za krótko. To w sumie zarzut bardzo duży, ale trzeba przyznać, że Żuławski to intensywnie wynagradza - jakością wizualną, potężnym napięciem z pogranicza Erosa i Tanatosa, "atmosferą logiki". Wrócę do niego na pewno i zweryfikuję ocenę, póki co wybieram tę hojniejszą.
8.0/10
Komentarze
Prześlij komentarz