Lucian Freud: "Odbicie, autoportret"

olej na płótnie / 1985 / Irish Museum of Modern Art, Dublin

Portrecista-rzemieślnik stara się jak najlepiej oddać wygląd osoby, którą uwiecznia na płótnie. Portrecista-artysta jest w stanie na płótnie ukazać duszę tej osoby. Stąd najlepsze portrety są często ponadcielesne, oniryczne, rozmyte i kierujące uwagę na aspekty niematerialne, od materii w jej dosłowności odwracające uwagę. Lucian Freud to ciekawy paradoks: był bez wątpienia wybitnym portrecistą i jego portrety natychmiast skłaniają, by przedstawioną twarz rozpatrywać w kontekście nie tylko wizualnym. A jednocześnie są to jedne z najbardziej cielesnych obrazów w historii, mięsistych wręcz. Wnuk legendarnego psychoanalityka posiadł sztukę podróżowania do wnętrza człowieka poprzez brutalne, naturalistyczne odmalowywanie jego ciała. Zwierciadłem duszy przestają być u niego oczy, a zaczyna skóra i mięśnie.

Tak się w dodatku złożyło, że idealnym modelem do techniki portretowej Luciana Freuda był Lucian Freud, obdarzony niepiękną, ale niezwykle wyrazistą i mroczną fizjonomią. A więc autoportret musiał być świetny. Każda z nieskończonych bruzd, krzywizn i przebarwień na twarzy i torsie malarza wydaje się niemal spersonifikowana, opowiadająca osobną historię samotności, cierpienia, nerwów, rozczarowania i innych odcieni mroku, które złożyły się dziś na twardą, chłodną, surową całość. Twarz portretowanego jest tu odpowiednikiem posępnej psychoanalitycznej powieści.


Zostało tu uzyskane za pomocą wyśmienitej techniki, prawdziwego kunsztu, o jaki w późnym XX wieku naprawdę już było ciężko, o ile obraz nie miał być naśladownictwem starych mistrzów. Portrety Freuda nie przypominają zbyt mocno żadnego wcześniejszego malarstwa, a zarazem wymagają znakomitego panowania nad światłocieniem i chromatyką. Tym znakomitszego, że artysta nie prowadzi gry nieskończoności subtelności, że jego barwy się nie zlewają, lecz występują obok siebie w wyraźnym oddzieleniu i w stosunkowo dużych połaciach. Wniknięcie w ten obraz, zbliżenie się do niego, sprawia szybko, że przestajemy widzieć ciało, a zaczynamy widzieć farbę.

Nie psuje to efektu, zwiększa go. Ostatecznie przedstawiona postać wydaje się jednocześnie bardzo prawdziwa, naturalistyczna, obscenicznie wręcz realna, a jednak jednocześnie ulepiona z jakiegoś materiału, z farby czy bardziej jakiejś plasteliny. I może to jest finał psychologicznej podróży tego portrecisty: przebić się do wnętrza, by odkryć, że nic tam nie ma, a człowiek jest tylko zbitką materii. Czy taka konstatacja zaszła u Freuda, czy nie, to jej posępna wymowa również by do tej postaci i do jej twórczości pasowała. Doprawdy bardzo to wszystko harmonijne.


8.0/10

Komentarze