Klecina. Osiedle z cegły i cukru

Równie łatwo zgodzić się ze zdaniem, że każde osiedle Wrocławia jest inne, co ciężko jednoznacznie podpisać się pod teoretycznie równoznacznym stwierdzeniem, iż każde jest wyjątkowe. Są wśród nich takie, które choć wprawdzie mają swoje cechy odróżniające od pozostałych, to całościowo zdają się miejscami tak nijakimi i trudnymi do skojarzenia z czymkolwiek wyrazistym, że słowo "wyjątkowość" zatrzymuje się przy nich w gardle. Szczęśliwie to właśnie są - paradoksalnie - wyjątki na mapie miasta, bo większość osiedli ma jakiś swój topos, na bazie którego byłoby w stanie stworzyć własny herb lub godło; nawet jeśli topos ten jest ukryty w istocie miejsca nieco głębiej niż na przykład poniemieckie wille na Borku. Dobrym przykładem jest tu Klecina - ościenne i na pierwszy rzut oka nieco generyczne osiedle - która przynajmniej mi kojarzy się z dwoma słowami na literę "c".

Klecina była jedną z bogatszych podwrocławskich wsi, po niemiecku zwaną Klettendorf, której historia sięga co najmniej XIV wieku. Okres szczególnego bogactwa rozpoczęło powstanie cukrowni, która funkcjonowała tu od 1839 aż do 1994 roku. W międzyczasie, w 1951, wieś trafiła w obręb granic Wrocławia. Jest jednym z osiedli, które można traktować jako południowo-zachodni narożnik miasta. Na północy graniczy dziś z Oporowem, oddzielona od niego pasem jeszcze niezabudowanych działek, a na wschodzie z Krzykami i Partynicami - wzdłuż rzeki Ślęzy. Od południa i zachodu nie ma już Wrocławia. Co ciekawe, na granicy miasta kilkanaście lat temu powstał kompleks handlowy z Auchan w roli głównej i teraz można wchodzić i wychodzić z Wrocławia, spacerując jedynie po Media Markcie, Leroy Merlin, Auchan czy Decathlonie. To - przynajmniej na ten moment - największe, jeśli nie jedyne tego typu kuriozum w mieście.

Moje związki z Kleciną są stosunkowo silne, choć nigdy tam nie mieszkałem, nie uczyłem się, nie pracowałem i właściwie w żaden sposób nie spędzałem czasu: przeważnie tylko przejeżdżałem. Przejeżdżałem za to sporo, a poza tym sporo się na to osiedle napatrzyłem. Widzę je w oddali codziennie z okien swojego mieszkania, widzę je z bliska za każdym razem, gdy idę na spacer wzdłuż rzeki Ślęzy, która odgranicza Klecinę od Krzyków. Lata takiej relacji na odległość sprawiły, że zacząłem odczuwać do osiedla pewną dozę sympatii, choć kiedyś kojarzyło mi się z mało atrakcyjnym końcem świata. Choć jest to sympatia pomieszana z odrobiną zniechęcenia: niedawny intensywny rozwój tego miejsca sprawił, że nie radzi sobie ono z niewspółmiernie dużym do swoich ciasnych, post-wiejskich uliczek ruchem samochodowym i w godzinach szczytu robi się trochę piekielne.


Klecina jest osiedlem dość specyficznym. Nie zatraciła zupełnie swojego wiejskiego charakteru, tak jak choćby sąsiednie Partynice czy Oporów, ale jeszcze dalej jej do typowego wiejskiego granicznego osiedla, jakich dużo na północy i zachodzie miasta. Zachowało się sporo przedwojennych domostw, spora część powierzchni osiedla to pola uprawne, a jego centrum - dziś Rondo Cukrowników - ma jeszcze kawałek charakteru głównego wiejskiego placu. Jest to jednak już wszystko rozrzedzone mnóstwem gęstej współczesnej zabudowy mieszkalnej, nowoczesnych sklepów i punktów usługowych; od jakiegoś czasu stoi tu nawet biurowiec. W północnej części osiedla, przy Ślęzy, jak na drożdżach powstają kolejne osiedla deweloperskie.






Moja brama na Klecinę to most na Ślęzie na ulicy Wałbrzyskiej, zaraz za Parkiem Klecińskim, który wbrew powszechnej świadomości położony jest tak naprawdę na Partynicach. Po drugiej stronie rzeki, już na Klecinie, też jest jednak kawałek zielonego terenu (w dniu zwiedzania białego), który być może przerodzi się kiedyś w drugą część parku. Póki co mamy tu "przyrodniczy pomnik historii": zespół dwunastu dębów, zasadzonych dla uhonorowania polskich oficerów, zamordowanych w 1940 roku na rozkaz Stalina. Nie miałbym w sumie nic przeciwko, żeby oddawanie czci polskiej historii częściej polegało na sadzeniu nowych drzew. Dębom towarzyszy kapliczka z figurą Matki Boskiej.









Niedaleko stamtąd, na uboczu mieszkalnej części osiedla, odnaleźć można budynki dawnej potężnej cukrowni z 1839 roku. To tylko resztki, pozostawione tu podczas rozbiórki dużo większego kompleksu w 1997. Najbardziej estetyczny jest zdecydowanie budynek administracji cukrowni z charyzmatyczną wieżą zegarową, echo ceglanego ogromu przemysłowego, jakim niegdyś szczyciła się Klecina. Dziś w rękach PZU i bez pomysłu na zagospodarowanie, prosi się o wykorzystanie tak, by mogli z niego korzystać mieszkańcy.




Na cześć tej przeszłości niekwestionowane centrum (choć bynajmniej nie środek) osiedla zostało nazwane Rondem Cukrowników. Również tutaj dominuje ceglana estetyka, lecz tym razem mowa już nie o zaniedbanych budynkach przemysłowych, a o zadbanym kościele NMP Królowej Polski z 1905 roku. Przed II wojną światową była to świątynia ewangelicka i właśnie z protestanckim stylem kojarzy mi się ta wersja neogotyku. Jest to budowla bardzo "porządna", harmonijna, uporządkowana, pełna symetrii, dopracowana i po prostu bardzo ładna, choć brakuje mi w niej odrobinę finezji i klimatu; jej dekoracyjność ma w sobie coś surowego. Tak czy inaczej niewiele granicznych osiedli Wrocławia może się poszczycić taką budowlą. Przyciąga wzrok strzelistą wieżą na planie kwadratu, zwieńczoną mocno wydłużonym ostrosłupowym hełmem ze złotą kulą na szczycie. Wnętrze jest pewnym zaskoczeniem: wydaje się należeć do dużo mniejszego kościoła i ani śladu w nim cegły, zamienionej na biele, beże i złoto.









Pół kilometra od kościoła można odnaleźć parafialny cmentarz, naturalnie również z ewangelicką przeszłością - niezbyt wyróżniającą się czymkolwiek, ale przynajmniej ładnie obsadzoną drzewami nekropolię.




Klecina jest częścią jednego z moich ulubionych miejsc we Wrocławiu - wałów nad Ślęzą. Jako że od strony Kleciny jest tu już trochę zabudowy i będzie jeszcze więcej, to zdecydowanie wolę włóczyć się po drugiej, "swojej" stronie rzeki, co nie zmienia faktu, że i od tej strony to świetne miejsce spacerowe.





Jest to mimo wad stosunkowo miłe, wypośrodkowane miejsce do życia, jeśli tylko machnie się ręką na codzienną dawkę tysięcy aut przewijających się przez ulice Wałbrzyską i Czekoladową, jadących na zakupy i z powrotem do ogromnego kompleksu handlowego w Bielanach Wrocławskich, a od niedawna również na ruch generowany przez mieszkańców. Tereny nad rzeką, bliskość parku, trochę zabytkowej zabudowy, ostatnio sporo sklepów i usług, parę knajp, bliskość pętli tramwajowej, możliwość przejścia się do wspomnianych centrów nawet na piechotę, a poza głównymi ulicami sporo spokoju to obszerny zestaw zalet - choć na mój gust ta główna wada czasami nad nimi przeważa i przeważać będzie chyba coraz bardziej. Tak czy inaczej to sensowna komórka miasta, która nie jest może estetycznym mistrzostwem świata, ale - nie tylko za sprawą cegły i cukru - dysponuje charakterem.

Komentarze