Belgian Blond Ale / 6,6%
Z jedynej jak dotąd podróży do Belgii zapamiętałem wiele, a między innymi wszechobecność Leffe, porównywalną tylko do słynnej wszechobecności Guinnessa na Irlandii. W każdym lokalu, gdzie nie specjalizowano się w piwie, zawsze było do wyboru chociaż to Leffe, piwo dużo bardziej niż przyzwoite jak na bądź co bądź masowego koncerniaka. Nawet na ratebeerze, portalu skupiającym przecież głównie geeków i terytoria przyległe, na którym najwięcej ocen mal koneserski Rochefort 10 (przebijając o kilkanaście głosów Guinnessa), Leffe Blonde jest i tak 36. najczęściej ocenianym piwem świata. Spontanicznie widząc je na półce (mimo że widziałem zawsze) postanowiłem ocenić obie wersje w warunkach degustacyjnych.
Głębokie złoto, dobra piana, klarowne. Zapach to belgijski arcystandard: słodkawe owocowe estry, delikatny przyjemny alkohol, szczypta dość grzecznych przyprawowych fenoli i trochę zbożowości. W smaku podobnie, choć jeszcze grzeczniej od strony drożdżowej, jest jakby minimalnie skręcone w stronę klasycznego jasnego lagera ku uciesze gawiedzi - idzie bardziej w słodową słodycz, jest gładkie, wręcz kremowo gładkie, estry i fenole są obecne na tyle, by było to Belgian Ale i jeszcze trochę, ale nie szaleją. Mocno gazowane w belgijski sposób, może minimalnie bym zmniejszył gaz. Grzeczne, ale bardzo przyjemne, świetnie zbalansowane, bez zarzutu.
To bardzo ugrzecznione oblicze belgijskiego piwa, ale ja Leffe strasznie szanuję. Jest zupełnie uczciwym, pełnoprawnym blondem, a nawet powiem więcej - znalezienie lepszego blonda nie jest wcale aż takie proste. Powiem jeszcze więcej - nie wiem, czy istnieje równie szeroko rozpowszechnione piwo na tak wysokim poziomie. Bije Guinnessa, bije Urquella, bije Hoegaardena, bije Paulanera. Szacuneczek.
7.5/10
Komentarze
Prześlij komentarz