Carlos Fuentes: "Śmierć Artemia Cruz"

1962

Kilka z największych walorów tej powieści stawiam niemal na równi i ciężko mi wybrać, od czego zacząć; niech więc pomoże mi tytuł. Nie jest metaforyczny ani mylący: dzieło Fuentesa to w dużej mierze rewelacyjna, choć momentami bardzo posępna i wręcz niewygodna medytacja nad śmiercią, ze swoim kunsztem i dogłębnością niemająca raczej wiele precedensów w historii literatury. Rozwlekły obraz osoby żegnającej się ze światem, dokonującej bezkompromisowego, szczerego rachunku sumienia, który pojawia się wraz z bezładnie odtwarzanymi wspomnieniami. Rozwlekły i kompleksowy - Fuentes składa ostatnie dni swojej postaci z wartkiego strumienia wspomnień (dużych, freskowych, dotyczących całych dni lub okresów życia i pojedynczych, punktowych, będących urywkami zdań, obrazów, doznań zmysłowych), z przemyśleniami natury egzystencjalnej i etycznej, ze wstrząsającymi opisami agonii fizycznej z ostatnich dni w szpitalu, połączonej z sentymentem do zdrowego ciała z młodości. Jest to wszystko tak dogłębne i sugestywne, że nie mogłem wyjść z podziwu, iż napisał to człowiek, który nie tylko nigdy nie umierał, ale i od śmierci oddzielony był jeszcze o grube kilkadziesiąt lat.

Żeby to zrobić, potrzebny był dorodny portret psychologiczny, pełnokrwista i niebanalna postać - i taką też udało się Fuentesowi wyrzeźbić. Artemio Cruz to bohater niełatwy do oceny, nie czarny i nie biały, splątany w swoją narodowość, w swoje otoczenie i wydarzenia z młodości, które ukierunkowały jego zachowanie; pełen wrażliwości i bezwzględności zarazem, zmęczony własną siłą i wytrwałością, inteligentny, rozczarowany zniszczonymi - także przez samego siebie - ideałami, posępnie lecz z odwagą spoglądający na życie ułożone w ciąg wynikających z siebie błędów.

Jedno i drugie nie wyszłoby bez dobrej formy, a ta nie jest tylko dobra, lecz wręcz spektakularna. Fuentes mistrzowsko posłużył się całą paletą technik narracji. W skali makro znakomity jest rytm powieści, wyznaczany przez schemat rozdziałów: pierwsza część rozdziału to wspomnienie z przeszłości głównego bohatera, relacjonowane w trzeciej osobie (zwykle spokojnie, niedopowiedzianie, impresjonistycznie), druga to pierwszoosobowy opis tego, co dzieje się w szpitalu w teraźniejszości (często naturalistyczny, posępny i bezwzględny), a ostatnia - pełne natchnienia i fatalizmu, często grozy i metafizyki, przeszywające strumienie myśli wypowiadane w drugiej osobie, najbardziej intensywne i porywające fragmenty książki. Nadaje to powieści rytmiki wprost muzycznej. I cudownie rozluźnia i rozmazuje powieść, bo kolejne wspomnienia nie są przedstawione chronologicznie (chociaż może trochę szkoda, że Fuentes nie poszedł tak daleko jak choćby Vargas-Llosa w "Zielonym domu" cztery lata później i opatrzył wspomnienia datami). W skali mikro - spontaniczność zdań i ich sekwencji, przeszywanie wypowiedzi myślami, żonglowanie narracją w obrębie nawet jednego akapitu, liryzm, częste przeskoki z tematu na temat, ze stylu na styl.

Co mnie zachwyciło natomiast może najbardziej, chociaż naprawdę trudno powiedzieć, to ostatecznie zdolność autora do lirycznego spojrzenia na rzeczywistość, do wyłapywania niewidzialnego i niesłyszalnego, ale istniejącego pomiędzy ludźmi, w ludziach, a nawet w naturze - i za pomocą daleko posuniętych środków stylistycznych przekuwania tego w zdania, co jest jednym z najważniejszych wyznaczników kunsztu literackiego. Poszczególne wspomnieniowe części rozdziałów to osobne obrazki, osobne atmosfery świata przedstawionego, osobne nastroje głównego bohatera, często bardzo wyraziste. Co warto zaznaczyć, to że Fuentes robi to bez sięgania po realizm magiczny, przynajmniej nie taki ewidentny jak u paru latynoamerykańskich pisarzy.

Żeby nie przesłodzić i zasygnalizować mimo wszystko wyraźną podrzędność Fuentesa wobec największych z największych mistrzów pióra, uderzę jeszcze na koniec w ostatnie kilkadziesiąt stron, których ciężaru i doniosłości moim zdaniem autor do końca nie udźwignął.

Co ciekawe, jednym z najważniejszych, a być może nawet najważniejszym dla autora tematem powieści jest coś, o czym nie wspomniałem: rozrachunek z rewolucją meksykańską i innymi motywami z historii i kultury Meksyku, szczere, pełne miłości, smutku i nagany jednocześnie spojrzenie wgłąb duszy swojej ojczyzny. Jeśli dobrze to wyczuwam, to sama postać Artemia Cruz jest w pewnym stopniu alegoryczna dla całego kraju i narodu. O Meksyku wiem niewiele i na pewno nie byłem w stanie ani poczuć, ani zrozumieć sporej warstwy tego dzieła, a jednak i bez tego znalazło się w nim tyle uniwersalnych walorów, że jestem nim zachwycony.


8.5/10

Komentarze