Zgorzelisko. Zaklęcia niewidzialnej rzeki
Jeden z najmroźniejszych i najbardziej śnieżnych dni wrocławskiej zimy 2020/2021 spędziłem po części na Zgorzelisku - południowo-wschodnim kawałku osiedla administracyjnego Psie Pole-Zawidawie. Jak to często bywa z ościennymi osiedlami Wrocławia, nie odnalazłem tam wprawdzie nic fascynującego, ale przyroda - i niesamowite w tych czasach warunki pogodowe - sprawiły, że ta krótka wycieczka była bardzo miło spędzonym czasem.
Zgorzelisko jest Zgorzeliskiem dopiero od 1951 roku, kiedy zostało przyłączone do Wrocławia. Przedtem było wsią o kilku nazwach po kolei. Dość późno, bo dopiero w 1466 roku wzmiankowana była jako Garlitz, od 1736 - podobnie jak polsko-niemiecki Zgorzelec - Görlitz, a przez te sześć lat jako polska wieś po wojnie - Garlice. Przez rzekę Widawę graniczy z Kowalami i Swojczycami, wzdłuż ulic Mazepy, Litewskiej i Żmudzkiej z Psim Polem, na krótkim odcinku Kiełczowskiej, przy cmentarzu komunalnym, z Zakrzowem, a wschodnia granica osiedla to również granica Wrocławia.
Zgorzelisko to bez wątpienia jedno z najmniej interesujących osiedli w całym Wrocławiu. Sporą jego część, blisko połowę powierzchni, pokrywają pola uprawne. Obszar mieszkalny to kilka ulic odbijających od głównej, wylatującej z Wrocławia na Wilczyce ulicy Tarasa Szewczenki. Konsekwentnie obstawione domami jednorodzinnymi, z których w oko nie wpada ani jeden (choć poza dominującymi tu peerelowskimi klockami i raczej bezpłciowymi współczesnymi willami jest też trochę zabudowy przedwojennej), są wprawdzie całkiem sympatyczne i przyjemnie wyluzowane w porównaniu z sąsiednim gęstym blokowiskiem na Psim Polu. Ale też do bólu monotonne, mało klimatyczne, po prostu nudne.
Jedyną wyróżniającą się budowlą na osiedlu pozostaje sporych rozmiarów Kościół św. Kazimierza Królewicza, zbudowany w 1986 roku - bardziej chyba zresztą dla mieszkańców wspomnianych bloków niż Zgorzeliska, tuż przy granicy z Psim Polem. Nie jest piękny, ale w przeciwieństwie do wielu kościołów z lat 80. i 90. nie jest też brzydki, w sumie pozytywna bryłka.
To, co na Zgorzelisku naprawdę jest warte uwagi, nie dotyczy cywilizacji, a ucieczki od cywilizacji. Chodzi o tereny zielone na południe od obszaru mieszkalnego a na północ od Widawy, na których znajdują się wały nad tą rzeką. Nad samą Widawę co prawda nie sposób tu dotrzeć - a przynajmniej mi się nie udało w śniegu - bo najbliższa rzeki ścieżka biegnie do niej równolegle w oddaleniu ponad 50 metrów, a buforem są tereny bardzo podmokłe, wręcz bagniste.
Choć samej rzeki nigdy nie widać, nie odbiera to tym terenom uroku i dzikości. Jest tu trochę rozległych przestrzeni, by wzrok mógł powędrować daleko i wypocząć, a jest trochę klimatycznych leśnych ostępów między bagnami, na których udało mi się spotkać kilka saren - za pierwszym i ostatnim razem, mimo że trwało to niecałą godzinę. Jest to właściwie lokalny park - dziki, niezinstytucjonalizowany, z trochę przerzedzonym jak na park drzewostanem, ale taką właśnie funkcję pełniący dla okolicznych mieszkańców. Zimowa aura dodała mu uroku ogromnego, choć na pewno i bez śniegu jest to bardzo miła okolica.
Warto dodać, że ładnie zaczyna robić się jeszcze przed dotarciem na wały, na ostatnich cywilizowanych drogach, gdzie spotkać można wyjątkowo dorodne drzewa, między innymi pomnik przyrody - Dąb Drzewiec.
Na Zgorzelisko mogę już nigdy nie wrócić, bo to dla mnie jedna z najdalszych lokacji Wrocławia, a takich terenów nadrzecznych jest jednak sporo. Ale zapamiętam je miło.
Komentarze
Prześlij komentarz