Lipa Piotrowska. Dyskretna dystopia północy

Wyprawiając się na ościenne osiedla Wrocławia nauczyłem się nie mieć zawyżonych oczekiwań. Nierzadko wrocławskie rubieże urzekają wprawdzie pięknem natury i izolacją od miejskiego zgiełku, czasem łączy się to z sympatycznym klimatem dawnej podmiejskiej wsi, a niekiedy dojdzie jeszcze do tego jakaś naprawdę imponująca budowla. Mam przy tym świadomość, że mogę też musieć zadowolić się osiedlem po prostu nijakim i pozbawionym punktów obowiązkowych. Nie spodziewałbym się jednak, że odbijając daleko od centrum Wrocławia doznam wrażenia nieco dystopijnego. I takie jest jednak możliwe, zwłaszcza przy niekorzystnej aurze. Udało się to wrażenie wywołać Lipie Piotrowskiej, a co najlepsze czy raczej najgorsze - udało jej się to wcale nie odchodząc za mocno od efektu pustki i nijakości.

Historia osiedla jest dla odmiany historią nie jednej, a dwóch wsi. Wzmiankowana już w 1352 roku wieś Lipa (Leipe) została na przełomie XVIII i XIX wieku rozszerzona na północ o kolonię Petersdorf, z którą połączyła się w jedną wieś Leipe-Petersdorf u schyłku wieku XIX. Pozostawała wsią aż do 1973 roku, kiedy weszła w granice Wrocławia.

Jest najmłodszym osiedlem miasta na równi z kilkunastoma innymi, które zostały wchłonięte razem z nią. Między innymi były to sąsiednie Świniary, Rędzin i Widawa. Poza nimi Lipa Piotrowska graniczy jeszcze z Osobowicami, Różanką i Poświętnem. Na krótkim odcinku między Widawą a Świniarami, wyznaczanym linią ulicy Gorczycowej, granice osiedla są również częścią granic całego Wrocławia. Specyficzny jest swoją drogą kształt granic osiedla, być może najdziwniejszy ze wszystkich w mieście: przypomina zdeformowaną literę B, której pionową kreską są tory kolejowe (granica z Osobowicami i Rędzinem) i której dwa "brzuszki" niemal oddziela od siebie osiedle Widawa, wrzynające się mocno w Lipę na wysokości autostrady A8.

To nie tak, że Lipa Piotrowska jest jakimś piekłem na wrocławskiej ziemi czy że jest niewymownie brzydka. Główne jej punkty, chcąc nie chcąc, okazały się mieć jednak niezbyt pogodny wspólny mianownik, a całość przyprawiła pogoda i uciążliwy remont głównej ulicy osiedla, ciągnącej się przez całą jego długość Pełczyńskiej. Południowa część Lipy jest zapełniona przez parkingi dla ciężarówek i spore zakłady produkcyjne, z których prym wiedzie potężna hala Centrostali. Próżno szukać tam czegoś pięknego czy interesującego.



Nieco bardziej na północ, blisko "przesmyku" między Widawą a Rędzinem, znajduje się Fort Piechoty nr 9, jeden z kilku takich obiektów na północy Wrocławia. Zbudowano go w 1891 roku, a rozbudowano w 1912 i w ostatnich latach II wojny światowej. Został niedawno odrestaurowany, a na jego terenie działa mobilne muzeum militarne, a przynajmniej zdarza mu się działać, bo ze względu na kolejne prace remontowe w momencie pisania tego artykułu było zamknięte. Na terenach w pobliżu fortu organizuje się imprezy plenerowe o wojskowej tematyce. Można na to rzucić okiem, a jak ktoś interesuje się militariami, to i przejść się na imprezę, ale sumarycznie mniej dofinansowany fort na Polanowicach zrobił na mnie bardziej klimatyczne wrażenie.







Jeszcze kawałek na północ i dociera się do stacji kolejowej Wrocław-Osobowice, mimo nazwy leżącej formalnie właśnie w Lipie Piotrowskiej. Z całkiem zadbanej stacji rozpościera się w dal widok na ciągnącą się wysoko ponad ziemią A8, czyli Autostradową Obwodnicę Wrocławia. Połączenie estetyki autostrady i trakcji kolejowej sprawiło, że po raz pierwszy przeszła mi przez głowę myśl o dystopii. Choć warto jednak podkreślić, że to widok z Lipy Piotrowskiej, a nie na Lipę.




Niewiele pozostało z charakteru dawnej wsi. Najbardziej moją uwagę przyciągnął zaniedbany budynek z dekoracyjnym szczytem z 1901 roku i klimatyczny murek z drewnianymi drzwiami po drugiej stronie ulicy. Ten drugi ma w sobie coś nawiedzonego, jakby był czarnoksięskim portalem, przenoszącym z głównej ulicy współczesnego osiedla do rzeczywistości odległej i raczej mrocznej.



Przy północnej granicy osiedla ze Świniarami mieści się niewielki, ale całkiem miły i zadbany cmentarz. Zbudowana na jego terenie kaplica jest dość znacząco bezpłciowa, a chodnik biegnący przez środek kojarzy mi się trochę z aleją gwiazd, ale poza tym to pozytywna mini-nekropolia.





Na koniec krótkiej przygody z Lipą Piotrowską dotarłem do tej jej części, gdzie życie tętni dziś najmocniej - na spore i coraz większe osiedle deweloperskich bloków na północnym wschodzie. Zrobiło na mnie raczej ponure wrażenie. To enklawa odizolowana od czegokolwiek, co nie byłoby albo łysym polem, albo kolejnymi blokami: sztuczna, monotematyczna, z blokami ciemnymi i podchodzącymi już lekko pod molochy. Ruch samochodowy jest spory, a kolejne ulice identyczne. To wszystko jest wręcz bezsensowne i stanowi jeden z najlepszych przykładów złej "urbanistyki deweloperskiej" Wrocławia naszych czasów.




A więc ciężki przemysł, wielkie trasy komunikacyjne, przemijanie, wojna, śmierć oraz - zdecydowanie najgorsze z tego wszystkiego - bezduszne, odcięte od czegokolwiek deweloperskie osiedle. Wszystko to podlane rozkopami oraz styczniowym smogiem, błotem i szarugą. Mieszkańcy Lipy Piotrowskiej nie mogą chyba mieć do mnie pretensji, że taki a nie inny okazał się wydźwięk tego artykułu. W końcu jednak czas na coś pozytywnego: wszystko to sprawia, że Lipa Piotrowska wytworzyła przynajmniej jakikolwiek klimat. A nawet klimat delikatnej dystopii jest lepszy niż żaden.

Komentarze