Pier Paolo Pasolini: "Mamma Roma"

1962

Śliczna wariacja na temat włoskiego neorealizmu, być może bardziej mi podchodząca niż cały neorealizm. Pasolini sprawnie zachował w swoim dziele czułą tematykę społeczną, rodzinną i psychologiczną z filmów swoich mistrzów, ale oschły kinematograficzny naturalizm zastąpił naturalizmem pełnym poezji, kunsztu i erudycji, więc w gruncie rzeczy naturalizmem udawanym - i dobrze. Poruszającą historię - poruszającą w dużej mierze właśnie dzięki sposobowi narracji i formie - wzbogacił licznymi pięknymi kadrami oraz montażem i ogólnym rytmem historii o ogromnym wyczuciu, podporządkowanych nie liniowej fabule (ledwie zarysowanej), lecz raczej zawieszonemu bardziej w atmosferze niż epizodach promieniowaniu życia wewnętrznego bohaterów. Użycie muzyki, przede wszystkim fragmenty Vivaldiego jak na Vivaldiego dość intymne, na początku wydało mi się trochę dysharmonijne, ale wkrótce i je załapałem i wpasowałem w ogólny rytm utworu. Dodajmy do tego aluzje do malarstwa, inteligentny skrypt, parę innych walorów i wychodzi obraz mający w sobie coś intensywnie sakralnego, co mistrzowsko kontrastuje z naturalistyczną powłoką treści i miejsca akcji. To ciągle w dużym stopniu nie jest kino w moim typie, bo ciągle mocno zakorzenione jest neorealizmie, ale tym wyższa powinna się wydawać moja ocena niż jest.


7.0/10

Komentarze